środa, 23 sierpnia 2017

Rozdział 43: Bada beng



Beatrice
     Przechodząc ulicami Alive, miałam wrażenie, że jestem innym człowiekiem, niż byłam poprzednio. Zmieniłam tą głupią pracę, swoje dotychczasowe znajomości i te inne rzeczy. Bardziej zainteresowałam się robieniem ciastek, odmalowywaniem ścian w „Nielegalnej”. No i oczywiście, widziałam się częściej z Bridget, która była zachwycona moją zmianą. Czy na lepsze? Nie wiedziałam. Póki czułam się dobrze, nie zamierzałam narzekać ani głębiej nad tym rozmyślać.
     Nocą, zazwyczaj czułam potrzebę pójścia do klubu, zatańczenia i upicia się do nieprzytomności, jak to robiłam w weekendy, po morderczym tygodniu. Brałam drinki od wszystkich, którzy mi je sponsorowali, zostawiałam je czasem i wracałam, piłam je, nie przejmując się tym, że ktoś mógł mi coś do niego dosypać. Oczywiście potem, gdy skończyłam z tym wszystkim, wydawało się... straszne. Znajomi uważali, że jestem odważna i w ogóle, na co ja tylko się uśmiechałam. Jedynie Brid i Scarlett wiedziały prawdę. Ta druga co prawda dowiedziała się o wiele, wiele później niż pierwsza, ale to nie miało większego znaczenia.
     Weszłam do domu i od razu dopadłam lodówkę. Nie jadłam nic od... siedmiu godzin, a to jest rekord w moim życiu. Zazwyczaj jadłam chociaż  batonika, ewentualnie skubnęłam bułkę, a tu nic. Ale za to „Nielegalna” się rozwinęła! Więcej ludzi przychodzi, przez co możemy  po malutku ją zmieniać. Ściany zostały odmalowane i pozbyłyśmy się grzyba, jednak podłogi nadal  skrzypiały. Dlatego na razie właścicielka nie zatrudniała nowych pracowników – wolała doprowadzić wszystko do dawnej świetności, a ja jej w tym pomagałam.
     W trakcie jedzenia kanapki, sprawdzałam na telefonie co tam się dzieje w świecie. Facebook wrzał od dyskusji na temat nowych zespołów, teledysków i rozstań jakichś „sławnych ludzi”, których nie znałam. Ba! Niektórzy też ich nie znali, jak zauważyłam w komentarzach. Potem przeszłam do wiadomości na konwersacji grupowej. Znajdowali się  tam sami moi dobrzy koledzy, przyjaciele – w tym Bridget. Planowali akurat wyjście do klubu. Zanim odpisałam, uniosłam oczy ku sufitowi. Pewna nie byłam, czy mam iść, czy zostać. Z jednej strony zmęczona, a z drugiej...
     Ja: Też idę.

                                                                       ~~~
     W trakcie drogi do „Piekła” miałam wejść do Bridget, żebyśmy poszły razem. Poza tym, chciała jeszcze poprosić mnie o poradę w kwestii sukienki, którą założy, więc bez zastanowienia się zgodziłam. Planowałam jeszcze podkręcenie włosów u niej, bo mojej lokówce to tylko mogłam grób postawić i znicz na nim zapalić. Nie nadawała się do użytku, jedynie do obrony przed kimś.
     Pamiętam, że wtedy strasznie padało, musiałam wziąć parasolkę, co zdarzało się raz na tysiąc lat. Zazwyczaj, gdy deszcz się zjawiał, wystarczała kurtka, a tutaj niespodzianka! Jednak nie było to jakimś strasznym problemem. Mieszkałam trochę daleko od Brid, więc chwilę przejechałam się taksówką, a potem  pokonałam drogę na piechotę. Równie dobrze mogłam podjechać pod ich dom, ale wolałam przejść się chwilę. Na dworze panowała atmosfera rodem z horroru – latarnie świeciły lekko, jakby były wyładowane, samochody od czasu do czasu przejeżdżały, oświetlając drogę, którą spowiła mgła. A na dodatek, było ciemno i padało.
     Dochodząc do mieszkania sióstr, usłyszałam dziwne szeleszczenie z boku ich bloku. Mieszkały na parterze, więc stwierdziłam, że któraś wyrzuca śmieci. Dla  pewności, poszłam tam. W horrorach zapewne skończyłoby to się tragicznie, jakąś śmiercią czy coś, ale że to horror nie był, to nie ma się teoretycznie czego obawiać. Bo co, kotek mnie zadrapie, liść z drzewa spadnie? Proszę was. Mimo wszystko, ostrożnie wyjrzałam zza rogu. I okazało się,  że to...
     Nie była żadna z sióstr.
     – Hej, ty! – krzyknęłam. Delikwent przekrzywił głowę i spojrzał na mnie, zamierając przez chwilę. Wyglądał mi na dość... znajomego. – Tak, do ciebie mówię! Co ty tutaj robisz, co? – Zmarszczyłam brwi i podeszłam bliżej, ale zanim zobaczyłam jego twarz, zdążył uciec. Po drodze oczywiście zdążył o coś zahaczyć, przez co załatwił sobie ranę na całej ręce. Próbowałam sama tam przejść, ale zaniechałam tej próby widząc, że mi się nie uda.  – Cholera. – Wymamrotałam pod nosem i zaniechałam próby gonienia go. Wróciłam do mieszkania sióstr.
     Na wejściu, Scarlett przytuliła mnie i wprowadziła do środka tłumacząc, że moja przyjaciółka zaraz tutaj się pojawi z sukniami, bo aktualnie się maluje. Zaśmiałam się i oznajmiłam, że nie ma żadnego problemu, po czym usiadłam. Przez krótką chwilę myślałam o tym człowieku, który czaił się pod ich domem. Miałam stuprocentową pewność, że był to mężczyzna, znacznie wyższy ode mnie. Ale dalej, nie wiedziałam. Motywu też nie, bo przecież nie posiadały wrogów ani nic w tym stylu. Chyba, że o czymś Bridget zapomniała mi wspomnieć, co zdarzało się... trochę często. W końcu, zeszła z sukienkami i zaczęła je przymierzać.
     – Ta czerwona najlepsza. – Oznajmiłam szczerze i uniosłam kciuk do góry. – Wszyscy oszaleją, jak ją założysz. Będziesz królową, Brid!
     – Już nią jestem. – Mrugnęła do mnie porozumiewawczo, a potem się zaśmiała, podając mi lokówkę. – Tylko błagam cię, ostrożnie. Ona też ledwo dycha.
     – Słuchaj, moja już nie dycha. – Stwierdziłam, podłączając do prądu sprzęt. – Ale spoko, będę dbała o nią jak o swoją... fryzurę, o. – Uśmiechnęłam się.
     W trakcie mojego opowiadania co tam się dzieje w „Nielegalnej” i jak idzie zbieranie grzybków, zauważyłam pewien bardzo istotny fakt. Bridget co chwilę szczypała się w dłoń i zagryzała wargę. Z moich wcześniejszych obserwacji wiedziałam, że to oznaczało, że się czymś denerwuje. I to czymś poważnym. Przy Scarlett nie zamierzałam pytać, ale gdy tylko obie się z nią pożegnałyśmy, zrobiłam to. Początkowo zaczęła na mnie krzyczeć, że po co ja w ogóle pytam, przecież nic się nie dzieje, i tak dalej, i tak dalej. Nie zamierzałam odpuszczać, więc ciągnęłam temat, na dodatek wspominając, że kogoś widziałam obok ich mieszkania. Może to nie było trafnym posunięciem, ale podziałało. Zaczęła mówić.
     Dokładnie Wam tego nie powtórzę, ale spróbuję. Chodziło o tego ojca dziewczyn, Marka. Bodajże zostawił je krótko po urodzeniu Scarlett, matka wniosła pozew o rozwód i wzięła ślub z innym. Scar na początku nie wiedziała o istnieniu tego „biologicznego” ojca, więc uznawała tego drugiego. Jednak bada beng, gdzieś w drugim semestrze pojawił się jako nauczyciel muzyki. No i się podziało! Scar odkryła, że to on jest jej ojcem, pokłóciła się z Bridget, ale potem szczęśliwie pogodziły się. Na tym mogłabym skończyć, ale ktoś zaczął być stalkerem Scarlett, wysyłać jej liściki i tak dalej.  A moja ukochana Brid myśli, że to jej ojciec, więc chciała go pozwać. Co skutecznie, wybiłam jej z głowy.
     – Twój tata może jest, jaki jest, ale. Naprawdę myślisz, że straszyłby swoją córkę? Po to zapisał się w szkole na zastępstwo nauczyciela muzyki, bo chciał ją spotkać. I tyle. Nie wymyślaj historii z kosmosu, Brid. Wiem, że za nim nie przepadasz, no ale.
     Po tym odpuściłam dalszą rozmowę na ten temat i skupiłam się na otaczającym nas Alive. Zdążyło już się trochę uspokoić z tym deszczem, więc na spokojnie, bez wyjmowania niepotrzebnej parasolki, doszłyśmy do ”Piekła”. Całkiem skromnie urządzonego, jak na ich budżet. Jednak nadal był ten sławny bar, karaoke i świecący się parkiet taneczny, więc nie zamierzałam narzekać. Usiadłam się z moją przyjaciółką niedaleko baru i nie zamawiając nic, zaczęłyśmy rozmawiać na temat nowego, brazylijskiego serialu. Przyszłyśmy trochę wcześnie, więc i tak musiałyśmy czekać na naszych znajomych dłużej, niż przewidywałyśmy.
     Spóźnieni dwadzieścia minut, przyszli. Lekko przemoknięci usiedli obok nas, przywitali się i wtedy zaczęło się zamawianie. Osobiście zamówiłam tylko dwa piwa, które później wylałam w jakieś krzaki, bo jakoś szczególnie dobre nie było.  Ale hej, przynajmniej dużo kasy nie wydałam. Wracając do tamtych wydarzeń – troszkę sobie potańczyliśmy, po czym zmęczeni opadliśmy na kanapy, by zregenerować siły. I wtedy, przyszedł Seth. Który miał wielką ranę na ramieniu. Przetarłam oczy, spojrzałam na niego jeszcze raz. No i już wiedziałam. To był on. Zerwałam się z miejsca i pociągnęłam go bliżej baru, wykręcając się tym, że chcę mu postawić jakiegoś drinka.
     – Widziałam cię. – Powiedziałam twardo i skrzyżowałam ręce na piersiach. Chłopak zaśmiał się.
     – I co zamierzasz z tym zrobić? Przechodziłem tam, tylko w celach skrótowych. I tak byłem spóźniony na te zakichane spotkanie z kolegą.
     – A jak powiem ci, że zauważyłam, że coś podkładałeś? Wtedy mi uwierzysz?
     Przez chwilę miał taki jakby nieobecny wzrok, a  potem pokręcił głową i odszedł. Chciałam go zatrzymać, więc w tym celu złapałam go za nadgarstek. Jakoś na szczególnie zaskoczonego moim posunięciem to nie wyglądał. Przygwoździł mnie do najbliższej ściany i wyszeptał:
     – To naprawdę nie powinno cię interesować.
     Zacisnęłam usta w wąską linię i uderzyłam go „z liścia”, jak to się mówi. Chyba dość mocno, bo odsunął się i dał mi czas na to, żebym odeszła. I odeszłam, do stolika. Wzięłam co swoje, pożegnałam się i poszłam bez Bridget, widziałam, że chciała jeszcze zostać. Nie zamierzałam jej brać ze sobą. Zadzwoniłam po taksówkę, a gdy się rozłączyłam, z torebki wyjęłam sok i upiłam łyka. Zanim się zorientowałam, upadłam na chodnik. Oczy same mi się zamykały

sobota, 12 sierpnia 2017

Rozdział 42: Czerwone cegły



Matt
      Po tym, jak zebraliśmy wszystkie potrzebne nam informacje, natychmiast wyszliśmy. Nie chcieliśmy zostać  przyłapani, a tym bardziej ukarani. Jeszcze by ta cała dyrektorka wezwała policję i byłoby słabo. Musielibyśmy płacić karę, czy coś. Zależy co by im powiedziała... Na pewno nic dobrego, według Charlesa była naprawdę wredna, jeżeli chodziło o kary.
      – Myślisz, że twój brat nie ma nic przeciwko temu, żebym u was nocował? – Uniósł brew, gdy weszliśmy do mieszkania.
      Pokręciłem głową ze śmiechem. Wcześniej uprzedzałem  Eliotta, że do mnie przyjedzie – a nawet jakbym nie uprzedził, to i tak by nie zauważył. Całkowicie pochłonęły go przygotowania do ślubu, w których oczywiście miałem uczestniczyć. Wybieranie garnituru, sali i tak dalej... Nic ciekawego. Za to Sugar miała już plany co do dziewczyn. Oczywiście powiedziałem im to, co planowała. Nie wydawały się szczególnie zdziwione, ale za to były zachwycone.
      – Jutro wybierzemy się do ojca. Nie możemy się z tym czaić. – Zabrałem ręcznik i rzeczy na przebranie. – Czuj się jak u siebie – rzuciłem przez ramię, idąc w stronę łazienki.
     Chwilę później już stałem pod strumieniem zimnej wody. Musiałem przemyśleć to i owo, zanim  całkowicie oszaleję. Cholera, po prostu niewiedza doprowadzała mnie do szału. Chciałem wiedzieć, czy ojciec zdradził mamę. Nic więcej. Sam mi powtarzał tysiąc razy, że zdrada jest czymś złym, nie powinno się tego robić. Powtarzał mi to przed tym zdarzeniem w pieprzonej Rosji. A potem nie mieliśmy kontaktu, bo wyprowadziłem się do brata. Jednak nie bez powodu.
      Wraz z moją kochaną rodzinką pojechaliśmy do Moskwy, do ciotki ojca. Jego rodzice dawno umarli, a nawet gdyby żyli, nie utrzymywałby z nimi żadnego kontaktu – tak przynajmniej nam mówił. A, że nie byliśmy tam pierwszy raz, miałem tam bliższych i dalszych przyjaciół. I jeden poprosił mnie, żebym mu pomógł, więc zgodziłem się, bo czemu nie, trzeba sobie pomagać. Należał do grupy ekologów, którzy akurat prowadzili jakiś protest, czy coś w tym stylu. Potrzebował mnie do zrobienia grafitti na jednym z murali promujących ten cały protest. Wszystko udawało się świetnie, farby starczyło na wszystko. Jednak, w trakcie złapała nas policja, pomimo ucieczki. Ojciec zapłacił za natychmiastowe wypuszczenie nas i od razu, gdy wsiedliśmy do samochodu zaczął się ze mną kłócić i wyzywać. Nie w sposób, który by karcił. Po prostu mnie obrażał. Haha, ale to nie było najgorsze. Powiedział, że żałuje, że jest moim ojcem. Gdy zorientował się, co powiedział, zaczął przepraszać. Co dalej by było, nie wiem. Wyszedłem z samochodu, bo akurat staliśmy na światłach,  niedaleko domu cioci. I w sumie od tego czasu, nie rozmawiam z nim. Szczęściem było, że Eliott stał się wtedy pełnoletni i mogłem się wyprowadzić. Z ojcem jedynie wymieniamy krótkie zdania, spotykamy się na uroczystościach. Bez żadnych emocji, co martwi moją mamę. Ale przynajmniej z nią mam dobry kontakt. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby było inaczej.
     Po tych całych przemyśleniach, ubrałem się i skierowałem w stronę pokoju. Usłyszałem donośny śmiech Charlesa, więc przyspieszyłem. Okazało się, że odebrał telefon.
      – O, w końcu się pojawiłeś! I co takie włosy masz mokre? – Zaśmiał się, widząc, że patrzę na niego z irytacją. Wyrwałem mu telefon. – Scarlett. – Dodał cicho.
      – Cześć, Słońce. O co chodzi? – zapytałem, siadając na fotelu. Mój przyjaciel przewrócił oczami, a ja wytknąłem mu język.
      – W sumie, zadzwoniłam tak zapytać, jak podobała się niespodzianka, wysokie drzewo. Charles opowiadał mi o waszej misji. – Zaśmiała się krótko. – Trochę głupio z tym, że to ma związek z twoim tatą. Ale poradzicie sobie, jestem tego pewna!
      – Jeżeli podczas rozmowy go nie rozszarpię, to będzie całkiem dobrze. A i... jaka niespodzianka...? – Zmarszczyłem brwi.
     Usłyszałem westchnięcie z jej strony. Z góry założyłem, że pewnie Eliott odebrał paczkę, dlatego nawet jej nie widziałem.
      – Chodzi o zdjęcie, które ci wysłałam.Wianek, tańce. Niemożliwe, żebyś nie odebrał...
      Poprosiłem Scarlett, żeby chwilę poczekała i zszedłem po schodach na dół, do salonu. Zazwyczaj tam kładliśmy listy, paczki i tak dalej, więc sądziłem, że jeżeli już, to tam się znajduje. I na szczęście, było tak. Otworzyłem kopertę i wyjąłem zdjęcia na stół. Było ich równo dziesięć. Uśmiechnąłem się. Dwa z nich spodobały mi się najbardziej – jedno przedstawiało nas, tańczących we wiankach z dziećmi, a drugie po prostu było pseudo selfie z wiankami. Jak początkowo żałowałem, że w ogóle zgodziłem się założyć to coś, to teraz... zdecydowanie nie.
      – Pięknie wyszliśmy, Słońce. Tylko trochę przyćmiłaś mnie swoim blaskiem. – Zaśmialiśmy się równocześnie. – Ale to nic.
      – Zaręczam ci, że jeżeli będziesz dalej mówił takie tanie teksty, to się skończy dla ciebie źle, kolego.
      – Tylko kolego? Czuję, że się zaraz popłaczę. – Pociągnąłem teatralnie nosem.
     Rozmawialiśmy jeszcze gdzieś piętnaście minut, przekomarzając się i żartując. Do rozmowy  dołączył Charles, który specjalnie zabrał mi telefon i włączył na głośnomówiący. Gadał przez chwilę coś o  zakochanych ludziach, że są głupsi niż zazwyczaj, a potem zgubił temat, powiedział „A kosmici z tym” i zaczął nawijać o czymś innym, przez co nie mogłem powstrzymać śmiechu. Rozmowy z nim były i będą najśmieszniejszymi, które do tej pory przeprowadziłem.

                                                                       ~~~

     Zazwyczaj najtrudniejsze dla nas rzeczy nazywaliśmy te ważne, które musieliśmy załatwiać z osobami  dla nas bliskimi, w tym naszą piątką. Nie chciałem tego przyznawać, ale ojciec był tą osobą. Osobą, z którą załatwianie rzeczy wydawało się naprawdę odległe. Dziwne. Rozmowa z nim albo jakakolwiek interakcja wydawała się dla mnie słabością, bo przecież jeżeli powiedział takie słowa, to... nie powinienem się do niego odzywać, tak sądziłem. Eliott czasami zaczynał ze mną jego temat, ale szybko go kończyłem, zazwyczaj usprawiedliwiając się nagłym wyjściem, serialem i takimi innymi pierdołami. Ceniłem to, że później nie kontynuował. Ceniłem to cholernie, bo on był jedną z osób, która potrafiła mnie wysłuchać, bez żadnego parsknięcia śmiechem, bez żadnego usprawiedliwiania moich oraz innych zachowań. Po prostu słuchał, radził. Za to mu dziękuję i dziękować zawsze będę.
     Gdzieś około dwunastej wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy w stronę domu rodziców. Nie był on jakoś daleko, więc można powiedzieć, że podróż minęła nam szybko. Od czasu do czasu, Charles spoglądał na mnie, zastanawiając się nad tym, co dzieje się w mojej głowie. Skąd wiem, że się zastanawiał? Mówił to na głos. Odkąd powiedziałem mu, co się stało w Rosji, ciągle próbował mnie podpytywać o inne, takiego typu akcje. Nie było takich, więc gdy już mnie to zdenerwowało, powiedziałem mu to. Chyba nie do końca mi uwierzył, ale przynajmniej przestał.
     Dom był taki, jak zapamiętałem. Nieduży, z czerwonej cegły, porośnięty bluszczem.Wyglądał na lekko zaniedbanego, ale moja mama uważała inaczej. Uważała go za chodzącą sztukę, tajemnicę, tak jak ich przeszłość. Obok domu znajdował się malutki, uroczy ogródek, ogrodzony białym, krzywym płotkiem, który mama sama ozdobiła, malując na deskach biedronki, pszczółki i tak dalej. Prawdziwa artystka, jak to kiedyś powiedział ojciec.
     Zapukałem do drzwi i weszliśmy. Nie weszliśmy jeszcze do salonu, a mama już nas wyściskała. Wydała się strasznie... szczęśliwa. Odwiedzanie ich nie było rzeczą, którą robiłem co tydzień, co miesiąc. Może Eliott czasem do nich na chwilę jechał, ale nie ja. Jedynie na święta, jakieś ważne wydarzenia – tak, jak wcześniej wspominałem.
     – Ojciec jest w kuchni. Zakładam, że nie przyjechaliście bez powodu. Matt, o co chodzi? Bo wiem,  że pogodzić się z nim nie chcesz.
     – Sam nie wiem. Ale tak, nie przyjechaliśmy bez powodu. Dziękuję, mamo. – Uśmiechnąłem się do niej i wraz z Charlesem, poszliśmy do kuchni.
     Wygląd kuchni za to, zmienił się. Był bardziej szalony, nowoczesny. Ściany pomalowane na kolor czerwony, który ledwo dało się dostrzec, bo ścianę zakrywał wielki obraz oraz kilka mniejszych. Można powiedzieć, że mama w końcu się spełniła. Zawsze mówiła o tym, jakie fajne, artystyczne kuchnie widzi, a nie może zaszaleć bez jakiejkolwiek inspiracji własnej. No i w końcu tę inspirację znalazła.
     – Dzień dobry, synu oraz... Charlesie. – Ojciec zmarszczył brwi, drapiąc się po brodzie. – O co chodzi? Chciałeś się  pogodzić? – Popatrzył na mnie.
     – Nie wiem, czy to wszystko będzie równoważyło się z pogodzeniem, ale musimy z tobą porozmawiać. – Odparłem, zerkając na kompana.
     – Na akcie urodzenia było napisane pańskie nazwisko oraz imię. –  Charles nagle odezwał się, oparł o lodówkę i wyciągnął telefon. – Jeżeli pan chce zaprzeczać, to nie ma po co. Mam zdjęcie.
    – Charles Kind, syn Rity Kind oraz Andreya Ivanov. Oddany do adopcji, krótko po jego urodzeniu. Co ja mam wam, chłopcy, powiedzieć? To było dla mnie... trudne. Zresztą, usiądźmy. – Ojciec zrobił nam herbatę i usiadł tuż przy nas. – Mieliśmy wspólną paczkę. Ja, Rita, Marzia, Jason i jeszcze kilka innych osób z uczelni. Trzymaliśmy się dość blisko, ale gdy tylko doszło do końca roku... cóż, już nie spędzaliśmy aż tak dużo czasu ze sobą. Za to ja i Marzia, nadal utrzymywaliśmy kontakt. Byliśmy dość blisko siebie. Aż w końcu zorganizowaliśmy imprezę, gdzieś... tydzień przed tym, jak poprosiłem ją o bycie dziewczyną. Zaprosiliśmy naszą paczkę na tę imprezę oczywiście. Nie żałowaliśmy na niej alkoholu. Wszyscy byliśmy pijani, nie wiedzieliśmy co... co robimy. Rita i ja też nie. Dowiedzieliśmy się... miesiąc przed twoim urodzeniem. Twoja mama, Matt, również była w ciąży. A Eliott... cóż, wie, że jest dzieckiem z rodziny twojej matki. Widziałem, gdy wyrywała go z rąk patologicznej ciotki. Wracając... Marzia oczywiście nie miała nic przeciwko, bym był przy Ritcie, gdy będzie rodziła. Wszystko skomplikowało się, gdy umarła przy porodzie. Nie mogłem się tobą zająć, Charles. Nie mieliśmy... nie mieliśmy pieniędzy. Więc oddałem cię, prosząc, żeby znaleźli ci dobrych opiekunów. Cholernie żałuję i... nie wiem... chciałem cię poznać, ale nie wiem, jakbyś zareagował. – Z trzęsącymi się dłońmi wlał sobie whisky do szklanki. –  Proszę tylko, żebyś zrozumiał, Charles. Jakbyśmy mieli pieniądze, to... nie oddałbym cię, Marzia traktowałaby cię jak swoje dziecko.
     – Cieszę się, że mi to... powiedziałeś. Przynajmniej mam świadomość, że jednak ktoś mnie urodził i nie jestem dzieckiem jakiegoś kosmity. – Parsknął ponuro śmiechem i wstał. – Dziękuję. Idziemy, Matt?
     – Chcę, żebyś zaadoptował Charlesa i pozwolił mu mieszkać ze mną, oraz Eliottem.

niedziela, 6 sierpnia 2017

Rozdział 40: Mission...


Matt
Jedynie dwa dni po tym, gdy Charles wysłał mi tego sms’a z podejrzeniem, że jesteśmy braćmi, mogłem do niego iść. Pierwszego dnia po prostu było za późno na jego wyjście, a drugiego bodajże miał coś „bardzo ważnego” do zrobienia, więc postanowiłem uszanować jego decyzję i cierpliwie czekać. W sumie i tak długo nie czekałem, ale to możemy pominąć.
Standardowo, postanowiliśmy się spotkać nad jednym z mniejszych jezior, które już wcześniej odwiedzaliśmy. Było naprawdę bardzo spokojnym miejscem na przemyślenia, wypłynięcia łódką i świetnie nadawało się do rozmowy, takiej rodem z kryminału, która jest ważna i tajna. Czułem się wtedy jak jakiś James Bond, rozumiecie. Rozmowa wagi państwowej mogła być podsłuchiwana, ewentualnie można było zostać na niej postrzelonym! ...Wracając do istotniejszych rzeczy, przyszedłem wcześniej niż mój przyjaciel. I w sumie, sprawiło mi to przyjemność, bo zazwyczaj to ja się spóźniałem, przez co wśród naszej wspaniałej piątki ucierały się zakłady „Czy ten Matt przyjdzie na czas czy nie?”. Oczywiście, raz ich oszukałem i przyszedłem dziesięć minut przed umówionym spotkaniem na miejsce. Wspaniała była ich reakcja, gdy się dowiedzieli. Odegrałem się, hehe. Ale to nie koniec, o nie. W akcie zemsty za, słuchajcie, PRZYJŚCIE NA CZAS, napuścili na mnie wściekłe wiewiórki. Przyjaciele na medal, prawda? Przez nich mam  traumę, do cholery. Do rudych kit szczególnie, nie tylko u wiewiórek. U ludzi również, hyhy.
- Miło cię widzieć, stary. To, co widziałem, było porąbane. – Charles usiadł obok mnie na trawie, a po chwili odchylił głowę do tyłu. – Nie wiedziałem, że mamy powiązanie, no pewnie, podejrzewałem, ale kur...
- Hej, panie. – Przerwałem mu. – Może od początku, co? I dziwnie cię słyszeć prawie przeklinającego.
- Przepraszam – wymamrotał, po czym odchrząknął i wyprostował się. – Więc tak. Wieczorem miałem pójść do naszej pani dyrektor z domu dziecka, bo miała mi coś ważnego do przekazania. Z góry uznałem, że nie ma co zwlekać, pójdę od razu. Zapukałem kilka razy, ale nie odpowiadała, więc wiesz. Wszedłem. I co? Nie ma jej, więc poczekam. No więc, potem jakoś się tak stało, że zajrzałem do dokumentów, które były otwarte na jej laptopie. Tak z ciekawości. Ciekawość pierwszy stopień do piekła, dalej od kosmitów, wiem. – Przewrócił oczami. – No i potem, jak przewijałem strony, to ukazało się coś w stylu rodziców, tych prawdziwych. Czytam więc tę stronę. No i co? Olaboga, widzę jakąś nieznaną mi babkę i twojego ojca. Początkowo miałem takie „Co tu się święci?”, ale potem się zastanawiałem, skąd ona to miała! A no i skopiowałem to na swój telefon dla dowodu, plus zrobiłem zdjęcie ekranu, co jest mało profesjonalne, ale wydaje mi się, że jest wystarczające! A przynajmniej powinno...? – Wziął głęboki wdech.
Zmarszczyłem brwi, gdy chłopak podał mi urządzenie z niezbyt wyraźnym zdjęciem ekranu komputera. Westchnąłem. Mimo wszystko, mogłem zauważyć tylko wielki, czarny napis „BIOLOGICZNI RODZICE”, który przypominał jeden z neonów w „Piekle”. Gdyby chciał, jeszcze świeciłby oślepiająco tak samo, jak on. Swoją drogą, „Piekło” było klubem, który znajdował się głęboko pod ziemią. I nie, nie był utrzymany w czerwieni. Mogę w sumie powiedzieć, że jego oświetlenie było zazwyczaj zimne, fioletowe lub niebieskie. Ale na specjalne okazje, zmieniali je. Nie umiem określić na jakie, bo raz pojawiały się pomarańczowe, a raz różowe i tak dalej, jednak wyglądało to fajnie. Raz czy dwa zdarzyło się tam pójść, ale o tym opowie kto inny.
Wracając do tego, co się wtedy działo. Szatyn wszedł natychmiast do notatek w swoim telefonie. Uważnie przeczytałem wszystko od deski do deski, jakbym analizował każde słowo, które mogłoby zaważyć na prawdziwości tego wszystkiego. Nic nie zaważyło, co wtedy wydało mi się... dziwne, głupie. Może nie są to zbyt kreatywne słowa na to, co sądziłem i czułem, ale te mi na chwilę obecną przychodzą do głowy.
- Cholera, to wszystko? Czy na pewno to wszystko? – Popatrzyłem na niego z ciekawością, ale i z... obawą. Co, jeśli jednak się nie pomylił? Dlaczego mój tata go oddał? Miałem tyle pytań, a tak mało odpowiedzi wydawało się być racjonalnymi.
- Nie, to nie wszystko. Reszty nie udało mi się przekopiować, bo już przyszła. – Zacisnął usta w wąską linię. – Co o tym sądzisz?
- Dla mnie, wypadałoby zajrzeć do akt. Akta chyba są ważniejsze. Wiesz, gdzie je trzymają? – zapytałem.
Charles parsknął śmiechem.
- Brzmi jakby to chodziło o człowieka, a nie dokumenty. Tak, wiem gdzie je trzymają. Myślisz, że włamanie jest dobrym pomysłem? Wiesz, ja to tam bym poleciał nawet do kosmitów, żeby dowiedzieć się prawdy, ale nie jesteśmy jak ten z Mission Impossible lub Lucy...
- Musimy zdecydować. Krótka odpowiedź: tak czy nie?

                                                                       ~~~
Uzbrojeni w krótkofalówki, liny (nie wiem, po co one były, tak naprawdę, ale mój drogi przyjaciel powiedział, że zawsze się przydają), latarki i scyzoryki, około godziny pierwszej w nocy udaliśmy się do archiwum, znajdującego się na poddaszu. Wtedy nie miało być dyrektorki, plus Eliott zostawił mi wóz, a Charles wcześniej załatwił sobie zgodę na pójście do mnie, więc w razie czego mogliśmy profesjonalnie uciec. Jak coś, byłoby na Eliotta. To  jego wóz, hehe.
- Masz, załóż jeszcze to. – Wyszeptał, gdy dostaliśmy się tam, gdzie chcieliśmy. Podał mi kominiarkę, a ja popatrzyłem na niego jak na idiotę.
- Serio? Kominiarki? Co my, napad robimy? Poważnie, stary?
- To poważna misja, okej?! – Niemal krzyknął, przez co odruchowo zasłoniłem mu usta dłonią. Strącił ją dopiero po chwili. – Dzięki. Zawsze mogę na ciebie liczyć.
Mrugnąłem do niego, po czym udaliśmy się w głąb pomieszczenia. Trafne okazało się zabranie latarek, które ułatwiały nam życie. Nie widzę nas bez nich, wtedy cała akcja zakończyłaby się uderzeniem głową w jedną szafek lub w siebie. To oczywiście najbardziej delikatny scenariusz. Najgorszym byłoby przewrócenie którejś z półek, co skutkowałoby zwróceniem na siebie uwagi. A nie o to tutaj chodziło.
- Czarna mamba do wysokiego drzewa, czarna mamba do wysokiego drzewa. – Usłyszałem głos dochodzący z krótkofalówki.Cholera, nie minęło jeszcze dziesięć minut!
- Odbiór. Znalazłeś coś, że mnie dekoncentrujesz w szukaniu? – zapytałem.
- Nie, ale chcę cię powkurzać, hehehe. To robią przyjaciele na misji, która zależy na życiu jednego z nich. Można to zaliczać do czarnego humoru? Takiego centralnie przed śmiercią. Wiesz, gdybym...
- Zamknij się! To miała być poważna misja, a... – Urwałem, bo w końcu znalazłem jego akta. – Chodź tutaj. Znalazłem. Prawa strona, całkowicie z przodu, obok tego okna z kratami. Właściwie, po co te kraty są?
- Dla bezpieczeństwa, czy jakoś tak. Żeby nikt nie uciekł z aktami.  Nikt, czytaj my. – Charles znalazł się obok mnie i niemal wyrwał mi dokumenty z ręki. – Akt urodzenia, książeczka zdrowia, jakieś daty zapisane... Mało tego, w innych teczkach było więcej.
Pokręciłem głową i wyjąłem akt urodzenia. To, co sfotografował mój przyjaciel się zgadzało. Jedynie pozostawało dowiedzieć się, dlaczego go oddali. I za cel wyznaczyłem sobie, żeby z nami mieszkał. Nie mógł pozostać tutaj ani minuty dłużej.

Rozdział 40: Parandki



odsunęłam go od siebie. Dzwonił, pisał do mnie najróżniejsze sms’y, ale nie odpowiadałam. Byłam po prostu zawiedziona na całej linii. Przechodząc do ważniejszych rzeczy – powiedziałyśmy wszystkim całą prawdę, włącznie z uczniami, którzy naśmiewali się z Charlesa. Do niektórych to nie dotarło i niezbyt wiele to zmieniło, ale przynajmniej wiedzieli.
Jak na prawdziwego mężczyznę przystało, winny nie chodził do szkoły. Padały różne podejrzenia: znowu się przeniósł, ma indywidualne, jest chory. Każda mogła być jak najbardziej prawdziwa, ale znając tego chłopaka, to było to pierwsze. Nie chciał się pokazywać po tym co zrobił. Zawsze tak się działo, gdy coś przeskrobał. Odchodził, zostawiał. Nie wyjaśniał, bo po co. Ale dla nas, w sumie lepiej się stało. Nie chcielibyście widzieć miny Reg. Naprawdę.
- Tak w ogóle, macie zaproszenie na ślub mojego brata – powiedział Matt, gdy wychodziliśmy z kawiarni.
- Myślałam,  że już nigdy nie znajdzie sobie dziewczyny – Regina westchnęła teatralnie. – Kiedy?
- Gdzieś za dwa tygodnie? Szczerze mówiąc, wiedziałem o tym wcześniej, ale po prostu  zapomniałem wam o tym powiedzieć – zaśmiał się.
Pokręciłam głową z politowaniem i szturchnęłam go, przez co zostałam przewieszona przez ramię. Szarpałam się, uderzałam pięściami w jego plecy – byleby tylko mnie puścił.
- Hej, za co?! To nie jest sprawiedliwe!
Sharon zaczęła się śmiać i oparła głowę o ramię swojej dziewczyny. Miło było patrzeć na nie jako parę.Tak, wiedziałam o ich związku. Zresztą, cała nasza paczka wiedziała. Wspominałam, że tajemnice przed nami praktycznie nie istniały? To w sumie i lepiej, przynajmniej odbywało się to bez reakcji typu „Oooch, a dlaczego mi nie powiedziałaś?!”. Także ten.
- A w ogóle, Matthew – zaczął Charles – spytałeś się już Scarlett?
Chłopak uniósł brew.
- No właśnie, spytałeś? Powinieneś! Nie masz dzisiaj nic do roboty – oznajmiła melodyjnie Regina, jakby uczestniczyła w jakimś musicalu. Chicaaagooo?
- Czy ktoś może mi wyjaśnić, o co chodzi? Jeszcze zacznę wysnuwać teorie z kosmosu. A! Matt, postaw mnie w końcu. – Zakomunikowałam.
Posłusznie zatrzymał się i mnie postawił, za co go poczochrałam i upomniałam się o odpowiedź. Przewrócił oczami i westchnął.
- Musieliście? Miałem nadzieję zaproponować to sam na sam – zaakcentował trzy ostatnie słowa, co wywołało wyszczerzenie zębów w uśmiechu, u naszej sławnej trójki. – Otóż, chciałem cię zaprosić na kolejną randkę...
- Na którą również chętnie przyjdziemy – przerwała mu Sharon, mrugając do nas. Zaśmiałam się na jej słowa.
- Cóż, w takim razie macie pecha, bo zamierzam pójść tylko z Mattem, póki co. Ale! Jeszcze muszę się zastanowić. – Popatrzyłam na niego lekko rozbawiona i cmoknęłam go w policzek. – Ale spójrzcie na pozytywne strony tego wszystkiego. Przynajmniej nie będziecie musieli nigdzie chodzić!
„Ponuro” skinęli głowami. Zaczęliśmy omawiać sprawę ślubu Eliotta, a mianowicie niespodziankę dla niego, bo mieliśmy już mały pomysł i woleliśmy go nie zapomnieć, jak niektórzy mieli w zwyczaju. Oczywiście potem zboczyłam z tematu, bo poruszyłam temat randki. Zdecydowaliśmy razem, że nie ma co długo czekać, jutro wieczorem powinno być dobrze. Nie mieliśmy nic do zrobienia, plus miała być całkiem ładna pogoda, więc czemu nie skorzystać z takiej okazji! Jakoś nie uśmiechało mi się wtedy zostawać w domu, gdzie Bridget miała zostać w pracy do trzeciej w nocy, a jeszcze te karteczki od tego pseudo wielbiciela się nasilały... Człowiek nie chce zostawać sam w domu w takiej sytuacji, a jeżeli wyjdzie LUB ktoś będzie z nim, od razu jakoś inaczej. Wcześniej nie wspominałam wam o tych liścikach, bo były one zbliżone treścią do poprzednich – jednak ostatni z nich, nalegał na spotkanie i sugerował, że znam osobę, która to wszystko organizuje. W pierwszej chwili pomyślałam o Willu, ale odgoniłam tę myśl i po prostu nadal z moją siostrą uważałyśmy. Tak, powiedziałam jej. Moim przyjaciołom nie, co było trochę... złe, z perspektywy czasu. Ale o tym później, najpierw po kolei.
O tym wszystkim wiedziała również przyjaciółka Brid. Przypadkowo się wygadała, a ja w sumie nie miałam za co jej winić – człowiek różne tajemnice gada, i to dużo, dużo gorsze. Po prostu wystarczyło, że powiedziałam Beatrice, by dalej tego nie przekazywała, bo sobie tego nie życzę. Uszanowała to, sama miała dość nieciekawą przeszłość z tego, co mi opowiadała. Powoli z pomocą mojej siostry, wychodziła z tego całego bagna, aż poczuła się... wolna. Duchem, ciałem i czym tam jeszcze czuje się wolnym. Mogła robić co chce. Więc zrobiła, zapisała się do cukierni, bo podobno to było jej marzenie od dziecka. Oczywiście zapisała się do „Nielegalnej”, tym samym próbując odnowić świetność z pomocą starych, dobrych znajomych i tych nowszych. Na tym, historia jej w tym momencie się kończy. Potem opowiem więcej, ale przejdźmy do tej sławnej randki.
Wszystko wydawało się lecieć... szybko, strasznie szybko. Na następny dzień szkoła, po szkole zajęcia cheerleaderskie (tak, nadal na to chodziłyśmy, w sumie byłyśmy całkiem niezłe – tak twierdziła nasza szanowna kapitan, która początkowo nas nie lubiła, ale potem zmieniła zdanie... my jednak nadal jej nie lubiłyśmy, hehe), a po zajęciach cheerleaderskich ogarnianie się na randkę z Mattem, bo to był już piątek. Oczywiście ze względu na pewne okoliczności (Eliott nie tolerował swojego brata w domu, przykre...), postanowiliśmy, że chłopak po mnie  przyjedzie, a potem pójdziemy do kina. Mieliśmy obejrzeć jakiś nowy film, który niedawno wyszedł. Miał dobre opinie u Reginy, która miała w swoim zwyczaju dość wysokie wymagania, więc trzeba było zaufać jej gustowi. Pamiętajcie – jeżeli chcecie pójść do kina, a nie wiecie, czy się opłaca, to do tej pani proszę iść. Tylko najpierw ustawić się w kolejce i zapłacić, nie ma nic za darmo!
Okazało się jednak, że kluczyki nielegalnemu kierowcy zabrał jego brat, bo ich potrzebował. Znowu. Pozostawało jedynie przyjść na piechotę, ewentualnie odpuścić. Zorientował się skubany, że jeżeli wybierze tą drugą opcję to będę zła, więc przyszedł. Nie no, żartuję. Widziałam, że jemu też na tym zależy. Oczy zwierciadłem duszy są, pamiętajcie!
Mimo mojego postanowienia, że nie będę ubierać spódniczek, sukienek i tym podobnych, właśnie to zrobiłam. Co prawda była to czarna sukienka, trochę krótsza z przodu, a z tyłu dłuższa, ale jednak... Trochę dziwnie się w tym czułam, jak wiecie, nie zakładałam „tego czegoś” często. Po prostu w trakcie jakiegoś sporu mówiłam, że spodnie są lepsze i tyle. Bez gadania, zbędnego przebierania i „A jak to mi nie będzie pasować?”.
Wyszłam z mieszkania trochę przed czasem, ciesząc się, że nie wzięłam kurtki na to, ani niczego w tym stylu. Na dworze było całkiem ciepło, do tego mogłam zobaczyć kawałek zachodu słońca. Trochę mi brakowało włażenia na dach, jak robiłam to, gdy miałam sześć lat. Wchodziłam z siostrą i tam zawsze rozmawiałyśmy, bawiłyśmy się. A gdy trochę podrosłam, podsumowywałyśmy swoje dnie w szkole, wszystko, co tylko mogłyśmy. To zastępywało mi przyjaciółki i zdradzanie największych tajemnic, których zdradzać nie chciałam. Ogólnie rzecz biorąc, gdy przeniosłam się tutaj, brakowało mi ich. Jednak, gdy zaangażowałam się w wspaniałą czwórkę, która potem stała się piątką, totalnie o nich zapomniałam. Najwyraźniej zmiana otoczenia była mi pisana, a oni nie.
- Czym sobie zasłużyłem, że ubrałaś sukienkę? – Matt uniósł brew i uśmiechnął się do mnie, podchodząc bliżej.
- Cóż, niczym. Tak po prostu miałam ochotę. – Zaśmiałam się i złączyłam nasze dłonie. – A teraz ruszajmy na ten przewspaniały film, bo jeszcze tam nie dotrzemy.

                                                                       ~~~
Kino okazało się całkiem dobrym pomysłem.  Nie dość, że świetnie się bawiliśmy, to jeszcze dostaliśmy jakieś baloniki, które KTOŚ musiał oczywiście przebić, ale no dobra. Wybaczyłam mu, ale nie miałam zamiaru zapomnieć – to będę mu wypominać to końca życia, hehe. Po filmie chcieliśmy pójść do mnie, żeby coś zjeść, ale jednak plany czasami się nie udają. Przechodziliśmy przez park, w którym mniejsze i większe dzieci bawiły się, tańczyły i robiły wianki. Aż żal nie było do nich podejść. Wpierw podeszłam do tych od wianków, żeby sobie jakiś kupić. Okazało się, że moja głowa jest trochę niewymiarowa i musiały zrobić nowy, ale w sumie to nie było nic straconego, bo był naprawdę cudny. Mattowi też zrobiły, bo zapłaciłam „trochę za dużo”. Musielibyście widzieć jego minę – była po prostu przekwiecista! Założyłam mu to na głowę, wcześniej przestrzegając, żeby go nie zdejmował. Wyglądał uroczo z irytacją wymalowaną na twarzy. Poprosiłam jedną z dziewczynek o polaroida, żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Tego nie powinno się zapomnieć, zresztą nadal je mam. Mam również zdjęcie z tańca, kiedy to wygłupialiśmy się z dziećmi no i... tańczyliśmy we dwoje. Potem to przeniosło się na całkiem puste ulice, przed moim blokiem mieszkalnym.
- Wyglądasz naprawdę męsko w tym wianku, Wickens. – Uśmiechnęłam się. – Inni mogą ci aż pozazdrościć, słuchaj.
- No ja wiem. – Specjalnie przeciągnął ostatni wyraz. – Bardziej mogą mi pozazdrościć, że jestem tutaj i tańczę właśnie z tobą.
- Aż taka specjalna jestem? – Uniosłam brew w rozbawieniu.
- Szczególnie dla mnie. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Potem lekko ściszył głos. – Cieszę się, że tutaj właśnie z tobą jestem, Scarlett.
- Ja też.
Dalsze „wyznawanie” przerwał nam dzwonek wiadomości, dochodzący z telefonu Matta. Dostał wiadomość od Charlesa. Niby nic specjalnego, przyjaciele wysyłają sobie najróżniejsze sms’y i to nie od dziś. A reakcja chłopaka była dość normalna, bo parsknął śmiechem. Dziwniej było, gdy powiedział, o co chodzi.
- Charles sądzi, że jesteśmy biologicznymi braćmi.