wtorek, 18 kwietnia 2017
Rozdział 22: Zwierzenia i ognisko
Matt przybiegł do mnie niemal natychmiast.
- Scar? Co się stało?
Szybko wzięłam zdjęcie z podłogi, złożyłam je i włożyłam do tylnej kieszeni spodni, w której znajdował się również wisiorek.
- Nie, nic – zaśmiałam się. – Przeleciała sowa i się... trochę przestraszyłam, o. Możemy w sumie już iść, nic tu po nas.
Chłopak popatrzył na mnie zdziwiony, ale nic nie powiedział, tylko poszedł w stronę wyjścia wraz ze mną.
W czasie powrotu do hotelu, zaczęłam układać sobie plan działania. Zamierzałam podpytać Bridget o Marka Kenneta, nie zdradzając, co zobaczyłam. Nie zostało dużo czasu do powrotu do Seattle, bodajże na następny dzień od naszej wizyty w tym domku, mieliśmy jechać i pożegnać się z tym miejscem.
Wróciliśmy na miejsce naszego aktualnego pobytu około godziny szesnastej. Od razu, na powitanie zaatakowała nas Regina, która wypytywała, gdzie przepadliśmy na te trzy godziny. Zmyśliliśmy coś na poczekaniu, co było chyba niepotrzebne, ale znając moją przyjaciółkę, zaczęłaby wypytywać jeszcze bardziej. Dowiedzieliśmy się od blondynki, że dzisiaj jest ognisko z okazji zakończenia „tej jakże wspaniałej przygody” – jak to ona ujęła. Chłopcy oczywiście zajęli się poszukiwaniem kamieni, drewna, patyków i innych potrzebnych rzeczy do ogniska, a dziewczyny... jedzeniem.
Brakowało nam większości rzeczy, więc postanowiłyśmy przejść się do sklepu. W czasie drogi, opowiadałyśmy sobie różne historie z naszego życia – na przykład, co wspominamy najlepiej z dzieciństwa. Gdy przyszła kolej na Sharon, wykręciła się mówiąc, że opowie nam, gdy będziemy wracać, bo ta opowieść, będzie dość długa.
Z niecierpliwością wyczekiwałam momentu, kiedy wyjdziemy ze sklepu. Strasznie chciałam usłyszeć historię dziewczyny – nie powiem, ciekawiła mnie strasznie. Uznałam, że warto będzie jej wysłuchać.
- Więc – zaczęła Sharon. – W dzieciństwie, nie miałam zbyt wielu przyjemnych chwil. Moja matka i ojciec głównie skupiali się na moich ocenach, bo chcieli, by były jak najlepsze. Zapisywali mnie na różne dodatkowe zajęcia, które w ogóle nie są interesujące, a już na pewno nie tak, jak chcieliby tego rodzice. Nie zauważyli, że po pięciu miesiącach, zaczęło mnie to po prostu... przerastać. Nie umiałam pogodzić nauki z tymi dodatkowymi zajęciami. Więc po prostu, zaczęłam z tych zajęć uciekać. W czasie ich trwania bywałam w parku, na placu zabaw, czasem spotykałam się z koleżankami w altanie. Po pewnym czasie spotkałam Matta. Razem spędzaliśmy czas, zaprzyjaźniliśmy się. Mama uznała, że jest dobrym kandydatem na mojego przyszłego chłopaka – mądry, ułożony, miły. Gdy chciałam w tej kwestii zaprotestować, oznajmiła mi, że nie istnieje przyjaźń między dziewczyną a chłopakiem, i między nami ta relacja też się zmieni za jakiś czas. A jeżeli nie, to na przyjaźń z mężczyzną nie warto tracić czasu. Nie wiedziałam co o tym myśleć, więc po prostu urwałam kontakt z Mattem. Ojciec po krótkim czasie od tego wydarzenia, zaczął pić. Potrzebowałam kogoś, kto podeprze mnie na duchu, bo matka tego nie potrafiła, była uzależniona od ojca. Więc szybko z Mattem staliśmy się parą. Matka była niesamowicie ucieszona. Wzięła rozwód, wygrała. Przeprowadziliśmy się na inną dzielnicę. Zmieniła swoje zachowanie wobec mnie, zwolniła ze wszelkich zajęć dodatkowych. Stała się w końcu matką, którą chciałam mieć. Dlatego tak bardzo nie chciałam się z nim rozstawać – bałam się matki. Wbrew wszystkiemu, Matt od zawsze był moim przyjacielem, ale niczym więcej. Gdy się rozstaliśmy uznałam, że powinniśmy byli zrobić to wcześniej, ale cóż. Co do pytań – nie, mama nadal nie wie, że nie jesteśmy już razem. Jednak myślę, że coś podejrzewa.
- Czyli w skrócie, związek był ze względu na matkę. – Zerknęłam na Sharon, a ona pokiwała głową.
Gdy dotarłyśmy do hotelu, od razu zaczęłyśmy przygotowywać jedzenie. Na pierwszy ogień poszły szaszłyki, które podobno były specjalnością Reginy – jej mama przygotowywała je z nią ZAWSZE, gdy mieli ochotę na ognisko. Ja pomagałam Sharon z przyprawieniem kiełbasek, co w sumie poszło nam naprawdę szybko, więc trochę przyłączyłyśmy się do robienia szaszłyków.
- Scarlett, a jak z tobą i Mattem? - Regina oparła się o ścianę i spojrzała na mnie wyczekująco.
Sama w sumie nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Moją wypowiedź albo mogła zrozumieć inaczej niż powinna, albo oczekiwać jej bardziej „rozwiniętej".
- Dobrze – odparłam w końcu.
Dziewczyna uniosła brew.
-Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam... No ej, przecież możesz nam powiedzieć, jeżeli coś się dzieje, nie?
- Nic się nie dzieje, no. - Wzięłam szklankę z wodą i zaczęłam ją pić.
-Na razie – Sharon mrugnęła do mnie, przez co się zakrztusiłam. Dziewczyny zaczęły się śmiać, więc lekko speszona, wyszłam na dwór, z talerzem pełnym pokrojonego chleba.
Wyszło na to, że chłopcy uwinęli się szybciej z poukładaniem i pozawieszaniem wszystkiego, niż my z przygotowaniem jedzenia. Ale przynajmniej nie musiałyśmy się na nich wkurzać, że nie wykonali roboty na czas.
Charles chodził wokół ogniska, wgapiony w telefon, więc nie miałam ani cienia wątpliwości, że w tym momencie próbował łapać swoje ukochane pokemony. Will czyścił łódkę, więc postanowiłam się z nim przywitać, bo w sumie nie gadaliśmy dwa dni. Wydał się uszczęśliwiony faktem, że przyszłam po skończonej robocie.
- Dawno cię nie widziałem, wiesz?
Przewróciłam oczami i usiadłam na brzegu pomostu.
- E tam, to tylko dwa dni, tragedii nie ma.
Chłopak uśmiechnął się lekko, wyciągając łódź bardziej na brzeg.
- Może potem, po ognisku, popływamy razem? Ładna pogoda i w ogóle. Nie daj się prosić, Scar. – Popatrzył na mnie błagalnie.
Westchnęłam.
Nie chciało mi się pływać (to, że byłam leniem, to wiadome), ale nie chciałam, żeby Will był na mnie zły, więc się zgodziłam. Chwilę po naszej rozmowie, przyszedł czas na ognisko. Poruszaliśmy różne tematy – i te trudne dla nas i te, które wywoływały u nas duże ilości śmiechu. Przy niektórych tekstach rzucanych przez Reginę do tych dwóch idiotów, którzy się kłócili, dało się zakrztusić. Niektórych (czyli Charlesa i Sharon) trzeba było klepać po plecach, bo by się biedni udusili.
Około godziny dwudziestej drugiej, przyszedł czas na zakończenie ogniska.
- Na koniec, można coś zaśpiewać. Ktoś chętny? – Matt popatrzył po nas, jednak nie okazywaliśmy zbytnich chęci do śpiewania.
- Skoro jesteś taki mądry, to sam zaśpiewaj – mruknął Will.
- A żebyś wiedział, że zaśpiewam. – Chłopak poszedł po gitarę i szybko wrócił.
Ku mojemu zaskoczeniu (pozytywnemu w sumie), zaczął grać „I wanna be yours” zespołu „Artic Monkeys”. Gdy przyszedł czas na refren, ja i Regina zaczęłyśmy śpiewać chórki.
Secrets I have held in my heart,
Are harder to hide than I thought,
Maybe I just wanna be yours,
I wanna be yours, I wanna be yours*
*Artic Monkeys – I wanna be yours
xxx
BO JAK NIE JA TO KTO.
Niebawem drama ;))
Będę płakać
czwartek, 13 kwietnia 2017
Rozdział 21: Humor
Bycie chorym ma swoje plusy, jak i minusy. Z jednej strony, osiągasz swój cel – na przykład, nie idziesz do szkoły. Ale patrząc na negatywy, jest ich więcej niż pozytywów. Kichasz, prychasz, kaszlesz, dusisz się. A w niektórych przypadkach, nawet nie możesz spokojnie się poruszyć lub wstać, bo cię tak cholernie coś (lub wszystko) boli.
Oczywiście mój „stan chorobowy”, nie pozwolił mi pójść z przyjaciółmi do źródeł termalnych, ale... mówi się trudno i żyje się dalej! Regina i Sharon chciały zostać (co do tej drugiej, przez chwilę myślałam, że chciała mnie udusić, a nie pomóc), ale gdy Will zadeklarował się, że mnie popilnuje – stwierdziły iż jestem na tyle duża, by sobie poradzić. Miłe, prawda?
Pochorowałam się niestety, przez głupi przypadek (albo i nie), bo gdy wybrałam się na krótką wycieczkę po okolicy rankiem, gdy wszyscy jeszcze spali, w drodze powrotnej złapał mnie solidny deszcz.
Ani jeden suchy włos się na mnie nie ostał. Byłam przemoczona, jakbym wskoczyła w ciuchach do stawiku albo jeziorka. W sumie na jedno by wyszło. Tylko, że kąpiel zapewne byłaby przyjemniejsza i mniej stresująca. Gdyż do deszczu dołączyły grzmoty i błyskawice (wspominałam, że boję się burzy?). W momencie, gdy wpadłam do naszego pensjonatu, piekło już hulało na całego. Zziębnięta zrzuciłam mokre ciuchy, założyłam powtórnie piżamę i położyłam się pod ciepłą kołdrę. Nie wiem kiedy dopadł mnie sen.
Obudziło mnie lekkie szturchnięcie.
- Czy życzyłaś sobie ciepłej herbaty? – usłyszałam ciepły, niski głos Matta.
Otworzyłam jedno oko, zaśmiałam się cicho, kiwnęłam głową, podziękowałam i wzięłam od niego kubek z napojem. Był niesamowicie ciepły, więc zamiast wypić od razu, ogrzewałam sobie ręce.
- Myślałam, że idziesz do źródeł termalnych – przekrzywiłam głowę i spojrzałam na niego.
- Bo miałem iść, jednak mój zapał osłabł, gdy zobaczyłem, że chyba nie najlepiej się czujesz. Straszliwie się rzucałaś w tym śnie – uśmiechnął się zawadiacko, a w oczach błyskały mu iskierki rozbawienia. - Poza tym, hej! Nie zapominaj, że nasz gość lepiej się bawi beze mnie. A przecież mi zależy na jego zabawie – mrugnął prawym okiem.
Patrzyłam na niego nie dowierzając temu, co słyszę. O tyle dobrze, że nie powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem, bo spowodowałoby to, że musiałabym rozmawiać z obrażoną księżniczką. W środku po prostu się dusiłam. Nikt nie umiał mnie rozbawić tak, jak on i jednocześnie wkurzyć.
Pijąc herbatę, poczułam, że jest ona malinowa, z praktycznie niewyczuwalną na pierwsze łyki, cytryną. Rzadko taką sobie robiłam, bardziej były to czarne herbaty, lub po prostu miętowe. Ale nie powiem, naprawdę była dobra.
Po chwili rozmów o wszystkim i o niczym, Matt zaczął serwować mi żarty, które jego zdaniem były śmieszne. Mnie średnio śmieszyły (chyba z uwagi na moje słabe samopoczucie), ale śmiałam się z tego, co mówił. Jednak po godzinie, zaczęło mnie to irytować.
- Jeny, to nie jest śmieszne! Tylko suche! – wybuchnęłam.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
Dobra, może trochę zbyt głośno to krzyknęłam i pewnie niepotrzebnie, ale... rozumiecie mnie, nie?
- Okej, Scar. Choroba ci odbiła zupełnie. Albo nie masz poczucia humoru, bo te żarty są ŚMIESZNE.
Uniosłam brew.
- Czy ty właśnie powiedziałeś...
-Tak, powiedziałem. – Usiadł się na brzegu mojego łóżka. – Chyba, że możesz mi udowodnić, że masz.
Zaczęłam myśleć nad sposobem przekonania go do tego, że mam poczucie humoru i mogę się śmiać jak głupia, z różnych żartów, sytuacji i tym podobnych. Równie dobrze mogłam mu opowiedzieć żart o małej Dee na polu minowym, która machała rączkami na siedem kilometrów, ale chyba mu się by to nie spodobało.
Gdy zaproponowałam mu oglądanie anime, on natychmiast się zgodził i zaczął szukać jakiejś serii. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na „Służącą Przewodniczącą”, która podobno była komedią i romansem w jednym. Przesunęłam się bardziej na prawą stronę łóżka, by zrobić miejsce Mattowi.
Rozpoczęliśmy oglądanie serii, która miała bodajże dwadzieścia sześć odcinków. Mówiąc szczerze, nie spodziewałam się tego, że będzie aż tak przyjemne oglądanie przygód Misaki i Takumiego. Anime miało bardzo przyjemny opening dla ucha „My secret”, którą śpiewał mój towarzysz (czasem się dołączałam) za każdym razem, gdy się zaczynał. Zaś ja, pokochałam bardziej „Yokan”, który kończył praktycznie każdy (prócz od szesnastego w górę) odcinek. W dłuższej z przerw, łyknęłam tabletki, które powinny (miałam przynajmniej taką nadzieję) „pokonać moje przeziębienie”, jak pisało na opakowaniu.
Do nocnego oglądania dołączyła Regina, która była szczerze zainteresowana fabułą. Jednak gdzieś po dwudziestej trzeciej wyłączyła nam laptopa i go zabrała, wyjaśniając, że muszę się wyspać, by być jutro w lepszym samopoczuciu. Nie zdziwiło mnie to. Początkowo chciałam zaprotestować, ale stwierdziłam, że nie warto, bo może ona ma rację.
Następnego dnia, skończyliśmy „Służącą Przewodniczącą”. Było nam trochę smutno z tego powodu, że nie będzie kontynuacji w postaci anime, ale zawsze mogliśmy kupić mangi, gdybyśmy byli zainteresowani losami tej dwójki i ich przyjaciół.
Czułam się zdecydowanie lepiej niż wczoraj. Matt stwierdził, że skoro tak, to zabierze mnie na wycieczkę w miejsce, które jest całkiem dobrym do myślenia i pisania piosenek.
Godzinę nam zajęło dotarcie do małego, drewnianego domku, którego nie dało się zauważyć na pierwszy rzut oka. Otoczony był wysokimi drzewami, krzewami, pokryty bluszczem - po prostu idealna kryjówka dla tych, którzy chcieli pobyć w samotności przez dłuższą chwilę.
- Na pewno to jest dobry pomysł, żeby tutaj wchodzić? Może tu ktoś mieszka.
Chłopak spojrzał na mnie z politowaniem.
- Gdyby tutaj mieszkali, te miejsce byłoby bardziej zadbane – poczochrał mnie i wkroczył pewnym siebie krokiem do środka, ciągnąc mnie za sobą.
W środku nie było zbyt wiele miejsca. Ale pomimo tego, podobało mi się tutaj strasznie.
Kuchnia połączona była z salonem, przez co domek zyskiwał na uroku, domowej atmosferze. Łazienka była odizolowana od pomieszczenia codziennego długim, wąskim korytarzem, który wydał mi się nieprzyjemny i jakiś... dziwny.
Moją uwagę przykuło zdjęcie, które znajdowało się na komodzie w sypialni. Obejrzałam je dokładnie, aż w końcu z tyłu zobaczyłam zdanie napisane ołówkiem, które brzmiało „Dla najlepszego męża na świecie, Marka! Lisa”.
Lisa... Tak się nazywała moja matka. A kobieta na zdjęciu, była naprawdę do niej podobna. Czy to była ona? Najpewniej tak, nie dało się jej pomylić z nikim innym. Była na swój sposób wyjątkowa.
Odłożyłam ramkę ze zdjęciem na miejsce. Nagle, moją uwagę przykuł świecący się otwór w panelach. Kucnęłam i zauważyłam, że to jest bransoletka. Spróbowałam ją wyjąć patykiem – początkowo mi się nie udawało, jednak po chyba trzydziestej próbie, misja została wykonana. I jednak to nie było to co myślałam, tylko srebrny naszyjnik, który miał zawieszkę w kształcie nutki. Wisiorek wydał mi się strasznie znajomy. Taki... jakbym już go widziała parę razy. Odwróciłam go i ledwo przeczytałam wygrawerowane na nim słowa, które układały się w niechlujny podpis „Lisa Kennet”.
Nagle, powoli wszystko zaczęło mi się łączyć w jedną całość. Wzięłam szybko zdjęcie i znowu popatrzyłam na napis. Mark. Mąż. Kennet. Lisa. Czy to możliwe...? Przecież...
Upuściłam ramkę, a szkło rozprysło się na kawałki.
sobota, 8 kwietnia 2017
Rozdział 20: Górki
Około godziny szóstej rano stawiliśmy się przy naszej ulubionej naleśnikarni. Nasza, jakże wspaniała, piątka „wynajęła” za kierowcę Matta, który jak się okazało – miał już mniej więcej ogarnięte prawo jazdy (tak naprawdę, to musiał jeszcze jeździć z osobą dorosłą, ale pomińmy).
Większość jazdy minęła nam dość spokojnie. Wymienialiśmy między sobą krótkie zdania, a Regina niemalże ciągle śpiewała. Po godzinie, musieliśmy zatankować. Zatrzymaliśmy się na najbliższej stacji benzynowej (która była dość wyludniona, ale co się dziwić) i ogłosiliśmy piętnastominutową przerwę.
- Ten samochód zdecydowanie za szybko trzeba tankować. Moglibyśmy sprowadzić inny wóz, na pewno dotarlibyśmy szybciej na miejsce – mruknęła Regina, opierając się o ścianę.
- Co się dziwić, jak ktoś jeździ jak szalony. – Spojrzałam w stronę naszego kierowcy i zaśmiałam się cicho.
Tak, pomimo braku prawa jazdy, popierdzielał tym autkiem naprawdę szybko.
Gdy mieliśmy jechać dalej, okazało się, że będziemy mieli kolejnego pasażera, którego nasza jakże wspaniała przyjaciółka Regina zaprosiła. Ku naszej radości, był to Will.
- Hej – uśmiechnął się. – Sorry, że dopiero tutaj, ale miałem coś do załatwienia. No to co. Możemy jechać. – Mrugnął do nas.
Matt spojrzał na gościa.
- Ktoś mi może wyjaśnić, co on tutaj do cholery robi?
Blondynka odkaszlnęła i schowała się do środka samochodu.
Trzeba było się tego spodziewać – pomyślałam.
Wyruszyliśmy w drogę. Radio grało głośno piosenkę „Arabella”, która była utworem mojego ulubionego zespołu – „Artic Monkeys”. Kiedyś chciałam wybrać się na ich koncert, gdy byli w moim poprzednim miejscu zamieszkania, ale cóż. Bilety były dość drogie, a na dodatek zachorowałam. Więc no, musiałam zadowolić się nagraniami moich „przyjaciółek”. Co nie było aż takie złe!
- Co taka grobowa cisza? Na pogrzeb jedziemy czy co? – Will przewrócił oczami.
W tamtej chwili miałam ochotę powiedzieć, że pogrzebanym może być on, ale wolałam zachować to dla siebie i przemilczeć.
- Jak widzisz i słyszysz, wolimy jechać w ciszy – mruknął Matt.
- Może po prostu nie chcą się przekrzykiwać? Piosenka jest zdecydowanie za głośno – blondyn wyciągnął rękę w stronę radia by ściszyć, ale nasz kochany kierowca szybko dał mu po łapach.
- Słuchaj, kolego. Mój samochód. Moje radio. Nikt nie tyka.
Zaśmiałam się pod nosem i zauważyłam, że nie ja jedna. Ta dwójka bawiła dosłownie wszystkich w otoczeniu. Chyba, że chcieli sobie wklepać, wtedy trzeba było przestać się nabijać i szybko interweniować.
Po trzech godzinach w końcu dotarliśmy na miejsce. Oczywiście, bylibyśmy wcześniej gdyby nie korki i kłótnie dwóch idiotów, ale przynajmniej nie było nudno. Dostaliśmy dwa pokoje trzyosobowe, więc standardowo podzieliliśmy się na chłopców i dziewczyny. Trochę obawialiśmy się wojny w sąsiednim pomieszczeniu, ale dzięki Bogu – szybko mogłybyśmy temu zapobiec.
Reg i Sharon poszły pozwiedzać hotel, a ja w dalszym ciągu się rozpakowywałam. Nie chciało mi się wychodzić aż tak wcześnie, a znając życie, te dwie pewnie by wyciągnęły mnie na jakieś zakupy. W ciągu godziny miałam wszystko ogarnięte i uporządkowane, więc rzuciłam się na łóżko, by trochę się zdrzemnąć. Jednak chyba los chciał inaczej, bo w tym momencie weszła moja jakże kochana przyjaciółka z komunikatem, że mam przestać się „wylegiwać jak kwiatek na łące”, gdyż ma dla naszej trójki plan. Obawiałam się trochę, co to będzie, ale musiałam posłuchać tego co mówi, inaczej wylądowałabym z tyłkiem na podłodze, ciągnięta przez nią za nogę (jedną, co jest bardziej bolesne).
Okazało się, że planowana wycieczka okazała się wyprawą do miejscowego centrum handlowego. No przecież, czego się mogłam spodziewać...
Zakupy trwały około trzech godzin. Miałyśmy tyle toreb z różnymi ubraniami, figurkami, kubkami, jedzeniem i tym podobnym, że chyba do końca tego roku już nie pójdę na zakupy. Postanowiłyśmy na końcu wstąpić do kawiarni na gorącą czekoladę, bo mówiąc szczerze, nasze zakupy nie należały do lekkich, a dodatkowo miałyśmy ochotę coś wypić.
Po piętnastu minutach, podszedł do nas ciemnowłosy, wysoki chłopak. Przedstawił się jako Miles Nelson, student pierwszego roku. Jednak nie chciał nam zdradzić kierunku, na który się wybrał. Odparłyśmy, że nie zamierzamy go „prześladować”
- Przynajmniej na razie – dodała z wrednym uśmiechem Regina. – Póki nam nie podpadniesz.
Chłopak roześmiał się na to wyjątkowo głośno i jakoś tak... niepokojąco.
Regina
Nelson gadał z moją przyjaciółką, mogę nawet powiedzieć, że ją podrywał. Miałam ochotę ich shippować, ale stwierdziłam, że Scar bardziej pasuje do gitarzysty. Chyba wszyscy tak sądzili, może poza nimi samymi.
Spoglądając na za szybę oddzielającą kawiarnię od korytarza centrum handlowego zobaczyłam, że idzie Charles. Ale nie sam, oczywiście był z naszymi wiecznie kłócącymi się idiotami pierwszego stopnia. Nie powiem, na ogół wydawało się to śmieszne... jednak gdyby postawić się w sytuacji ich obiektu adoracji, to naprawdę mogło irytować.
I chyba ktoś nagle zauważył, że nasz nowo poznany kolega, rwie na naszych oczach moją przyjaciółkę.
- Kochanie, czy ten frajer ci się naprzykrza? – Matt objął Scarlett ramieniem, a ta wybałuszyła oczy (w sumie nie tylko ona, Will również, o mnie nie wspominając).
Widziałam, że jest bliska wybuchnięcia śmiechem. Teoretycznie ja też byłam, ale musiałam trzymać pion. I poza tym, byłam ciekawa rozwoju sytuacji, więc z zaciekawieniem oczekiwałam rozwoju sytuacji.
- Nie. Poza tym, kto ci dał uprawnienia do nazywania mnie kochaniem?
Zaśmiałam się w duchu.
- No właśnie? Nie jest twoja. – Will oparł się o krzesło mojej przyjaciółki, na co kopnęłam go w kostkę.
- Twoja też nie – oznajmiłam, uśmiechając się lekko.
Chłopcy unieśli brew, ale nic nie powiedzieli. Jedynie Miles gadał dalej, jakby w ogóle nie był w ogóle przejęty.
Godzinę później, wróciliśmy do hotelu. Niestety wygadałam się Sharon o sytuacji Charlesa, chociaż prosił, żeby nikomu nie mówić. Strasznie się czułam z świadomością, że ktoś jeszcze wie, ale miałam nadzieję, że nie powie osobom, które wiedzieć nie powinny.
sobota, 1 kwietnia 2017
Rozdział 19: Simsy Reginy
Obudziły mnie promienie słoneczne.
- Który idiota rozsunął zasłony? – zapytałam, ziewając.
Zmrużyłam oczy i popatrzyłam na wysoką sylwetkę. Matt. No przecież oczywiście, kto mógł być aż tak wredny i obudzić nas o... dziewiątej rano.
- Kto rano wstaje, temu pan Bóg daje – błysnął śnieżnobiałymi zębami w uśmiechu.
Przewróciłam oczami i spojrzałam na dziewczyny. Elizabeth w nocy zabrali rodzice, ale nikt za nią nie płakał. Przenosząc wzrok na Charlesa zobaczyłam, że nadal był pomalowany. Chyba mu się spodobało.
- Raczej zabiera. Cenny sen. – Mruknęła Sharon, rozciągając się.
- Kto wam kazał tak długo siedzieć? Poza tym, daje dodatkowy czas na zrobienie czegoś pożytecznego.
Ciekawe co mieliśmy robić pożytecznego, skoro był weekend.
- A tak w ogóle. Chyba któraś z was ma wielbiciela – powiedział Matt, odwracając się do nas. Przyklęknął na jedno kolano i wręczył mi czerwoną różę.
- Scarlett, to chyba twoja.
Regina wyglądała na zdezorientowaną.
- No Scar, nie patrz tak na mnie! Ostatnio taką dostałaś, więc pomyślałem, że i ta jest dla ciebie. Zaczynam być zazdrosny. Muszę zacząć szybko nadrabiać kwiatowe zaległości, bo jak tak dalej pójdzie, zabraknie róż w kwiaciarniach.
- Dostałaś różę? Wiesz od kogo? – zapytała Regina, wyraźnie zainteresowana.
Pokiwałam głową.
- Ale super! Cichy wielbiciel to coś, co każda dziewczyna chce mieć. – Zaśmiała się.
Każda? Raczej nie.
Rozczesałam włosy, zrobiłam niedbałego kucyka i zeszłam na dół, by wstawić wodę i zrobić coś sobie do jedzenia. Nie pierwszy raz byłam tutaj, więc można było powiedzieć, że czułam się jak w domu.
Matt oparł się o framugę drzwi kuchni.
- Jesteś pewna, że nie lunatykujesz?
Popatrzyłam na niego zszokowana.
- O co ci chodzi?
Przewrócił oczami i podszedł do mnie bliżej.
- W trakcie snu, mogłabyś sama zostawiać te róże i nie wiedzieć skąd one są. Ludzie tak często mają.
Zaśmiałam się.
Czy on naprawdę myślał, że jestem aż tak zdesperowana i nie mam co innego do roboty niż podsyłanie sobie tych kwiatków? No proszę, to samo w sobie brzmi absurdalnie.
Popatrzyłam uważnie na chłopaka. Swoje lekko różowe włosy miał oczywiście w nieładzie, a szmaragdowe oczy wpatrywały się we mnie intensywnie.
- Gdybym lunatykowała, nie przyszłabym tutaj na noc.
- Czyli boisz się, że mogłabyś zrobić coś głupiego. Doprawdy intere...
- Zamknij się i pomóż mi zrobić kanapki. – Przerwałam mu.
Skinął głową i zaczął wyjmować z lodówki podstawowe produkty.
Po jakichś piętnastu minutach wszystkie lenie zeszły na śniadanie. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, ale głównie towarzystwo nabijało się z czerwonej róży, która prawdopodobnie była już w którymś z wazonów. Tak, kwiatek dosłownie zrobił furorę. Jak Flowey w grze „Undertale”.
Nagle padło pytanie, kto co robi w przerwę zimową. Nie mieliśmy planów, bo jakoś... po prostu nic nam się nie chciało wymyślać, okej?
- Skoro tak. To może wszyscy razem gdzieś pojedziemy? – Regina uśmiechnęła się. – Wiecie, zawsze lepiej spędzić ten jakże niezwykły czas w grupie przyjaciół niż samemu, prawda?
Popatrzyliśmy na Reginę, trochę zdziwieni jej propozycją.
- W sumie, niezły pomysł. – Stwierdziłam. – Ale dokąd, jeżeli już?
- To pozostawiam wam. Ja się dosłownie do wszystkiego dostosuję!
Dwie godziny zajęło nam naradzanie się, przekrzykiwanie i podawanie zalet wyjazdu, jak również jego wad. Okazało się, że większość naszych propozycji była po prostu za droga. Nie chcieliśmy tak dużo wydawać na trzydniową wycieczkę, która mogła się zepsuć ze względu na pogodę. Ale w końcu, razem zdecydowaliśmy się na wycieczkę w góry. Hotel był tani, miał bardzo dobre opinie od dużej ilości klientów. Co oczywiście niezmiernie nas ucieszyło, bo to oznaczało, że wszyscy pojedziemy. Oczywiście pewien gość przez chwilę jęczał, że mu nie pozwolą, ale gdy Regina mu zagroziła to zaczął myśleć pozytywnie. Siła perswazji?
- Wiecie co? Tak mi się przypomniała pewna historia. Z początków przyjaźni mojej i jakże uroczego, małego kosmiciątka. – Charles poklepał przyjaciółkę po ramieniu, a ona posłała mu mordercze spojrzenie.
- Chętnie posłuchamy. – Powiedziałam z lekkim uśmiechem, kładąc głowę na ramieniu Matta.
- No więc, zaczęło się to tak. Regina przyjechała ze swoimi rodzicami do moich, bo podobno byli przyjaciółmi, a my jako dzieci, niezbyt się dogadywaliśmy – zaśmiał się. – No i gdy pojechali, było już późno, gdzieś dwudziesta druga była... nie, to była dwudziesta pierwsza. A ja, że musiałem kłaść się wcześnie, no to się kładłem, bo wyboru nie miałem, nie? A i. Warto napomnieć, że miałem kota, a Reg nie. Wracając. – Odkaszlnął. – Gdy się położyłem, usłyszałem, że mój kot mruczy. To było trochę dziwne, bo sam z siebie raczej nie mruczał chyba, że coś chciał. Więc zakładam okulary, podnoszę się do siadu i patrzę – no nikogo nie ma, a on nic nie chce. Odkładam okulary, kładę się. I znowu mruczy! No to znowu zakładam okulary, ale tym razem podnoszę się, idę do tego kota i przewracam się na Reginę, która tego kota głaskała. Nie, wcale nie pojechała do domu, tylko miliła się do Lee.
Blondynka zaśmiała się i nic nie mówiąc, otworzyła laptopa. Jak zauważyłam, miała simsy – niemal natychmiast zaczęła w nie grać. Podśmiewaliśmy się trochę pod nosem z jej nieudolnych prób topienia tych simów. Po którymś razie, w końcu nie wytrzymała i cisnęła poduszką w Matta, który wybałuszył oczy.
- Za co to?!
- Gapisz się na ekran i to na pewno przez to nie mogę śmiercić simów! Co ty, stróż anioł? – Reginie plątał się język z każdym wypowiedzianym słowem.
Przewróciłam oczami. Zauważyłam, że blondynka mruga do mnie porozumiewawczo, więc postanowiłam również zabawić się w to, co planowała.
Przez godzinę kłóciłyśmy się z chłopakami o to, że nie mają patrzeć nam w ekran, bo to nas rozprasza. No dobra. Głównie to ja się kłóciłam, bo Regina sterowała simami i próbowała je ze sobą „połączyć”. Te wykreowane przez nią postacie wydawały mi się dziwnie znajome, więc gdy przyszła moja kolej na pobawienie się, spojrzałam jak mają na imię.
Matt i Scarlett.
Cóż za zaskoczenie.
- A, w ogóle! Słyszeliście, że po tej całej przerwie będzie nowy nauczyciel muzyki?
Przekrzywiłam głowę.
- Jak się nazywa?
- Mark Kennet.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)