Bycie chorym ma swoje plusy, jak i minusy. Z jednej strony, osiągasz swój cel – na przykład, nie idziesz do szkoły. Ale patrząc na negatywy, jest ich więcej niż pozytywów. Kichasz, prychasz, kaszlesz, dusisz się. A w niektórych przypadkach, nawet nie możesz spokojnie się poruszyć lub wstać, bo cię tak cholernie coś (lub wszystko) boli.
Oczywiście mój „stan chorobowy”, nie pozwolił mi pójść z przyjaciółmi do źródeł termalnych, ale... mówi się trudno i żyje się dalej! Regina i Sharon chciały zostać (co do tej drugiej, przez chwilę myślałam, że chciała mnie udusić, a nie pomóc), ale gdy Will zadeklarował się, że mnie popilnuje – stwierdziły iż jestem na tyle duża, by sobie poradzić. Miłe, prawda?
Pochorowałam się niestety, przez głupi przypadek (albo i nie), bo gdy wybrałam się na krótką wycieczkę po okolicy rankiem, gdy wszyscy jeszcze spali, w drodze powrotnej złapał mnie solidny deszcz.
Ani jeden suchy włos się na mnie nie ostał. Byłam przemoczona, jakbym wskoczyła w ciuchach do stawiku albo jeziorka. W sumie na jedno by wyszło. Tylko, że kąpiel zapewne byłaby przyjemniejsza i mniej stresująca. Gdyż do deszczu dołączyły grzmoty i błyskawice (wspominałam, że boję się burzy?). W momencie, gdy wpadłam do naszego pensjonatu, piekło już hulało na całego. Zziębnięta zrzuciłam mokre ciuchy, założyłam powtórnie piżamę i położyłam się pod ciepłą kołdrę. Nie wiem kiedy dopadł mnie sen.
Obudziło mnie lekkie szturchnięcie.
- Czy życzyłaś sobie ciepłej herbaty? – usłyszałam ciepły, niski głos Matta.
Otworzyłam jedno oko, zaśmiałam się cicho, kiwnęłam głową, podziękowałam i wzięłam od niego kubek z napojem. Był niesamowicie ciepły, więc zamiast wypić od razu, ogrzewałam sobie ręce.
- Myślałam, że idziesz do źródeł termalnych – przekrzywiłam głowę i spojrzałam na niego.
- Bo miałem iść, jednak mój zapał osłabł, gdy zobaczyłem, że chyba nie najlepiej się czujesz. Straszliwie się rzucałaś w tym śnie – uśmiechnął się zawadiacko, a w oczach błyskały mu iskierki rozbawienia. - Poza tym, hej! Nie zapominaj, że nasz gość lepiej się bawi beze mnie. A przecież mi zależy na jego zabawie – mrugnął prawym okiem.
Patrzyłam na niego nie dowierzając temu, co słyszę. O tyle dobrze, że nie powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem, bo spowodowałoby to, że musiałabym rozmawiać z obrażoną księżniczką. W środku po prostu się dusiłam. Nikt nie umiał mnie rozbawić tak, jak on i jednocześnie wkurzyć.
Pijąc herbatę, poczułam, że jest ona malinowa, z praktycznie niewyczuwalną na pierwsze łyki, cytryną. Rzadko taką sobie robiłam, bardziej były to czarne herbaty, lub po prostu miętowe. Ale nie powiem, naprawdę była dobra.
Po chwili rozmów o wszystkim i o niczym, Matt zaczął serwować mi żarty, które jego zdaniem były śmieszne. Mnie średnio śmieszyły (chyba z uwagi na moje słabe samopoczucie), ale śmiałam się z tego, co mówił. Jednak po godzinie, zaczęło mnie to irytować.
- Jeny, to nie jest śmieszne! Tylko suche! – wybuchnęłam.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
Dobra, może trochę zbyt głośno to krzyknęłam i pewnie niepotrzebnie, ale... rozumiecie mnie, nie?
- Okej, Scar. Choroba ci odbiła zupełnie. Albo nie masz poczucia humoru, bo te żarty są ŚMIESZNE.
Uniosłam brew.
- Czy ty właśnie powiedziałeś...
-Tak, powiedziałem. – Usiadł się na brzegu mojego łóżka. – Chyba, że możesz mi udowodnić, że masz.
Zaczęłam myśleć nad sposobem przekonania go do tego, że mam poczucie humoru i mogę się śmiać jak głupia, z różnych żartów, sytuacji i tym podobnych. Równie dobrze mogłam mu opowiedzieć żart o małej Dee na polu minowym, która machała rączkami na siedem kilometrów, ale chyba mu się by to nie spodobało.
Gdy zaproponowałam mu oglądanie anime, on natychmiast się zgodził i zaczął szukać jakiejś serii. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na „Służącą Przewodniczącą”, która podobno była komedią i romansem w jednym. Przesunęłam się bardziej na prawą stronę łóżka, by zrobić miejsce Mattowi.
Rozpoczęliśmy oglądanie serii, która miała bodajże dwadzieścia sześć odcinków. Mówiąc szczerze, nie spodziewałam się tego, że będzie aż tak przyjemne oglądanie przygód Misaki i Takumiego. Anime miało bardzo przyjemny opening dla ucha „My secret”, którą śpiewał mój towarzysz (czasem się dołączałam) za każdym razem, gdy się zaczynał. Zaś ja, pokochałam bardziej „Yokan”, który kończył praktycznie każdy (prócz od szesnastego w górę) odcinek. W dłuższej z przerw, łyknęłam tabletki, które powinny (miałam przynajmniej taką nadzieję) „pokonać moje przeziębienie”, jak pisało na opakowaniu.
Do nocnego oglądania dołączyła Regina, która była szczerze zainteresowana fabułą. Jednak gdzieś po dwudziestej trzeciej wyłączyła nam laptopa i go zabrała, wyjaśniając, że muszę się wyspać, by być jutro w lepszym samopoczuciu. Nie zdziwiło mnie to. Początkowo chciałam zaprotestować, ale stwierdziłam, że nie warto, bo może ona ma rację.
Następnego dnia, skończyliśmy „Służącą Przewodniczącą”. Było nam trochę smutno z tego powodu, że nie będzie kontynuacji w postaci anime, ale zawsze mogliśmy kupić mangi, gdybyśmy byli zainteresowani losami tej dwójki i ich przyjaciół.
Czułam się zdecydowanie lepiej niż wczoraj. Matt stwierdził, że skoro tak, to zabierze mnie na wycieczkę w miejsce, które jest całkiem dobrym do myślenia i pisania piosenek.
Godzinę nam zajęło dotarcie do małego, drewnianego domku, którego nie dało się zauważyć na pierwszy rzut oka. Otoczony był wysokimi drzewami, krzewami, pokryty bluszczem - po prostu idealna kryjówka dla tych, którzy chcieli pobyć w samotności przez dłuższą chwilę.
- Na pewno to jest dobry pomysł, żeby tutaj wchodzić? Może tu ktoś mieszka.
Chłopak spojrzał na mnie z politowaniem.
- Gdyby tutaj mieszkali, te miejsce byłoby bardziej zadbane – poczochrał mnie i wkroczył pewnym siebie krokiem do środka, ciągnąc mnie za sobą.
W środku nie było zbyt wiele miejsca. Ale pomimo tego, podobało mi się tutaj strasznie.
Kuchnia połączona była z salonem, przez co domek zyskiwał na uroku, domowej atmosferze. Łazienka była odizolowana od pomieszczenia codziennego długim, wąskim korytarzem, który wydał mi się nieprzyjemny i jakiś... dziwny.
Moją uwagę przykuło zdjęcie, które znajdowało się na komodzie w sypialni. Obejrzałam je dokładnie, aż w końcu z tyłu zobaczyłam zdanie napisane ołówkiem, które brzmiało „Dla najlepszego męża na świecie, Marka! Lisa”.
Lisa... Tak się nazywała moja matka. A kobieta na zdjęciu, była naprawdę do niej podobna. Czy to była ona? Najpewniej tak, nie dało się jej pomylić z nikim innym. Była na swój sposób wyjątkowa.
Odłożyłam ramkę ze zdjęciem na miejsce. Nagle, moją uwagę przykuł świecący się otwór w panelach. Kucnęłam i zauważyłam, że to jest bransoletka. Spróbowałam ją wyjąć patykiem – początkowo mi się nie udawało, jednak po chyba trzydziestej próbie, misja została wykonana. I jednak to nie było to co myślałam, tylko srebrny naszyjnik, który miał zawieszkę w kształcie nutki. Wisiorek wydał mi się strasznie znajomy. Taki... jakbym już go widziała parę razy. Odwróciłam go i ledwo przeczytałam wygrawerowane na nim słowa, które układały się w niechlujny podpis „Lisa Kennet”.
Nagle, powoli wszystko zaczęło mi się łączyć w jedną całość. Wzięłam szybko zdjęcie i znowu popatrzyłam na napis. Mark. Mąż. Kennet. Lisa. Czy to możliwe...? Przecież...
Upuściłam ramkę, a szkło rozprysło się na kawałki.
:00
OdpowiedzUsuń