sobota, 8 kwietnia 2017

Rozdział 20: Górki


Około godziny szóstej rano stawiliśmy się przy naszej ulubionej naleśnikarni. Nasza, jakże wspaniała, piątka „wynajęła” za kierowcę Matta, który jak się okazało – miał już mniej więcej ogarnięte prawo jazdy (tak naprawdę, to musiał jeszcze jeździć z osobą dorosłą, ale pomińmy).
Większość jazdy minęła nam dość spokojnie. Wymienialiśmy między sobą krótkie zdania, a Regina niemalże ciągle śpiewała. Po godzinie, musieliśmy zatankować. Zatrzymaliśmy się na najbliższej stacji benzynowej (która była dość wyludniona, ale co się dziwić) i ogłosiliśmy piętnastominutową przerwę.
- Ten samochód zdecydowanie za szybko trzeba tankować. Moglibyśmy sprowadzić inny wóz, na pewno dotarlibyśmy szybciej na miejsce – mruknęła Regina, opierając się o ścianę.
- Co się dziwić, jak ktoś jeździ jak szalony. – Spojrzałam w stronę naszego kierowcy i zaśmiałam się cicho.
Tak, pomimo braku prawa jazdy, popierdzielał tym autkiem naprawdę szybko.
Gdy mieliśmy jechać dalej, okazało się, że będziemy mieli kolejnego pasażera, którego nasza jakże wspaniała przyjaciółka Regina zaprosiła. Ku naszej radości, był to Will.
- Hej – uśmiechnął się. – Sorry, że dopiero tutaj, ale miałem coś do załatwienia. No to co. Możemy jechać. – Mrugnął do nas.
Matt spojrzał na gościa.
- Ktoś mi może wyjaśnić, co on tutaj do cholery robi?
Blondynka odkaszlnęła i schowała się do środka samochodu.
Trzeba było się tego spodziewać – pomyślałam.
Wyruszyliśmy w drogę. Radio grało głośno piosenkę „Arabella”, która była utworem mojego ulubionego zespołu – „Artic Monkeys”. Kiedyś chciałam wybrać się na ich koncert, gdy byli w moim poprzednim miejscu zamieszkania, ale cóż. Bilety były dość drogie, a na dodatek zachorowałam. Więc no, musiałam zadowolić się nagraniami moich „przyjaciółek”. Co nie było aż takie złe!
- Co taka grobowa cisza? Na pogrzeb jedziemy czy co? – Will przewrócił oczami.
W tamtej chwili miałam ochotę powiedzieć, że pogrzebanym może być on, ale wolałam zachować to dla siebie i przemilczeć.
- Jak widzisz i słyszysz, wolimy jechać w ciszy – mruknął Matt.
- Może po prostu nie chcą się przekrzykiwać? Piosenka jest zdecydowanie za głośno – blondyn wyciągnął rękę w stronę radia by ściszyć, ale nasz kochany kierowca szybko dał mu po łapach.
- Słuchaj, kolego. Mój samochód. Moje radio. Nikt nie tyka.
Zaśmiałam się pod nosem i zauważyłam, że nie ja jedna. Ta dwójka bawiła dosłownie wszystkich w otoczeniu. Chyba, że chcieli sobie wklepać, wtedy trzeba było przestać się nabijać i szybko interweniować.
Po trzech godzinach w końcu dotarliśmy na miejsce. Oczywiście, bylibyśmy wcześniej gdyby nie korki i kłótnie dwóch idiotów, ale przynajmniej nie było nudno. Dostaliśmy dwa pokoje trzyosobowe, więc standardowo podzieliliśmy się na chłopców i dziewczyny. Trochę obawialiśmy się wojny w sąsiednim pomieszczeniu, ale dzięki Bogu – szybko mogłybyśmy temu zapobiec.
Reg i Sharon poszły pozwiedzać hotel, a ja w dalszym ciągu się rozpakowywałam. Nie chciało mi się wychodzić aż tak wcześnie, a znając życie, te dwie pewnie by wyciągnęły mnie na jakieś zakupy. W ciągu godziny miałam wszystko ogarnięte i uporządkowane, więc rzuciłam się na łóżko, by trochę się zdrzemnąć. Jednak chyba los chciał inaczej, bo w tym momencie weszła moja jakże kochana przyjaciółka z komunikatem, że mam przestać się „wylegiwać jak kwiatek na łące”, gdyż ma dla naszej trójki plan. Obawiałam się trochę, co to będzie, ale musiałam posłuchać tego co mówi, inaczej wylądowałabym z tyłkiem na podłodze, ciągnięta przez nią za nogę (jedną, co jest bardziej bolesne).
Okazało się, że planowana wycieczka okazała się wyprawą do miejscowego centrum handlowego. No przecież, czego się mogłam spodziewać...
Zakupy trwały około trzech godzin. Miałyśmy tyle toreb z różnymi ubraniami, figurkami, kubkami, jedzeniem i tym podobnym, że chyba do końca tego roku już nie pójdę na zakupy. Postanowiłyśmy na końcu wstąpić do kawiarni na gorącą czekoladę, bo mówiąc szczerze, nasze zakupy nie należały do lekkich, a dodatkowo miałyśmy ochotę coś wypić.
Po piętnastu minutach, podszedł do nas ciemnowłosy, wysoki chłopak. Przedstawił się jako Miles Nelson, student pierwszego roku. Jednak nie chciał nam zdradzić kierunku, na który się wybrał. Odparłyśmy, że nie zamierzamy go „prześladować”
- Przynajmniej na razie – dodała z wrednym uśmiechem Regina. – Póki nam nie podpadniesz.
Chłopak roześmiał się na to wyjątkowo głośno i jakoś tak... niepokojąco.
Regina
Nelson gadał z moją przyjaciółką, mogę nawet powiedzieć, że ją podrywał. Miałam ochotę ich shippować, ale stwierdziłam, że Scar bardziej pasuje do gitarzysty. Chyba  wszyscy tak sądzili, może poza nimi samymi.
Spoglądając na za szybę oddzielającą kawiarnię od korytarza centrum handlowego zobaczyłam, że idzie Charles. Ale nie sam, oczywiście był z naszymi wiecznie kłócącymi się idiotami pierwszego stopnia. Nie powiem, na ogół wydawało się to śmieszne... jednak gdyby postawić się w sytuacji ich obiektu adoracji,  to naprawdę mogło irytować.
I chyba ktoś nagle zauważył, że nasz nowo poznany kolega, rwie na naszych oczach moją przyjaciółkę.
- Kochanie, czy ten frajer ci się naprzykrza? – Matt objął Scarlett ramieniem, a ta wybałuszyła oczy (w sumie nie tylko ona, Will również, o mnie nie wspominając).
Widziałam, że jest bliska wybuchnięcia śmiechem. Teoretycznie ja też byłam, ale musiałam trzymać pion. I poza tym, byłam ciekawa rozwoju sytuacji, więc z zaciekawieniem oczekiwałam rozwoju sytuacji.
- Nie. Poza tym, kto ci dał uprawnienia do nazywania mnie kochaniem?
Zaśmiałam się w duchu.
- No właśnie? Nie jest twoja. – Will oparł się o krzesło mojej przyjaciółki, na co kopnęłam go w kostkę.
- Twoja też nie – oznajmiłam, uśmiechając się lekko.
Chłopcy unieśli brew, ale nic nie powiedzieli. Jedynie Miles gadał dalej, jakby w ogóle nie był w ogóle przejęty.
Godzinę później, wróciliśmy do hotelu. Niestety wygadałam się Sharon o sytuacji Charlesa, chociaż prosił, żeby nikomu nie mówić. Strasznie się czułam z świadomością, że ktoś jeszcze wie, ale miałam nadzieję, że nie powie osobom, które wiedzieć nie powinny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz