sobota, 1 kwietnia 2017

Rozdział 19: Simsy Reginy


Obudziły mnie promienie słoneczne.
- Który idiota rozsunął zasłony? – zapytałam, ziewając.
Zmrużyłam oczy i popatrzyłam na wysoką sylwetkę. Matt. No przecież oczywiście, kto mógł być aż tak wredny i obudzić nas o... dziewiątej rano.
- Kto rano wstaje, temu pan Bóg daje – błysnął śnieżnobiałymi zębami w uśmiechu.
Przewróciłam oczami i spojrzałam na dziewczyny. Elizabeth w nocy zabrali rodzice, ale nikt za nią nie płakał. Przenosząc wzrok na Charlesa zobaczyłam, że nadal był pomalowany. Chyba mu się spodobało.
- Raczej zabiera. Cenny sen. – Mruknęła Sharon, rozciągając się.
- Kto wam kazał tak długo siedzieć? Poza tym, daje dodatkowy czas na zrobienie czegoś pożytecznego.
Ciekawe co mieliśmy robić pożytecznego, skoro był weekend.
- A tak w ogóle. Chyba któraś z was ma wielbiciela – powiedział Matt, odwracając się do nas. Przyklęknął na jedno kolano i wręczył mi czerwoną różę.
- Scarlett, to chyba twoja.
Regina wyglądała na zdezorientowaną.
- No Scar, nie patrz tak na mnie! Ostatnio taką dostałaś, więc pomyślałem, że i ta jest dla ciebie. Zaczynam być zazdrosny. Muszę zacząć szybko nadrabiać kwiatowe zaległości, bo jak tak dalej pójdzie, zabraknie róż w kwiaciarniach.
- Dostałaś różę? Wiesz od kogo? – zapytała Regina, wyraźnie zainteresowana.
Pokiwałam głową.
- Ale super! Cichy wielbiciel to coś, co każda dziewczyna chce mieć. – Zaśmiała się.
Każda? Raczej nie.
Rozczesałam włosy, zrobiłam niedbałego kucyka i zeszłam na dół, by wstawić wodę i zrobić coś sobie do jedzenia. Nie pierwszy raz byłam tutaj, więc można było powiedzieć, że czułam się jak w domu.
Matt oparł się o framugę drzwi kuchni.
- Jesteś pewna, że nie lunatykujesz?
Popatrzyłam na niego zszokowana.
- O co ci chodzi?
Przewrócił oczami i podszedł do mnie bliżej.
- W trakcie snu, mogłabyś sama zostawiać te róże i nie wiedzieć skąd one są. Ludzie tak często mają.
Zaśmiałam się.
Czy on naprawdę myślał, że jestem aż tak zdesperowana i nie mam co innego do roboty niż podsyłanie sobie tych kwiatków? No proszę, to samo w sobie brzmi absurdalnie.
Popatrzyłam uważnie na chłopaka. Swoje lekko różowe włosy miał oczywiście w nieładzie, a szmaragdowe oczy wpatrywały się we mnie intensywnie.
- Gdybym lunatykowała, nie przyszłabym tutaj na noc.
- Czyli boisz się, że mogłabyś zrobić coś głupiego. Doprawdy intere...
- Zamknij się i pomóż mi zrobić kanapki. – Przerwałam mu.
Skinął głową i zaczął wyjmować z lodówki podstawowe produkty.
Po jakichś piętnastu minutach wszystkie lenie zeszły na śniadanie. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, ale głównie towarzystwo nabijało się z czerwonej róży, która prawdopodobnie była już w którymś z wazonów. Tak, kwiatek dosłownie zrobił furorę. Jak Flowey w grze „Undertale”.
Nagle padło pytanie, kto co robi w przerwę zimową. Nie mieliśmy planów, bo jakoś... po prostu nic nam się nie chciało wymyślać, okej?
- Skoro tak. To może wszyscy razem gdzieś pojedziemy? – Regina uśmiechnęła się. – Wiecie, zawsze lepiej spędzić ten jakże niezwykły czas w grupie przyjaciół niż samemu, prawda?
Popatrzyliśmy na Reginę, trochę zdziwieni jej propozycją.
- W sumie, niezły pomysł. – Stwierdziłam. – Ale dokąd, jeżeli już?
- To pozostawiam wam. Ja się dosłownie do wszystkiego dostosuję!
Dwie godziny zajęło nam naradzanie się, przekrzykiwanie i podawanie zalet wyjazdu, jak również jego wad. Okazało się, że większość naszych propozycji była po prostu za droga. Nie chcieliśmy tak dużo wydawać na trzydniową wycieczkę, która mogła się zepsuć ze względu na pogodę. Ale w końcu, razem zdecydowaliśmy się na wycieczkę w góry. Hotel był tani, miał bardzo dobre opinie od dużej ilości klientów. Co oczywiście niezmiernie nas ucieszyło, bo to oznaczało, że wszyscy pojedziemy. Oczywiście pewien gość przez chwilę jęczał, że mu nie pozwolą, ale gdy Regina mu zagroziła to zaczął myśleć pozytywnie. Siła perswazji?
- Wiecie co? Tak mi się przypomniała pewna historia. Z początków przyjaźni mojej i jakże uroczego, małego kosmiciątka. – Charles poklepał przyjaciółkę po ramieniu, a ona posłała mu mordercze spojrzenie.
- Chętnie posłuchamy. – Powiedziałam z lekkim uśmiechem, kładąc głowę na ramieniu Matta.
- No więc, zaczęło się to tak. Regina przyjechała ze swoimi rodzicami do moich, bo podobno byli przyjaciółmi, a my jako dzieci, niezbyt się dogadywaliśmy – zaśmiał się. – No i gdy pojechali, było już późno, gdzieś dwudziesta druga była... nie, to była dwudziesta pierwsza. A ja, że musiałem kłaść się wcześnie, no to się kładłem, bo wyboru nie miałem, nie? A i. Warto napomnieć, że miałem kota, a Reg nie. Wracając. – Odkaszlnął. – Gdy się położyłem, usłyszałem, że mój kot mruczy. To było trochę dziwne, bo sam z siebie raczej nie mruczał chyba, że coś chciał. Więc zakładam okulary, podnoszę się do siadu i patrzę – no nikogo nie ma, a on nic nie chce. Odkładam okulary, kładę się. I znowu mruczy! No to znowu zakładam okulary, ale tym razem podnoszę się, idę do tego kota i przewracam się na Reginę, która tego kota głaskała. Nie, wcale nie pojechała do domu, tylko miliła się do Lee.
Blondynka zaśmiała się i nic nie mówiąc, otworzyła laptopa. Jak zauważyłam, miała simsy – niemal natychmiast zaczęła w nie grać. Podśmiewaliśmy się trochę pod nosem z jej nieudolnych prób topienia tych simów. Po którymś razie, w końcu nie wytrzymała i cisnęła poduszką w Matta, który wybałuszył oczy.
- Za co to?!
- Gapisz się na ekran i to na pewno przez to nie mogę śmiercić simów! Co ty, stróż anioł? – Reginie plątał się język z każdym wypowiedzianym słowem.
Przewróciłam oczami. Zauważyłam, że blondynka mruga do mnie porozumiewawczo, więc postanowiłam również zabawić się w to, co planowała.
Przez godzinę kłóciłyśmy się z chłopakami o to, że nie mają patrzeć nam w ekran, bo to nas rozprasza. No dobra. Głównie to ja się kłóciłam, bo Regina sterowała simami i próbowała je ze sobą „połączyć”. Te wykreowane przez nią postacie wydawały mi się dziwnie znajome, więc gdy przyszła moja kolej na pobawienie się, spojrzałam jak mają na imię.
Matt i Scarlett.
Cóż za zaskoczenie.
- A, w ogóle! Słyszeliście, że po tej całej przerwie będzie nowy nauczyciel muzyki?
Przekrzywiłam głowę.
- Jak się nazywa?
- Mark Kennet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz