poniedziałek, 17 lipca 2017

Rozdział 38: Nielegalne mury



Po koncercie, wszyscy czuliśmy się wspaniale. Jakoś tak naładowani energią do działania, ale jednocześnie zmęczeni, bo  jednak wydzieranie się, tańczenie i skakanie jest trochę wyczerpujące, szczególnie, jak robi się to cztery godziny. Coś pewnie o tym wiecie. 
Piątek w każdej szkole oznaczał niezwykłą radość  uczniów oraz nauczycieli, że w końcu odpoczną  od siebie i nie będą musieli siebie widzieć przez  przynajmniej te dwa dni. Lekcje zazwyczaj były luźniejsze, szczególnie na końcu. Chociaż nie oznaczało to też, że mogliśmy robić to, co chcemy, o nie, nie. Jakby tak było, to szkoła dawno przestałaby  istnieć, bo zostałaby spalona. Ewentualnie stałoby się coś innego, co spowodowałoby jej zamknięcie. Nikt by nie narzekał.  Może poza tymi słabszymi nauczycielami, pracę w końcu by stracili. No ale, szkoła nadal stoi i raczej się nigdzie nie wybiera, więc alleluja. Wracając do tamtego dnia...  Jakoś tak się stało, że zamiast do szkoły, poszliśmy do cukierni niedaleko. Nazywała się „Nielegalna”. Mieliśmy wiele teorii dlaczego – teraz, niestety ich nie pamiętam – ale tak naprawdę nazwa wynikła z tego, że większość uczniów tutaj przychodziła, gdy chciała tutaj coś NIELEGALNIE  przegryźć. Więc my postanowiliśmy złamać prawo szkolne i tam pójść! A tak naprawdę, mieliśmy pierwsze zastępstwo. Nie opłacało się ćwiczyć z wuefistą, zdecydowanie nie.
- Mały torcik czekoladowy poprosimy – Sharon uśmiechnęła się do kelnerki, a gdy ta odeszła, westchnęła. – Nie lubię jej, jest dziwna – powiedziała  głośno.
- Aleś ty taktowna – Matt przewrócił oczami. – A co do tego torciku, wątpię, że go zjemy. Widziałaś jak tutaj wyglądają „małe” torciki?
- Widziałam. Kto mówi, że nie zjemy? Poza tym, wy jesteście mężczyznami – wskazała na Charlesa i czarnowłosego. – Więc teoretycznie, powinniście więcej jeść. Prawda?
- Nieprawda – odpowiedzieli równocześnie, przez co wybuchnęłam śmiechem razem z dziewczynami.
Rozejrzałam się po lokalu. Był on wielki, jednakże pusty. Niewiele osób tu przychodziło. Plotki mówiły, że ten interes utrzymywał się tylko dzięki uczniom  przychodzącym tutaj w przerwach, lub na lekcjach, jak wcześniej wspominałam. Niestety, pomimo tego, środek wyglądał trochę bardzo źle. Farba z zielonych ścian powoli schodziła, a w rogach zaczął pojawiać się grzyb. Mimowolnie przeszły mnie dreszcze. Wolałam nie sprawdzać, jak wygląda łazienka. To skończyłoby się krzykiem. I nie z przerażenia, a na właścicielkę, że tak nie dba o  cukiernię, chociaż ma potencjał.
- O czym myślisz? – Regina zerknęła na mnie i oparła podbródek na dłoni. – Jak chcesz, nie musisz mówić tego tutaj. Zawsze możemy wyjść. – Mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
- O tym, jak tutaj brzydko – mruknęłam. Dziewczyna najwyraźniej to usłyszała, bo zaśmiała się pod nosem i kiwnęła głową. – A, że tak zapytam przedwcześnie. Macie jakieś plany na wakacje?
W tym momencie przyszła kelnerka z torcikiem,  talerzykami i łyżkami. Życzyła nam smacznego, po czym puściła oczko w stronę Matta i Reginy.
- Ewidentnie was podrywa – zaśmiałam się, po czym zabrałam się do jedzenia.
- Ahm – mruknęła Sharon. – Co do planów... myślałyśmy wraz z Reg, że wyjedziemy razem w parę miejsc. Ostatnio  loty są tanie, więc może gdzieś do Europy?
- Jestem za. – Uśmiechnęłam się. – Matthew,  Charles?
- Nie wiem, czy wystarczy mi pieniędzy. Ale nie mówię nie. – Okularnik podrapał się po głowie.
- Wszędzie, byleby nie do Rosji. Mam tam napięte stosunki z prawem – rzucił drugi, na co prawie wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni. – A tam, taka pierdoła. Kiedyś wam opowiem.
                                                                                              ~***~
Na drugą godzinę w sumie nie zdążyliśmy. Szatański torcik zabrał nam więcej czasu niż myśleliśmy, plus nie chciało nam się iść, więc pojawiliśmy  się dopiero w połowie trzeciej lekcji za co niektórzy z nas dostali reprymendę od nauczycieli.  Trochę nam to ujęło od  bycia takim wiecie, złym uczniem na poziomie, ale dodało do tak zwanej „zajebistości”, więc w sumie nie straciliśmy zbytnio. Liczy się szacunek na ulicy. Cytuję tutaj  jednego z uczniów, który zazwyczaj siedział ze mną na matmie i tak nazywał naszą szkołę – ulicą, rojącą  się od rozpieszczonych dzieciaków jak i typowych złych chłopców, którzy podrywają dobre dziewczyny. Trochę w tym prawdy było, więc w sumie miło wspominam siedzenie z nim. A ilu rzeczy ja się nadowiadywałam, ooo! Tego do końca życia bym nie opowiedziała. No dobra, przesadzam. Nie spamiętałam połowy z tego, co do mnie powiedział. Zadowoleni? Mam nadzieję, bo jak nie, to słabo. Bardzo słabo.
Na dworze zaczęło padać, więc nie było mowy, żeby zjeść lunch pod naszym sławnym drzewkiem. Postanowiliśmy więc usiąść z tyłkami przy jakimś stoliku w stołówce. Swoją drogą, dawno tutaj nie jedliśmy. No ale co poradzić, drzewko jest bardziej interesującym miejscem niż pomieszczenie zatłoczone ludźmi. Plus, raczej nie przepadaliśmy za sławnymi tutaj bitwami  jedzeniowymi. Wystarczyło, że ktoś się na kogoś przewrócił z tacką i nagle, jak w tych wszystkich amerykańskich filmach, rozpoczynało się prawdziwe piekło.
- Właściwie, nie tylko ty masz problemy z prawem, Matt – zaczęła Regina, odgarniając włosy  do tyłu.  – Ja też mam. Tylko, że we Włoszech. 
- We Włoszech? – Charles uniósł brew. – Co ty właściwie zro... – przerwał swoją  wypowiedź cichym  westchnięciem i  położył  głowę na stoliku. – Hej, Will.
- Hej, hej. – Usiadł się obok nas z uśmiechem. – Co tam? Odkryliście już, kto rozpowiedział tę plotkę? Bo powiem wam szczerze, mam pewne podejrzenia. Warto się przyjrzeć paru osobom, nawet  je wypisałem.
- Kolego! Nie zapędzasz się? – Matt pobłażliwie popatrzył na chłopaka, który tak zaangażował się w mówienie, że aż zapomniał, że powinno się oddychać. – Co cię to interesuje? Nie twoja sprawa, nie twoja zabawka. Nie tykaj.
- Matthew, bądź grzeczny – fuknęłam, na co on wyszczerzył zęby w uśmiechu. W tamtym momencie nie wiedziałam, czy po prostu mu odbija, czy ma jakiś plan. Obie te rzeczy wchodziły w grę. – No dobrze, Will. To może przedstawisz nam te osoby?
Chłopak kiwnął głową i wyjął kartkę.  Z tego, co zauważyłam miał tam wypisane około trzydzieści osób – piętnaście kobiet, oraz mężczyzn. O dziwo, w skład, jego zdaniem, podejrzanych... wchodziły również nauczycielki, jak i nauczyciele. Zastanawiał się pewnie długo. Ewentualnie brał kogo jak leci, co było najbardziej prawdopodobne. Przez cały lunch dyskutowaliśmy o tych osobach, ale jak to wyszło, wszystkich skreśliliśmy. Mieliśmy zawahania, owszem. Największe przy bibliotekarce, jednak wiemy, że ona zbyt lubiła Charlesa, by to mu zrobić. Will z dźwiękiem  dzwonka wstał i popędził w stronę klasy. Jednak, wypadło mu coś. Postanowiłam to podnieść, żeby potem mu przekazać zgubioną rzecz. To, co zobaczyłam  na tej kartce...
Zamurowało mnie.


piątek, 14 lipca 2017

Rozdział 37: Festiwal


Festiwal. Gdy mówiliśmy o tym na balu, wydawało się to trochę odległe, a dwie godziny przed koncertem  Arctic Monkeys przymierzamy rzeczy, w których mamy pójść. Zdecydowaliśmy się zabrać też Sharon, nie mogliśmy cały czas jej olewać. Przynajmniej nie do rozwiązania sprawy. Brzmi to trochę jak jeden z głównych wątków kryminalnych, co nie? No w sumie to taki wątek był, ale to pomińmy.
- Teraz pora na ciebie, Scarlett – oznajmiła Regina. – Co wybierasz? Pamiętaj, najlepiej gdybyś nie zakładała sukienki, to raczej ryzykowne.
Zaśmiałam się cicho, kręcąc głową. Sukienek i spódniczek raczej  nie zakładałam, wolałam  ich unikać. Nie robiąc dziewczynom kłopotu ze zbędnym strojeniem mnie, szybko wyłożyłam na łóżko czarne jeansy i bluzkę w kratkę.  Widać było, że nie są zaskoczone wybranymi  ciuchami, więc tylko uniosły kciuk w górę, bym zaczęła się przebierać.  Gdy już to zrobiłam, zauważyłam pewne podobieństwo w naszych strojach. Mianowicie, czarny dół. Możemy założyć nie „Klub Wędrujących Jeansów”, tylko „Klub Czarnych Jeansów”. Na pewno by wypalił. A jaki by był sławny, oo!
Już miałam schodzić, ale Sharon zatrzymała mnie i posadziła na łóżku. Uniosłam brew.
- Nie myśl, że ja cię tak puszczę. To koncert, możesz  trochę się umalować – wymamrotała, otwierając swoją  kosmetyczkę.
- Czyli co, mogę zrobić to sama? – zapytałam retorycznie.
- Na pytania retoryczne nie odpowiadam – odpowiedziała, parskając śmiechem i zabierając się do malowania mojej jakże cudownej osoby.
Co chwilę musiałam zamykać oczy, a to znowu otwierać, żeby mogła sprawdzić  efekt. Zmywania i poprawiania chyba było milion, ale ostatecznie wyszło to cudownie. Na rzęsy nałożyła czarny tusz. Zaś usta, pociągnięte wiśniową szminką idealnie grały z czarną kreską zrobioną na powiece eyelinerem.
- Świetnie – uśmiechnęłam się i przytuliłam je. Po chwili odkleiłam się od nich. – No to co, idziemy na dwór, czekać na tych dwóch spóźnialskich?
Jak zaproponowałam, tak zrobiłyśmy.  I w sumie, krótko po naszym przyjściu, chłopcy podjechali zupełnie innym samochodem, niż mieli. Skąd wiedziałam? A, tajemnica zawodowa. Może potem się dowiecie.
- Zdecydowałyście się założyć klub? – Charles przekrzywił głowę, patrząc na nas. – Bo jeżeli tak, to na razie nawet nieźle wam to wychodzi.
-  A cholera, przejrzał nas – Regina pokręciła smętnie głową. – To nie tak miało być.
Wsiadłyśmy do samochodu i wtedy zaczęło się piekło.
Mianowicie, korki. Pewnie myśleliście, że ktoś się zaczął kłócić, co? Nie tym razem! Korki były naszym wrogiem zawsze, gdy się gdzieś spieszyliśmy, ewentualnie chcieliśmy za wszelką cenę  tam dotrzeć. Mieliśmy gdzieś półtorej godziny do koncertu, a pewnym było, że jeszcze będą nam sprawdzać bilety, jak to zwykle bywa.  Jednak chyba los nam sprzyjał, bo gdzieś w połowie drogi, ulice zaczęły pustoszeć, przez co mogliśmy i przyspieszyć, i jeździć na skróty.
W końcu, po długiej walce, dotarliśmy. Z zaparkowaniem nie  było w sumie problemu, bo zrobiliśmy to pod jakimś sklepem, gdzie nikt w sumie nie odważył się (albo po prostu nie chciał?) parkować. Tak jak myślałam, sprawdzali bilety. Ale, że my nie mieliśmy z tym problemu, to szybko się przedostaliśmy na strefę koncertu. Już było widać, że technicy zmieniają światła, sprawdzają sprzęt i tak dalej. Niesamowicie się cieszyłam. Wspominałam już, że Arctic Monkeys to mój ulubiony zespół? Pewnie tak, ale można o tym wspomnieć jeszcze jeden raz, a co!
- Będziesz zachwycona, mówię ci – Matt uśmiechnął się szczerze. Musiałam, po prostu musiałam to odwzajemnić, bo nie byłabym sobą.
- Mam nadzieję. Bo jak nie, to popamiętasz. – Pogroziłam mu palcem wskazującym, po czym zaśmiałam się i poczochrałam go po tej czarnej czuprynie. – A tak naprawdę, wiem to.
Zerknęłam na zegarek. Piętnaście minut do rozpoczęcia koncertu. Ciekawiło mnie w sumie to, czy spóźnią się. A może będą wcześniej? Tak,  to były moje rozmyślania w tamtej chwili. Ale proszę nie oceniać, każdy się nad tym zastanawia, jeżeli jest na koncercie. I o, tyle do powiedzenia w tej sprawie mam.
Cieszyłam się. Wiem, że się powtarzam, ale ogromnie się cieszyłam, że jestem tutaj wraz z moimi najlepszymi przyjaciółmi. Pomimo tego, że ostatnio nie było między nami najlepiej. Ale jednak potrafiliśmy chociaż na chwilę o tym zapomnieć, spędzić ze sobą  czas, jakby nic się nie stało. To się nazywała przyjaźń. I teraz powiem coś szczerze, naprawdę szczerze. Pomimo tego, że irytowali niesamowicie, czasami kłótnie były o nic, to i tak nie zamieniłabym ich na kogokolwiek  innego. Serio.  Są jedyni w swoim rodzaju, niezastąpieni, że tak im dosłodzę.  
W końcu, po tych dłużących się piętnastu minutach, zaczęło się coś w końcu dziać. Prowadzący  na początku coś tam jeszcze  gadał, ale wątpię, że ktoś go słuchał. Tłum chciał Arctic Monkeys, a nie jego. Gdy zapowiedział zespół, rozpoczęło się jeszcze głośniejsze skandowanie „ARCTIC MONKEYS”. Widać  było, że niektórzy trochę pod nosem śmiali się z tych najgłośniej krzyczących, ale nikt na to uwagi nie zwracał, w sumie słusznie. Też bym nie zwracała. A właściwie, nie zwracałam,  bo krzyczałam wraz z tłumem. Raz się żyje, ludzie!
Alex  wszedł na scenę z krzesłem, postawił je blisko przodu, usiadł na nim i powiedział:
- Ale mamy dzisiaj piękny dzień. No normalnie świetny.
Część ludzi zaśmiała się, potakiwała wokaliście, a druga część... cóż, nic nie mówiła. Nadmieńmy, że należałam do tej drugiej części. Póki co, oczywiście.  Nie zamierzałam długo być cicho. Szczególnie, gdy mieliśmy śpiewać sami piosenki, bez wsparcia zespołu. Czy oznaczało to, że się darłam i fałszowałam? Nie, nie. To było spokojne śpiewanie, bez fałszowania. Bardzo klimatyczne. Ale nie zabrakło po prostu samego darcia się. No po prostu nie. Na ich występie to po prostu nie było możliwe,  by nie krzyczeć chociaż na jednej piosence.
Pierwszy punkt koncertu, czyli Arctic Monkeys, został odhaczony. Zapowiedziano trzydzieści minut przerwy, a potem wejść miał Ed Sheeran z najnowszym repertuarem. Postanowiliśmy więc oddalić się trochę od sceny i pójść coś wypić albo po prostu się  przejść, bo stanie cały czas w miejscu, skakanie i tak dalej... to nie jest zbyt przyjemne.  Ale taki los ludzi chodzących na takie wydarzenia, och, och.
- Nie no. Fajnie grali, muszę powiedzieć  – Charles usiadł się przy jednym z wolnych stolików, my podążyliśmy jego śladami. – Tylko w niektórych miejscach brakowało mi gitary elektrycznej, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego, powiadają. – Westchnął.
- Myślałam, że wolisz nightcore. – Spojrzałam na niego. Krótko po tym zostałam obdarowana morderczym  spojrzeniem, przez co  zaśmiałam się i uniosłam ręce do góry. – Spoko, spoko. Nie mam nic przeciwko nightcore.
- A, właśnie. Bo ostatnio oglądałam pierwsze  w życiu anime i...  – Regina zaczęła opowiadać, ale w połowie się wyłączyłam. Pewnie teraz mi ma to za złe, że nie słuchałam, ale wolałam seriale,  naprawdę. „Przyjaciele”, „Jak poznałem waszą matkę” – klasyki. Kiedyś się śmiali, że idealnie dopełniamy się z Mattem – on oglądał anime, ja seriale. I równowaga była, bo zarażaliśmy siebie nawzajem niektórymi seriami. A rozmowy, wychodziły całkiem interesujące. Ale i tak nasze dyskusje grupowe, czyli  wspaniałej piątki, je pobijały.  I to bardzo, nawet nie wiecie jak.
Nie pogadaliśmy długo, bo okazało się, że Ed ma zamiar szybciej  wyjść.  Moje przyjaciółki były przez to bardzo, ale to bardzo podekscytowane i przez to zaczęły nas boleśnie ciągnąć bliżej sceny. Charlesowi  z tego wszystkiego prawie wyrwały włosy, a Mattowi... cóż, gdyby nie ja, porwałyby mu koszulę. I nie, nie przesadzam.  Pójdźcie kiedyś z nimi na jakiś koncert,  wydarzenie, nie wiem co, byleby to lubiły – zabiją, żeby zdobyć to, co chcą. Co miało oczywiście swoje plusy, ale te plusy opowiem przy jakiejś innej okazji, obiecuję.
Całość rozpoczęła się piosenką „Thinking  Out Loud”, która była na poprzedniej płycie wokalisty. Wszyscy byli cicho, póki nie rozbrzmiał refren. Wtedy, delikatnie i cicho zaczęliśmy śpiewać. Nie to, co na Arctic Monkeys. Tam to zupełne przeciwieństwo tego, co się działo na wszystkich piosenkach Eda, między innymi na „Happier”, „Galway Girl” i jeszcze kilku innych, spokojnych lub bardziej „żywych” piosenkach. Widziałam, że Regina i Sharon świetnie się bawią razem. Przytulały się, nawet przez krótką chwilę tańczyły ze sobą! Uśmiech nie schodził mi z ust, gdy na nie patrzyłam. Matt oczywiście postanowił również coś zrobić, więc wziął mnie na barana. Początkowo chciałam zeskoczyć, ale potem  stwierdziłam, że co mi szkodzi.  Po koncercie, poszliśmy prosto do domu.

niedziela, 9 lipca 2017

Rozdział 36: Szkatułka


Niemal natychmiast wzięła szczotkę i zmiotła szkiełka w jedną kupkę. Widziałam, że jest nerwowa. Może nie powinnam o to pytać, ale naprawdę nie mogłam dłużej tego w sobie dusić. Ciekawość wzięła górę, po prostu. Miałam prawo wiedzieć.
- Skąd w ogóle taki pomysł, że to on jest naszym biologicznym ojcem? Całkowicie cię powaliło? Rozumiem, że może chciałabyś, żeby nas ojciec żył. – Zacisnęła mocniej dłonie na kiju od szczotki. – Ale to niemożliwe. Tyle w tym temacie, Scarlett.
Odłożyłam nóż i szybko poszłam w stronę pokoju. Nie byłam na nią zła, chciałam w końcu przekonać ją do mówienia. Czym? No dowodami, a czym innym. Otworzyłam kluczem moją szkatułkę, w której przechowywałam dotąd zdjęcie i naszyjnik mamy. Były tam też inne duperele,  byleby tamte rzeczy nie rzucały się od razu. Jednak, gdy nie mogłam ich znaleźć, zaczęłam się denerwować. Osobą, która poza mną miała dostęp do tej szkatułki, była Bridget. Początkowo nie chciałam nawet dopuszczać do siebie myśli, że Ona to zabrała, ale to najlogiczniejsze wyjaśnienie, DLACZEGO TEGO DO CHOLERY TUTAJ NIE BYŁO! Nie wchodziło w grę to, że mogłam to przełożyć. Wzięłam szkatułkę ze sobą, wróciłam do kuchni i postawiłam pudełko na blacie.
- Tutaj było zdjęcie. Zdjęcie mamy z jakimś mężczyzną i jej wisiorek. Zabrałaś go, prawda? – popatrzyłam na nią, oczekując odpowiedzi. 
Moja siostra nie umiała kłamać. Naprawdę.  Nie, że jej to nie wychodziło, po prostu kłamstwo nie przechodziło jej przez usta, więc zazwyczaj wymigiwała się od odpowiedzi. To wychodziło akurat bardzo,  bardzo dobrze. Ba, lepiej wymigiwać się nie można!
- Scarlett, proszę idź się połóż. Jesteś teraz zdenerwowana – położyła rękę na moim ramieniu, którą szybko strąciłam.
- To ja cię proszę, powiedz mi prawdę – skrzyżowałam ręce na piersiach. 
Bridget zwiesiła głowę i zaczęła kroić to, czego ja nie skończyłam. Wzięłam telefon,  ubrałam buty i wyszłam z domu. Niestety, wyszła za mną.
- Scarlett, nie wygłupiaj się. Zachowuj się jak dorosła, do cholery! – krzyknęła.
Uniosłam brew i zaśmiałam się drwiąco.
- Mówi to osoba, która się tak nie zachowuje! A już dawno jest pełnoletnia. – Po tych słowach, zaczęłam szybko biec. Gdzie? W sumie, wtedy nie wiedziałam. Chciałam być jak najdalej od mieszkania, byleby mnie siostra nie znalazła.
Zatrzymałam się dopiero przy jakiejś kawiarence, do której zdecydowałam się do niej wejść, bo co mi przecież szkodziło. Zamówiłam herbatę z cytryną i usiadłam z tyłu w kącie, przy oknie. Na ścianach widniały różne obrazy ze sławnymi osobami. Jeżeli dobrze przeczytałam, dotyczyły one tych sławnych osóbek, które  tutaj przyszły. Nie było ich tutaj zbyt wiele, ale co się dziwić – lokal miał swoje otwarcie bodajże rok temu. To i tak duża ilość na tak krótki czas.
Spojrzałam przez okno i ku mojemu zdziwieniu, na dworze padało. Przed chwilą słońce świeciło a tutaj nagle niespodzianka! W postaci soczystego deszczu. Cieszyłam się, że zdecydowałam wejść do kawiarni, chyba nie chciałabym biec dalej, nadal wkurzona na  Bridget. Tak, początkowo miałam jej to za złe, że mi nie powiedziała, że specjalnie schowała to,  przez co powiedziałaby prawdę. Ale potem, trochę byłam zawiedziona moją reakcją. W końcu... skoro to ukrywała, musiała mieć powód. Powinnam najpierw jej wysłuchać. Jednak te „potem” nie nadeszło tego samego dnia, w którym wybiegłam z domu. Zła aura mnie nie opuszczała, więc postanowiłam odreagować. Mianowicie, zadzwoniłam do Reginy.
- Jeżeli jesteś tym kurierem, który chce mi odebrać paczkę, którą dostałam przypadkowo – WYPCHAJ SIĘ, NIE ODDAM JEJ ŻYWCEM. – Niemal krzyknęła mi to do słuchawki.
- Nie jestem kurierem! Chciałam spytać, czy masz czas.
- Czas? Czas zawsze mam! A co się stało, jeżeli można wiedzieć?
Zmarszczyłam brwi, gdy usłyszałam czyiś śmiech. Wyszłam z lokalu i udałam się w stronę domu Reg.
- Jak przyjdę to ci powiem. Jest ktoś u ciebie? – zapytałam.
- Tylko Charles. Czekam na twoje przyjście! 
I się rozłączyła.
W sumie drogę jako tako pamiętałam. Czasami owszem, musiałam się podpytać czy „to na pewno tutaj”, ale! Dotarłam we wszystkich kawałkach, to najważniejsze. Co prawda, przemoczona jak kura, ale dotarłam. To się liczy. Po drodze mijałam wille z idealnie przystrzyżonymi ogródkami i zastanawiałam się, kim są rodzice  mojej przyjaciółki, że mieszkają w takiej dzielnicy. Nigdy nie mówiła, a przynajmniej ja nie wiedziałam. Ale to i tak nie było mi do życia potrzebne,  bo nie przyjaźniłam się z nią z powodu statusu.
Zapukałam do domu – otworzył mi Charles. Uśmiechnęłam się do niego, przywitałam, a następnie zdjęłam buty i popędziłam do salonu, w którym znajdowała się moja przyjaciółka. Bez zbędnego gadania, wyjaśniłam jej cel mojej wizyty. Wydawała się bardzo zadowolona tym, że do niej przyszłam.

czwartek, 6 lipca 2017

Rozdział 35: Dobre wiadomości?


- Na pewno twierdzisz, że to dobry pomysł? – zapytałam, nadal nie będąc pewna, czy plan przyjaciółki jest w pełni przemyślany na trzeźwo.
Dziewczyna pokiwała głową podekscytowana, nie przestając mnie ciągnąć w stronę studia jej ciotki. Chciała sobie dzisiaj ze mną zrobić tatuaż, a że jej mama pozwoliła, to postanowiła wciągnąć to we mnie, nie informując wcześniej, że zapewniła zgodę od Bridget.  Powiem wam, że to i tak nie był jej najbardziej szalony pomysł. Były o wiele, wiele gorsze. Ale te gorsze, opowiem trochę później.
Gdy tylko weszłyśmy do salonu, Regina rzuciła się na swoją ciocię i przytuliła ją z całych sił. Ta, jedynie się zaśmiała i powitała nas serdecznie. 
- Więc,  wiecie gdzie chcecie sobie i jakie one mają być? To znaczy, wzór. Plus, czy z kolorem czy nie.
- Ja już wszystko mam zaplanowane – położyła kartkę z rysunkiem dwóch puzzli, które do siebie pasowały. – Sharon ma taki, więc podpatrzyłam i oto jest! Małe, co nie?
Spojrzałam uważniej na  szkic. Jakieś wielkie toto nie jest, nie ma wypełnienia, tylko czarną obwódkę. W sumie, tatuaż miał być u każdej z nas na łopatce, więc jakoś nie będzie zauważalny. Ostatecznie, zdecydowałam się pójść pierwsza na fotel.  Trochę się obawiałam, jak to będzie, ale po około godzinie spędzonej w studiu stwierdziłam, że fajne jednak to było. Oczywiście ta godzina była podzielona na nas dwie. Nie był to wielki projekt, więc szybko poszło. Podczas czekania na moją przyjaciółkę, inna dziewczyna  wytłumaczyła mi, jak dbać o niego, by się prawidłowo zagoił i tak dalej.
- Fajnie, co? – Regina zerknęła na mnie, uśmiechnięta. –  Co teraz?
- Teraz idę się pouczyć do biblioteki. Ty podobno masz coś do załatwienia, więc jak będziesz chciała, to dołączysz do mnie później, nie?
Pokiwała głową i pożegnała się ze mną piątką.
W sumie, pierwszy raz idę się tam uczyć. Jakoś we wszystkich filmach i serialach które oglądałam, pomagało to bardziej niż nauka w domu. A dodatkowo, zawsze działy się ciekawe rzeczy, więc postanowiłam spróbować. A co. Kto bogatemu zabroni.
Usiadłam się gdzieś z tyłu, gdzie było najspokojniej. W sumie, w bibliotece i tak jest spokojnie i cicho, ale bardziej zależało mi na tym, żeby usiąść jak najdalej od wejścia. Nie chciałam spoglądać cały czas na tych ludzi, którzy tutaj wchodzili. Więc moja decyzja jak najbardziej uzasadniona!  Wyciągnęłam książkę z torby i otworzyłam ją na pierwszej stronie. Zaczęłam czytać.
Nie trwało to jednak długo. Gdzieś około dziesięciu minut. Potem przerwał mi brzęk telefonu, który oznaczał, że dostałam jakąś wiadomość. Spodziewałam się jej od Reginy, bo miała przyjść do mnie później, ale to jednak nie była ona. W ogóle nie wiedziałam kto to jest, bo był to numer prywatny.

„Cześć! Jak się bawisz w bibliotece, kochana? Mam nadzieję, że poza uczeniem się, znajdziesz jakieś ciekawe książki.
xoxo”

Wytrzeszczyłam oczy i rozejrzałam się dookoła, jednak nikogo nie widziałam, poza bibliotekarką. A to nie była raczej ona, chociaż tutaj mogłam spodziewać się wszystkiego.  Ale nie mogłam podejrzewać starszej pani, która wszystkich ucisza, bo zazwyczaj hałasują „w jej miejscu”. Jednak takie babcie, potrafią mordować, prześladować i porywać. Hej, może zamiast klubu książki dla seniorów, był to klub seniorów morderców? To bardzo prawdopodobne. Tym bardziej, że ostatnio bibliotekarka wspominała nam o takiej starszej pani, która robiła mydełka i ciasteczka z ofiar. Może to samo chciała zrobić ze mną?
Postanowiłam nie odpisywać. Nie podejrzewałam przyjaciół, bo to nie miało sensu. Bardziej spodziewałam się tego gościa od róż, byłam na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna, że to on. Albo ona, wtedy nie znałam tożsamości tego kogoś. Na spokojnie odłożyłam telefon, po czym wznowiłam naukę. Oczywiście, ta osoba nie przestawała wysyłać do mnie sms’ów. W końcu wkurzyłam się i odpisałam.

„Kim Ty do cholery jesteś i dlaczego do mnie piszesz?”

Na odpowiedź, nie musiałam czekać długo.

„Jestem tym, co ci te czerwone róże przesyła, kochanieńka ;) A poza tym, pilnuję Twojego uczenia się. Ale cóż, skoro przeszkadzam, to nie będę na razie pisał  :^*”

Zmarszczyłam brwi i ponownie rozejrzałam się po bibliotece. Nie było nikogo, więc wrzuciłam telefon do torby i postanowiłam go wyłączyć całkowicie, żeby mnie nie kusił. Dobrze wiecie, jak z tym sprzętem jest.
Wyszłam z biblioteki po trzech godzinach spędzonych w niej. Miałam zamiar czekać na Reginę, żeby pouczyć się  jeszcze trochę razem, ale gdy wysłała mi sms’a informującego, że jednak nie przyjdzie... dalsze dulczenie nad książkami w bibliotece, sensu nie miało. Tak po prostu.
Zbyt wiele dróg do mieszkania nie było. Żadne skróty nie wchodziły w grę. Nie chciałam chodzić po żadnych siatkach, bo w najgorszym wypadku, przecięłabym sobie jeansy na tyłku. I to nie byłyby takie pojedyncze kreseczki, o nie, nie. I tak, raz przeszłam przez to. Naprawdę nie chcę tego wspominać. W trakcie drogi, mijałam wielu ludzi. Jedni spieszyli  się do pracy, drudzy gonili, trzeci zaś po prostu siedzieli na ławkach i zapewne myśleli. Chociaż, ja tam nie wiem.
Gdzieś w połowie drogi do domu poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Nie było to przesadzone uczucie. Oglądałam się za siebie wiele razy, ale to nic i tak nie pomogło.  Było tutaj za dużo ludzi. Jasne, w mniej zatłoczonych miejscach jakby zdawało mi się, że widzę czyiś cień. Ale to mogły być tylko halucynacje, spowodowane strachem.  W pewnym momencie zaczęłam biec, dzięki czemu szybciej dotarłam. To w sumie oczywiste. Zamknęłam drzwi na cztery spusty i usiadłam pod nimi, wzdychając z ulgą, która nie trwała zbyt długo.

„Jak przebiegła podróż do domu? Mam nadzieję, że przygotowałaś dla mnie ciasteczka!”

Nie wytrzymałam. Szybko wyszłam z wiadomości i odszukałam numeru Bridget. Odebrała  po dwóch sygnałach.
- Hejka, co się dzieje? – usłyszałam jej głos.
- Słuchaj, bo jest taka sprawa – zaczęłam okręcać kosmyk swoich włosów wokół palca. – Kiedy będziesz? Nie wiem, czy mam przygotowywać kolację teraz, czy później...
Z tą kolacją, to w sumie trochę takie kłamstwo, ale nie do końca. Półprawda, o! Wiecie, jakbym powiedziała jej, że trochę obawiam się sama w domu zostać, to kto wie, co by było.  Pewnie zaczęłaby mnie wypytywać, a potem krzyczałaby, że co ja jej nie powiedziałam, jakaś nienormalna jestem czy co, żeby własnej siostrze nie mówić! Tak, mniej więcej tak to by wyglądało.
- Hmm, w sumie tak, możesz. Wychodzę właśnie z pracy, więc pewnie ci pomogę! Buziaki – wypluła słowa tak szybko, że zrozumiałam tylko „możesz” i „wychodzę z pracy”, po czym się rozłączyła.
Przygryzłam wargę. Chwilę jeszcze siedziałam na tej zimnej podłodze, ale później wstałam, mając chęć zacząć przygotowywać kolację, by odgonić myśli od tego gościa. Gotowanie było jedną z  niewielu rzeczy w domu, która naprawdę sprawiała mi przyjemność (i nadal sprawia!). Mogłam spędzać w niej wiele godzin, a i tak nie zauważyłabym upływającego czasu, gdybym nie miała zegarka. Tak samo nie zauważyłam, gdy weszła Bridget, lekko wkurzona. Prawdopodobnie przez to, że zamknęłam drzwi i musiała szukać klucza w torebce. Miała w niej dosłownie wszystko, serio. Kiedyś chciałam z jej skarbnicy wyciągnąć swój telefon, który z jakiegoś powodu mi zabrała. Nie udało mi się, pomimo tego, że przetrzepałam całą zawartość torebki, nawet wyjęłam wszystko na stolik. Dopiero wtedy, kiedy ona wyciągnęła ją z jakiegoś zakamarka, odzyskałam go. Niby niemożliwe, ale jednak możliwe. Magia!
-  No to skoro już zaczęłaś, nie będę się wtrącać w gotowanie.  – Na twarzy mojej siostry pojawił się wielki uśmiech. – Ale za to, mogę przekazać ci dobrą, wręcz wspaniałą wiadomość! Oraz jedną, trochę smutną.
Uniosłam brew do góry i gestem dłoni pokazałam, by kontynuowała.
- Otóż, po pierwsze, dostałam awans! A po drugie, niestety Mark zrezygnował z posady nauczyciela muzyki. Nie wiem z jakiego powodu, ale wiem, że kogoś szukają.
Teraz był odpowiedni moment na to, by ją zapytać. Tak przynajmniej... tak przynajmniej sądziłam.
- Bridget, czy Mark jest naszym ojcem? – spojrzałam na nią, przerywając krojenie.
Moja siostra wypuściła z dłoni szklankę, która  rozpadła  się na drobne kawałeczki szkła.