piątek, 14 lipca 2017

Rozdział 37: Festiwal


Festiwal. Gdy mówiliśmy o tym na balu, wydawało się to trochę odległe, a dwie godziny przed koncertem  Arctic Monkeys przymierzamy rzeczy, w których mamy pójść. Zdecydowaliśmy się zabrać też Sharon, nie mogliśmy cały czas jej olewać. Przynajmniej nie do rozwiązania sprawy. Brzmi to trochę jak jeden z głównych wątków kryminalnych, co nie? No w sumie to taki wątek był, ale to pomińmy.
- Teraz pora na ciebie, Scarlett – oznajmiła Regina. – Co wybierasz? Pamiętaj, najlepiej gdybyś nie zakładała sukienki, to raczej ryzykowne.
Zaśmiałam się cicho, kręcąc głową. Sukienek i spódniczek raczej  nie zakładałam, wolałam  ich unikać. Nie robiąc dziewczynom kłopotu ze zbędnym strojeniem mnie, szybko wyłożyłam na łóżko czarne jeansy i bluzkę w kratkę.  Widać było, że nie są zaskoczone wybranymi  ciuchami, więc tylko uniosły kciuk w górę, bym zaczęła się przebierać.  Gdy już to zrobiłam, zauważyłam pewne podobieństwo w naszych strojach. Mianowicie, czarny dół. Możemy założyć nie „Klub Wędrujących Jeansów”, tylko „Klub Czarnych Jeansów”. Na pewno by wypalił. A jaki by był sławny, oo!
Już miałam schodzić, ale Sharon zatrzymała mnie i posadziła na łóżku. Uniosłam brew.
- Nie myśl, że ja cię tak puszczę. To koncert, możesz  trochę się umalować – wymamrotała, otwierając swoją  kosmetyczkę.
- Czyli co, mogę zrobić to sama? – zapytałam retorycznie.
- Na pytania retoryczne nie odpowiadam – odpowiedziała, parskając śmiechem i zabierając się do malowania mojej jakże cudownej osoby.
Co chwilę musiałam zamykać oczy, a to znowu otwierać, żeby mogła sprawdzić  efekt. Zmywania i poprawiania chyba było milion, ale ostatecznie wyszło to cudownie. Na rzęsy nałożyła czarny tusz. Zaś usta, pociągnięte wiśniową szminką idealnie grały z czarną kreską zrobioną na powiece eyelinerem.
- Świetnie – uśmiechnęłam się i przytuliłam je. Po chwili odkleiłam się od nich. – No to co, idziemy na dwór, czekać na tych dwóch spóźnialskich?
Jak zaproponowałam, tak zrobiłyśmy.  I w sumie, krótko po naszym przyjściu, chłopcy podjechali zupełnie innym samochodem, niż mieli. Skąd wiedziałam? A, tajemnica zawodowa. Może potem się dowiecie.
- Zdecydowałyście się założyć klub? – Charles przekrzywił głowę, patrząc na nas. – Bo jeżeli tak, to na razie nawet nieźle wam to wychodzi.
-  A cholera, przejrzał nas – Regina pokręciła smętnie głową. – To nie tak miało być.
Wsiadłyśmy do samochodu i wtedy zaczęło się piekło.
Mianowicie, korki. Pewnie myśleliście, że ktoś się zaczął kłócić, co? Nie tym razem! Korki były naszym wrogiem zawsze, gdy się gdzieś spieszyliśmy, ewentualnie chcieliśmy za wszelką cenę  tam dotrzeć. Mieliśmy gdzieś półtorej godziny do koncertu, a pewnym było, że jeszcze będą nam sprawdzać bilety, jak to zwykle bywa.  Jednak chyba los nam sprzyjał, bo gdzieś w połowie drogi, ulice zaczęły pustoszeć, przez co mogliśmy i przyspieszyć, i jeździć na skróty.
W końcu, po długiej walce, dotarliśmy. Z zaparkowaniem nie  było w sumie problemu, bo zrobiliśmy to pod jakimś sklepem, gdzie nikt w sumie nie odważył się (albo po prostu nie chciał?) parkować. Tak jak myślałam, sprawdzali bilety. Ale, że my nie mieliśmy z tym problemu, to szybko się przedostaliśmy na strefę koncertu. Już było widać, że technicy zmieniają światła, sprawdzają sprzęt i tak dalej. Niesamowicie się cieszyłam. Wspominałam już, że Arctic Monkeys to mój ulubiony zespół? Pewnie tak, ale można o tym wspomnieć jeszcze jeden raz, a co!
- Będziesz zachwycona, mówię ci – Matt uśmiechnął się szczerze. Musiałam, po prostu musiałam to odwzajemnić, bo nie byłabym sobą.
- Mam nadzieję. Bo jak nie, to popamiętasz. – Pogroziłam mu palcem wskazującym, po czym zaśmiałam się i poczochrałam go po tej czarnej czuprynie. – A tak naprawdę, wiem to.
Zerknęłam na zegarek. Piętnaście minut do rozpoczęcia koncertu. Ciekawiło mnie w sumie to, czy spóźnią się. A może będą wcześniej? Tak,  to były moje rozmyślania w tamtej chwili. Ale proszę nie oceniać, każdy się nad tym zastanawia, jeżeli jest na koncercie. I o, tyle do powiedzenia w tej sprawie mam.
Cieszyłam się. Wiem, że się powtarzam, ale ogromnie się cieszyłam, że jestem tutaj wraz z moimi najlepszymi przyjaciółmi. Pomimo tego, że ostatnio nie było między nami najlepiej. Ale jednak potrafiliśmy chociaż na chwilę o tym zapomnieć, spędzić ze sobą  czas, jakby nic się nie stało. To się nazywała przyjaźń. I teraz powiem coś szczerze, naprawdę szczerze. Pomimo tego, że irytowali niesamowicie, czasami kłótnie były o nic, to i tak nie zamieniłabym ich na kogokolwiek  innego. Serio.  Są jedyni w swoim rodzaju, niezastąpieni, że tak im dosłodzę.  
W końcu, po tych dłużących się piętnastu minutach, zaczęło się coś w końcu dziać. Prowadzący  na początku coś tam jeszcze  gadał, ale wątpię, że ktoś go słuchał. Tłum chciał Arctic Monkeys, a nie jego. Gdy zapowiedział zespół, rozpoczęło się jeszcze głośniejsze skandowanie „ARCTIC MONKEYS”. Widać  było, że niektórzy trochę pod nosem śmiali się z tych najgłośniej krzyczących, ale nikt na to uwagi nie zwracał, w sumie słusznie. Też bym nie zwracała. A właściwie, nie zwracałam,  bo krzyczałam wraz z tłumem. Raz się żyje, ludzie!
Alex  wszedł na scenę z krzesłem, postawił je blisko przodu, usiadł na nim i powiedział:
- Ale mamy dzisiaj piękny dzień. No normalnie świetny.
Część ludzi zaśmiała się, potakiwała wokaliście, a druga część... cóż, nic nie mówiła. Nadmieńmy, że należałam do tej drugiej części. Póki co, oczywiście.  Nie zamierzałam długo być cicho. Szczególnie, gdy mieliśmy śpiewać sami piosenki, bez wsparcia zespołu. Czy oznaczało to, że się darłam i fałszowałam? Nie, nie. To było spokojne śpiewanie, bez fałszowania. Bardzo klimatyczne. Ale nie zabrakło po prostu samego darcia się. No po prostu nie. Na ich występie to po prostu nie było możliwe,  by nie krzyczeć chociaż na jednej piosence.
Pierwszy punkt koncertu, czyli Arctic Monkeys, został odhaczony. Zapowiedziano trzydzieści minut przerwy, a potem wejść miał Ed Sheeran z najnowszym repertuarem. Postanowiliśmy więc oddalić się trochę od sceny i pójść coś wypić albo po prostu się  przejść, bo stanie cały czas w miejscu, skakanie i tak dalej... to nie jest zbyt przyjemne.  Ale taki los ludzi chodzących na takie wydarzenia, och, och.
- Nie no. Fajnie grali, muszę powiedzieć  – Charles usiadł się przy jednym z wolnych stolików, my podążyliśmy jego śladami. – Tylko w niektórych miejscach brakowało mi gitary elektrycznej, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego, powiadają. – Westchnął.
- Myślałam, że wolisz nightcore. – Spojrzałam na niego. Krótko po tym zostałam obdarowana morderczym  spojrzeniem, przez co  zaśmiałam się i uniosłam ręce do góry. – Spoko, spoko. Nie mam nic przeciwko nightcore.
- A, właśnie. Bo ostatnio oglądałam pierwsze  w życiu anime i...  – Regina zaczęła opowiadać, ale w połowie się wyłączyłam. Pewnie teraz mi ma to za złe, że nie słuchałam, ale wolałam seriale,  naprawdę. „Przyjaciele”, „Jak poznałem waszą matkę” – klasyki. Kiedyś się śmiali, że idealnie dopełniamy się z Mattem – on oglądał anime, ja seriale. I równowaga była, bo zarażaliśmy siebie nawzajem niektórymi seriami. A rozmowy, wychodziły całkiem interesujące. Ale i tak nasze dyskusje grupowe, czyli  wspaniałej piątki, je pobijały.  I to bardzo, nawet nie wiecie jak.
Nie pogadaliśmy długo, bo okazało się, że Ed ma zamiar szybciej  wyjść.  Moje przyjaciółki były przez to bardzo, ale to bardzo podekscytowane i przez to zaczęły nas boleśnie ciągnąć bliżej sceny. Charlesowi  z tego wszystkiego prawie wyrwały włosy, a Mattowi... cóż, gdyby nie ja, porwałyby mu koszulę. I nie, nie przesadzam.  Pójdźcie kiedyś z nimi na jakiś koncert,  wydarzenie, nie wiem co, byleby to lubiły – zabiją, żeby zdobyć to, co chcą. Co miało oczywiście swoje plusy, ale te plusy opowiem przy jakiejś innej okazji, obiecuję.
Całość rozpoczęła się piosenką „Thinking  Out Loud”, która była na poprzedniej płycie wokalisty. Wszyscy byli cicho, póki nie rozbrzmiał refren. Wtedy, delikatnie i cicho zaczęliśmy śpiewać. Nie to, co na Arctic Monkeys. Tam to zupełne przeciwieństwo tego, co się działo na wszystkich piosenkach Eda, między innymi na „Happier”, „Galway Girl” i jeszcze kilku innych, spokojnych lub bardziej „żywych” piosenkach. Widziałam, że Regina i Sharon świetnie się bawią razem. Przytulały się, nawet przez krótką chwilę tańczyły ze sobą! Uśmiech nie schodził mi z ust, gdy na nie patrzyłam. Matt oczywiście postanowił również coś zrobić, więc wziął mnie na barana. Początkowo chciałam zeskoczyć, ale potem  stwierdziłam, że co mi szkodzi.  Po koncercie, poszliśmy prosto do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz