niedziela, 2 lipca 2017

Rozdział 34: (O)sąd



Bal walentynkowy w marcu. Powiecie pewnie, że to jest porąbane, co nie? Ale przyzwyczaiłam się, że w tej szkole normalnym jest, że uroczystości czasem odbywały się w nienormalnych terminach. Czyli, na przykład trzeciego marca.
Wiadomo, że nie było to bez powodu. Musieliśmy jeszcze wystawić musical, a dyrektor, no cóż. Miał wiele ważnych spotkań, których odłożyć raczej się nie dało, więc trzeba było pogodzić się z tym, że bal zostanie przesunięty na następny miesiąc. Ale nikt jakoś nie był tym faktem zaskoczony. Tylko kilka dziewczyn buntowało się, bo miały zamówione suknie na ten miesiąc. Jakby te suknie nie mogły poczekać do marca.
Razem z Reginą stwierdziłyśmy, że nie ma co kombinować ze strojem. Obie ubrałyśmy się w klasyczne sukienki z tym, że ja miałam granatową, a ona zieloną. Jedynie z maskami trochę poszalałyśmy, malowałyśmy na nich wzorki, kwiatki, listki i inne duperele. Nie doklejałyśmy nic zgodnie z umową, jakoś nie widziało nam się, żeby na balu jakiś element odpadł. To by zepsuło całkowicie naszą wizję artystyczną, jak to ujęła moja serdeczna przyjaciółka.
Na bal mieliśmy iść w szóstkę – ja, Will, Regina, Sharon, Matt oraz Charles. Ale wiecie z jakiego powodu, jednak poszliśmy w piątkę. Trochę było niektórym smutno z tego powodu, jednak póki co stwierdziliśmy, że trzeba zachować odpowiednie środki ostrożności. Byleby nie było takiego wybuchu złości szatyna jak wczoraj.
A z tym wybuchem, to w sumie całkiem dziwna sprawa. Chłopak do szkoły zabrał komputer do komunikacji z „istotami pozaziemskimi”, mając nadzieję, że się do niego odezwą. Jednak, odezwał się kto inny, a mianowicie, szkolny plebs. Udawali tych kosmitów, aż w końcu On się zorientował i rzucił w nimi tym sprzętem, wyzywając ich od idiotów. Nie dziwię się mu, ale głowa jednego z nich nie wyglądała dobrze. Gdy uświadomiłam Charlesowi, że nie będzie już miał czym kontaktować się z tym, kim chciał, to on zapewnił mnie, że ma nowszy sprzęt i potem nam pokaże. Aż się przestraszyłam, szczerze mówiąc. Kto wie, co wymyślił.
Wracając do rzeczywistości i tego, co działo się w dniu balu. Moja przyjaciółka zamówiła dla nas taksówkę, bo jak się okazało, zepsuł się komuś samochód, a było zbyt daleko, by dotrzeć na czas do szkoły. Nie było tak źle jak się spodziewałyśmy, taksówkarz nawet dał nam baloniki i cukierki, reklamujące jakąś firmę. Słodycze schowałyśmy do torebki (oczywiście, nie zjadłyśmy ich, bo zapomniałyśmy, plus nie byłyśmy zbytnimi fankami cytryn), a baloniki, cóż... Weszły z nami na salę, ale szybko odleciały. A to zdrajcy, co? 
Muszę powiedzieć, że ten bal był lepiej ustrojony, niż poprzedni. Może dlatego, że stroiły inne osoby? Prawdopodobnie. Parkiet oświetlały białe oraz granatowe światła. W tych samych kolorach były balony, serpentyny. Ale ostatecznie, wszyscy możemy powiedzieć, że się postarali. I to bardzo.
Podeszłyśmy z uśmiechem do chłopaków.
- Nie ubrałyście się gorzej od nas. Wow, jestem zaskoczony – zażartował Will, odwzajemniając uśmiech. – Mogę powiedzieć, że nawet lepiej.
- Zawsze wyglądamy lepiej od was, chłopaczki – Regina odrzuciła włosy do tyłu, uśmiechając się przy tym królewsko. – Scarlett i ja jesteśmy tego przykładem.
Wszyscy, nawet królowa, zaśmialiśmy się równocześnie. Zapowiadał się naprawdę dobry wieczór, spędzony w świetnym towarzystwie. Charles zaczął nam opowiadać o tym swoim nowym, bodajże najlepszym w historii komunikatorze z istotami pozaziemskimi, a my tylko przyglądaliśmy się mu i zastanawialiśmy, czy powiedzieć, że kosmici nie istnieją. Jednak, w sumie sami nie wiedzieliśmy. Wyobraźcie sobie naszą minę, jakby za dwa lata przylecieli z zamiarem odwiedzenia tego mądrego człowieczka, który zdecydował się z nimi skontaktować.
Okazało się, że przemówienia dyrektora nie będzie, tylko przewodniczący szkoły przeprosił za jego nieobecność. Kazał nam dobrze się bawić i tyle go dzisiaj widziano. Wszyscy się ucieszyli, najwidoczniej nie mieli ochoty słuchać pogadanki o patriotyźmie, którą miał przygotowany nasz ukochany dyrektor. Już miałam pójść na trybuny z resztą, jednak poczułam na sobie czyjąś dłoń. Odwróciłam głowę i spojrzałam na chłopaka lekko zaskoczona.
- Zatańczymy? – Matt uśmiechnął się tak czarująco, że nie potrafiłam mu odmówić. Może to brzmi jak tekst z typowego fanfiction dla nastolatek, ale tak było.
Pokiwałam delikatnie głową. Wkraczając na parkiet, serce waliło mi jak szalone (bo jednak „biło” jest zbyt lekkim określeniem na to, co wyprawiało). Jednocześnie cieszyłam się, że poprosił mnie do tego głupiego tańca, ale przecież... nie umiał tańczyć, sam mi powiedział. Czyżby wystarczyła mu jedna lekcja na parkingu przed KFC? A może po prostu będziemy tuptać w miejscu, ja zawieszę swoje ręce na jego szyi, a on położy na mojej talii i to będzie te całe magiczne tańczenie? Trochę bym się zawiodła, no ale mówi się, że wszystkiego mieć nie można.
Dziwię się, gdy te moje czarne wizje się nagle niszczą i naprawdę tańczymy. Powoli, jakby tak magicznie, pięknie i romantycznie, mogę tak to ująć. Uśmiecham się lekko.
- Wyglądasz naprawdę... naprawdę pięknie, Scarlett. Jak księżniczka – mój partner patrzy teraz na mnie wprost tymi swoimi lśniącymi, szmaragdowymi oczami, przez co płonę lekkim rumieńcem.
- Nie przesadzaj, to prosta sukienka – rzucam cicho. – A poza tym, kiedy nauczyłeś się tańczyć?
Okręca mnie.
- Nie zmieniaj tematu. Co do tego drugiego, można powiedzieć, że zaczerpnąłem kilka podstawowych lekcji. Jednak jeszcze dużo brakuje mi do perfekcji – mruga do mnie.
Przewracam oczami.
- Skoro ja wyglądam jak księżniczka, to ty jak książę.
Chłopak uniósł brew, ale nic nie powiedział, tylko się uśmiechnął. Skończyliśmy tańczyć gdzieś dziesięć minut później. Nie rozmawialiśmy, tylko po prostu poruszaliśmy się po parkiecie, jakbyśmy płynęli jakimś statkiem. Czułam się niesamowicie. Nigdy dotąd nie tańczyłam tak, jak teraz. Oczywiście robiłam to wiele razy, ale jakoś było to pozbawione uczuć, emocji. A tutaj, było inaczej. Jak wcześniej wspominałam, magicznie. Motyle w brzuchu nieustannie obijały się o siebie, aż musiałam po prostu usiąść, bo tak kręciło mi się w głowie.
- Dobrze się czujesz? – Regina przekrzywiła głowę.
- Oczywiście, że tak. Skąd myśl, że się źle czuję?
Dziewczyna patrzyła przez chwilę na mnie, a potem przekierowała swój wzrok na Matta. Poruszyła sugestywnie brwiami. Przez dosłownie dwie sekundy pomiędzy nami jest cisza, która potem, zamieniła się w głośny śmiech.
- A, w ogóle – zaczęła, przekładając włosy na prawy bok – wiesz, że Matthew ma bilety na Eda Sheerana i Arctic Monkeys? Normalnie czad.
Przekrzywiam głowę, lekko... zdziwiona? Nie wiem, dlaczego nie powiedział mi tego wcześniej. Chciał zrobić z tego niespodziankę, czy co? Moja przyjaciółka, widząc, że moje myśli błądzą gdzie indziej, szybko wypala:
- To miała być niespodzianka! I tak ci za wcześnie powiedziałam! Wszyscy idziemy, jakby co.
Machnęłam ręką. Nie powinnam tym się przejmować, czy poszedłby ze mną, czy kimś innym. Nie jesteśmy parą. Może byłoby mi trochę smutno i byłabym cholernie zazdrosna, jakby to była dziewczyna, no ale cóż, mówi się trudno, żyje się dalej. Ugh, głupia jestem.
Podniosłam się i oznajmiłam Reginie, że idę na chwilę na dwór, do altany. Nie puściła mnie samej, postanowiła przyłączyć się do wspólnego milczenia razem.
- Wiesz co? Nie wiem co się ze mną dzieje – odezwałam się w końcu. – Niby jest wszystko dobrze, a jednak od jakiegoś czasu czuję, że coś się zmieniło. Względem... względem Matta, chociaż niechętnie to przyznaję. Jesteśmy przyjaciółmi, owszem. Ale wiesz, coraz bardziej cieszę się z jego dotyku. Z łapania za rękę i nawet tego cholernego tańca teraz... albo przed KFC. Czy to znaczy, że ja – waham się, czy aby na pewno to powiedzieć, ale jednak... to moja przyjaciółka – zakochałam się w nim?
Dziewczyna patrzy na mnie uważnie, podpierając głowę na dłoni. Potem uśmiecha się delikatnie, jakby miała zaraz oznajmić dobrą nowinę, czyli coś w stylu „Gratulujemy, urodziłaś piękne dziecko”. Może nie jest to zbyt trafne porównanie, ale jakieś jest.
- Tak, na to wychodzi. Czujesz motyle? – zapytała. Pokiwałam głową. – Też czułam. Znaczy, czuję nadal, ale nie cały czas. To byłoby dziwne. W sumie, można stwierdzić też, że miłość taka jest.
- Jeden człowiek, może uczynić nasz świat piękniejszym. Pełnym barw, kolorów. A potem jest w stanie go zniszczyć, jednym ruchem – powiedziałam cicho.
- Czasami daje nam to nauczkę na całe życie. Jednak hej, nie bądźmy pesymistkami. Matt i Sharon nie są aż takimi złymi partnerami dla nas – szturchnęła mnie łokciem w żebra.
- Wierzę, że to nie ona powiedziała – patrzę na nią. – Wiesz, może być w to wplątana, ale nie rozpoczęła tego.
- Mam taką nadzieję – mruknęła cicho pod nosem.
Chwilę po tym oznajmiłam jej, że idę po picie dla nas, na co zareagowała uniesieniem kciuka do góry. Stolik z tym nie był jakoś daleko od miejsca w którym przebywałyśmy. Dużo było tutaj chipsów i paluszków, ale jak dało się zauważyć, szybko zniknęły.
Nadal moje myśli krążyły wokół tego całego zamieszania z Charlesem. Niby nic się nie stało, ale tego nigdy nie powinno być. Zastanawiałam się też, czy nasza szkoła jest tak głupia, by wyśmiewać się z niego tylko dlatego, że jest adoptowany, czy ktoś jeszcze coś podkoloryzował, dopowiedział. Pokładałam wiarę w naszej szkole, więc stwierdziłam, że może jak wszystko się wyjaśni, będzie o wiele, wiele lepiej.
- Próbowałem cię złapać po tym twoim sławnym tańcu, ale mi uciekłaś – Will poczochrał mnie lekko.
- Sławnym tańcu? A co, lubisz aż tak mnie obserwować? Pomyślę, że mnie prześladujesz – puściłam mu oczko, po czym krótko się zaśmiałam.
- No wiesz, zawsze lubiłem...
- Ej, hej. Nie rozmawiajmy o tamtym zimowym dniu, dobra? Przeszłość – przerwałam mu.
Zerkam na jego dłoń, która ściska się w pięść. Jednak on, kiwa powoli głową. – Przyjaciele?
- Przyjaciele. Zatańczymy potem?
Powiedziałam krótkie „Tak” i potem poszłam w kierunku altany. Trochę zmartwiłam się tym, że Will nadal rozpamiętuje tamten wieczór, w którym powiedziałam mu, że chcę być tylko jego przyjaciółką, nikim więcej. Po czym on, wyraźnie zdenerwowany odszedł. Jednak, czy to moja wina, że byłam szczera? Jest dla mnie jak brat, nie jak chłopak, narzeczony czy mąż. Kochałam go po przyjacielsku, to wszystko. Dochodząc na miejsce wcześniejszego pobytu, zobaczyłam Reginę, która całowała się ze Sharon. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Pogodziły się, było to widać. A może wcale nie były pokłócone? Nie wnikałam w to, po prostu cieszyłam się ich szczęściem. Powoli zaczęłam się wycofywać, jednak wpadłam na kogoś i cóż, wypadły mi te tanie, czerwone kubki na podłogę.
Dziewczyny odwróciły się i pomachały mi, zachęcając, żebym do nich przyszła. No to poszłam, wyboru większego nie miałam. Gadałyśmy razem gdzieś z godzinę, nie poruszając tematu Charlesa. Po prostu, jakby nic się nie stało, rozmawiałyśmy. W sumie brakowało mi tego, mojej przyjaciółce jak widać było, również.
- Nie mogę się doczekać, aż pójdziemy na festiwal. Ktoś jeszcze poza tym zespołem i Edem Sheeranem będzie? – zapytała Sharon.
W sumie też byłam tego ciekawa. Niewiele o tym wiedziałam, widać było, że ona też. Blondynka westchnęła głęboko.
- Wy wszystko chciałybyście wiedzieć! Same zobaczycie, za pięć dni – rzuciła, po czym poklepała nas po ramionach. – Nie martwcie się, będzie zajekwieciście.
Uniosłam brew. Zajekwieciście? Nie no, nowe słowo do słownika. Tyle rzeczy określało! I uwierzcie mi, w trakcie naszej znajomości, wiele takich wyrazów się pojawiło. Każdy wyjątkowy, jak również oklepany na swój sposób. Czasem ktoś poza nią ich używał, a wtedy... cieszyła się. Kwieciście.
Już miałyśmy iść do środka, żeby się zbierać, ale w tym momencie wszedł Matt. Dziewczyny popatrzyły na siebie i szybko zostawiły nas samych.
- Pięknie tutaj. Dużo gwiazd. W tym ty – mrugnął do mnie, na co przewróciłam oczami.
- A przypadkiem nie byłam słońcem? Co to za zmienianie zdania – skrzyżowałam ręce na piersiach, lekko rozbawiona.
- Słońce jest też gwiazdą – wyszczerzył zęby. – Punkt dla mnie.
- Ale nie widać słońca, tylko księżyc.
- Hej, to bez znaczenia. I tak punkt dla mnie – objął mnie ramieniem w talii. – I tak w ogóle, to... przepraszam.
Zdziwiona, aż otworzyłam usta, które tworzyły lekko rozjechane „o”. O czym on do cholery mówił? Za co przeprasza? Aż musiałam go o to zapytać, na co on zareagował śmiechem i położył przez chwilę czoło na moim ramieniu.
- Za ten pocałunek, kilka miesięcy temu. To działo się za szybko, mam nadzieję, że...
Położyłam palec wskazujący na jego ustach, przez co lekko zmarszczył brwi. Owszem, przez jakiś czas byłam na niego zła za to, no ale to nie jest powód, żeby ciągle się gniewać. Też źle zrobiłam wyganiając go i nie dając dojść do słowa.
- Nie ma czego wybaczać. Rozumiem – uśmiechnęłam się lekko i popatrzyłam w dal.
Staliśmy w całkowitej ciszy, jakby zastanawiając się, co będzie dalej. Kim zdecydujemy się być, czy nasze drogi się zejdą, czy nadal wszyscy będziemy przyjaciółmi, a może niektórzy połączą się w pary? Jednak liczyło się to, co teraz. Trzeba było wykorzystać czas, który mamy. Na imprezowanie razem, wyjechanie na wakacje, rozmowy w nocy, płacze i różne takie rzeczy. To robią młodzi ludzie, prawda? Popatrzyłam na Matta, nie będąc pewna, czy mój chwilowy pomysł jest dobry i czy w ogóle wypali. Jednak, żyje się tylko raz, a w życiu można popełniać błędy, bo one są nieodłączną częścią naszego życia. Uczą nas, dają po tyłku, ale w końcu się przydają.
- Wiesz co? Tak sobie myślę, że można spróbować. W sensie no... spotykać się, chodzić na randki i takie rzeczy. Ale nie wszystko od razu.
Chłopak popatrzył na mnie, po czym skinął lekko głową.
- Spoko. Nie będę nachalny, tak jak wcześniej. To tylko rosyjskie korzenie.
- Co? – popatrzyłam na niego.
- Nic, nic. Powiem ci później – zerknął na moje usta. – Myślę, że możemy...
- Tak, możesz.
- Chodziło mi o to, żeby iść już tam do nich – zaśmiał się. – Ale, skoro nalegasz...
Zaśmiałam się trochę nerwowo. Nie, że tego nie chciałam. Po prostu... denerwowałam się. To nie było to samo co z Frankiem, tamto było z przymusu. Wiecie, dziewczyna i chłopak, którzy się nie całują, w naszej starej szkole postrzegani byli co najmniej jak odludki, a że on, należał do szkolnej elity, to sobie na takie coś nie pozwalał.
A On, to była już inna sprawa. Serce zaczęło mi bić szybciej, a dłonie trochę się trzęsły. Spojrzałam na nie wkurzona. Nie wiem, jak można być wkurzonym na swoje własne ciało, ale można, przynajmniej ja jestem. Chłopak to zauważył jednak i splótł je ze swoimi.
- Jak chcesz, nie muszę teraz, mamy czas – spojrzał na mnie.
Pierwszy raz, poczułam się jakbym miała coś do mówienia w związku z tym, co robię z osobą, którą więcej niż lubię. To w sumie dłuższa historia i nie na teraz, ale takie uczucie, które poczułam właśnie w tej chwili jest niesamowite. I wszystkim życzę, żeby czuli to bezustannie.
Wahałam się, co powiedzieć. Naprawdę się wahałam. Z jednej strony, nerwy brały górę. Mogłam podczas tego pocałunku na niego zwymiotować, albo właśnie do jego ust, a z drugiej... chciałam tego, naprawdę. Brzuch, w którym były te nieznośne motyle o których Regina mówiła, ciągle podpowiadały, jak te diabły w kreskówkach siedzące na ramieniu bohatera, gdy ten się nad czymś ważnym zastanawiał, bym jednak w tym momencie się z nim pocałowała, a nie w innym. Postanowiłam posłuchać właśnie tych diabłów. Jak coś, to na nich wszystko bym zwaliła.
Jednak, wszystko poszło po jego, jak i mojej myśli. To prawda, może początkowo się denerwowałam (i to bardzo, ha...), ale potem, emocje nagle wyparowały, niczym powietrze z balonika, który przebito. Cieszyliśmy się w tym momencie sobą, nie myśląc o nikim innym, o zmartwieniach, o przyjaciołach. Po prostu o sobie.
Ale pytanie też jest takie: czy my w ogóle myśleliśmy?
Gdy oderwaliśmy się od siebie, popatrzyliśmy się na siebie. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a my, nie wiedzieć czemu, zaczęliśmy się śmiać. Potem poszliśmy do środka, ja zatańczyłam z Willem, bo to mu obiecałam, a inni porozmawiali z Mattem. A gdzieś trzydzieści minut przed zakończeniem imprezy wyszliśmy, by być prędzej w domach. Wspominaliśmy dużo. Sharon niestety się ulotniła, ale w sumie wiedziałyśmy z Reginą dlaczego.
- Pamiętam, jak wyciągnęłaś mnie na koncert, na którym pojawił się Matt i śpiewał Shooting Star – popatrzyłam na moją przyjaciółkę, która niewinnie sobie gwizdała.
- Odmawiam składania zeznań, wysoki sądzie.
Potem, zrobiło się trochę smutniej. Will zaczął mówić o tym, co Charlesa spotkało. Wyszło na to, że zaproponował mu pomoc w „śledztwie”, jak to nazywaliśmy. Ostatecznie, niektórych to ucieszyło. A niektórzy, zaczęli coś podejrzewać.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz