niedziela, 9 lipca 2017
Rozdział 36: Szkatułka
Niemal natychmiast wzięła szczotkę i zmiotła szkiełka w jedną kupkę. Widziałam, że jest nerwowa. Może nie powinnam o to pytać, ale naprawdę nie mogłam dłużej tego w sobie dusić. Ciekawość wzięła górę, po prostu. Miałam prawo wiedzieć.
- Skąd w ogóle taki pomysł, że to on jest naszym biologicznym ojcem? Całkowicie cię powaliło? Rozumiem, że może chciałabyś, żeby nas ojciec żył. – Zacisnęła mocniej dłonie na kiju od szczotki. – Ale to niemożliwe. Tyle w tym temacie, Scarlett.
Odłożyłam nóż i szybko poszłam w stronę pokoju. Nie byłam na nią zła, chciałam w końcu przekonać ją do mówienia. Czym? No dowodami, a czym innym. Otworzyłam kluczem moją szkatułkę, w której przechowywałam dotąd zdjęcie i naszyjnik mamy. Były tam też inne duperele, byleby tamte rzeczy nie rzucały się od razu. Jednak, gdy nie mogłam ich znaleźć, zaczęłam się denerwować. Osobą, która poza mną miała dostęp do tej szkatułki, była Bridget. Początkowo nie chciałam nawet dopuszczać do siebie myśli, że Ona to zabrała, ale to najlogiczniejsze wyjaśnienie, DLACZEGO TEGO DO CHOLERY TUTAJ NIE BYŁO! Nie wchodziło w grę to, że mogłam to przełożyć. Wzięłam szkatułkę ze sobą, wróciłam do kuchni i postawiłam pudełko na blacie.
- Tutaj było zdjęcie. Zdjęcie mamy z jakimś mężczyzną i jej wisiorek. Zabrałaś go, prawda? – popatrzyłam na nią, oczekując odpowiedzi.
Moja siostra nie umiała kłamać. Naprawdę. Nie, że jej to nie wychodziło, po prostu kłamstwo nie przechodziło jej przez usta, więc zazwyczaj wymigiwała się od odpowiedzi. To wychodziło akurat bardzo, bardzo dobrze. Ba, lepiej wymigiwać się nie można!
- Scarlett, proszę idź się połóż. Jesteś teraz zdenerwowana – położyła rękę na moim ramieniu, którą szybko strąciłam.
- To ja cię proszę, powiedz mi prawdę – skrzyżowałam ręce na piersiach.
Bridget zwiesiła głowę i zaczęła kroić to, czego ja nie skończyłam. Wzięłam telefon, ubrałam buty i wyszłam z domu. Niestety, wyszła za mną.
- Scarlett, nie wygłupiaj się. Zachowuj się jak dorosła, do cholery! – krzyknęła.
Uniosłam brew i zaśmiałam się drwiąco.
- Mówi to osoba, która się tak nie zachowuje! A już dawno jest pełnoletnia. – Po tych słowach, zaczęłam szybko biec. Gdzie? W sumie, wtedy nie wiedziałam. Chciałam być jak najdalej od mieszkania, byleby mnie siostra nie znalazła.
Zatrzymałam się dopiero przy jakiejś kawiarence, do której zdecydowałam się do niej wejść, bo co mi przecież szkodziło. Zamówiłam herbatę z cytryną i usiadłam z tyłu w kącie, przy oknie. Na ścianach widniały różne obrazy ze sławnymi osobami. Jeżeli dobrze przeczytałam, dotyczyły one tych sławnych osóbek, które tutaj przyszły. Nie było ich tutaj zbyt wiele, ale co się dziwić – lokal miał swoje otwarcie bodajże rok temu. To i tak duża ilość na tak krótki czas.
Spojrzałam przez okno i ku mojemu zdziwieniu, na dworze padało. Przed chwilą słońce świeciło a tutaj nagle niespodzianka! W postaci soczystego deszczu. Cieszyłam się, że zdecydowałam wejść do kawiarni, chyba nie chciałabym biec dalej, nadal wkurzona na Bridget. Tak, początkowo miałam jej to za złe, że mi nie powiedziała, że specjalnie schowała to, przez co powiedziałaby prawdę. Ale potem, trochę byłam zawiedziona moją reakcją. W końcu... skoro to ukrywała, musiała mieć powód. Powinnam najpierw jej wysłuchać. Jednak te „potem” nie nadeszło tego samego dnia, w którym wybiegłam z domu. Zła aura mnie nie opuszczała, więc postanowiłam odreagować. Mianowicie, zadzwoniłam do Reginy.
- Jeżeli jesteś tym kurierem, który chce mi odebrać paczkę, którą dostałam przypadkowo – WYPCHAJ SIĘ, NIE ODDAM JEJ ŻYWCEM. – Niemal krzyknęła mi to do słuchawki.
- Nie jestem kurierem! Chciałam spytać, czy masz czas.
- Czas? Czas zawsze mam! A co się stało, jeżeli można wiedzieć?
Zmarszczyłam brwi, gdy usłyszałam czyiś śmiech. Wyszłam z lokalu i udałam się w stronę domu Reg.
- Jak przyjdę to ci powiem. Jest ktoś u ciebie? – zapytałam.
- Tylko Charles. Czekam na twoje przyjście!
I się rozłączyła.
W sumie drogę jako tako pamiętałam. Czasami owszem, musiałam się podpytać czy „to na pewno tutaj”, ale! Dotarłam we wszystkich kawałkach, to najważniejsze. Co prawda, przemoczona jak kura, ale dotarłam. To się liczy. Po drodze mijałam wille z idealnie przystrzyżonymi ogródkami i zastanawiałam się, kim są rodzice mojej przyjaciółki, że mieszkają w takiej dzielnicy. Nigdy nie mówiła, a przynajmniej ja nie wiedziałam. Ale to i tak nie było mi do życia potrzebne, bo nie przyjaźniłam się z nią z powodu statusu.
Zapukałam do domu – otworzył mi Charles. Uśmiechnęłam się do niego, przywitałam, a następnie zdjęłam buty i popędziłam do salonu, w którym znajdowała się moja przyjaciółka. Bez zbędnego gadania, wyjaśniłam jej cel mojej wizyty. Wydawała się bardzo zadowolona tym, że do niej przyszłam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz