sobota, 25 marca 2017
Rozdział 18: Marylin!
Dwa dni po walce skończyliśmy lekcje wyjątkowo szybko, bo o czternastej. Standardowo kończyliśmy o szesnastej, więc jakaś różnica jest, prawda?
Wraz z naszą jakże świetną piątką (tak, Sharon oficjalnie dołączyła do naszego kółka wzajemnej adoracji) umówiliśmy się na piętnastą trzydzieści w naleśnikarni na „obiad”. Plus, Charles chciał nam coś powiedzieć, więc to była idealna okazja do wspólnego wypadu.
Nie znalazłam się szybko w umówionym miejscu, bo jak się okazało, było to na drugim końcu miasta. Jak zobaczyłam, gdy weszłam do lokalu, wszyscy już byli – poza czerwonowłosą, która się spóźniała z „powodów osobistych”.
- Dobra, powiem wam coś szybko. Ale obiecajcie, że nie powiecie nikomu. – Charles popatrzył na nas błagalnie.
- Czy przypadkiem nie mieliśmy poczekać na Sharon? – zapytała Regina, wyraźnie zaskoczona postawą przyjaciela.
- Nie ufam jej do końca. Przepraszam, że tak mówię, ale to naprawdę... ważne.
- Mów, stary. Słuchamy. – Powiedział Matt, opierając głowę na dłoni.
Charles spuścił wzrok. Chwilę milczał, po czym oznajmił szybko:
- Jestem adoptowany i aktualnie oddali mnie opiekunowie. Będę od teraz przebywał w sierocińcu. Nie znam biologicznych rodziców.
Wszyscy zamarliśmy.
Po prostu... nie spodziewaliśmy się takiego obrotu akcji.
- Dlaczego... dlaczego cię oddali? – Regina ledwo wydusiła słowa.
Nasz przyjaciel, wyraźnie zmieszany, wzruszył ramionami.
- Chyba nie byłem zbyt dobrym dzieckiem.
Matt wstał gwałtownie z krzesła i popatrzył na Charlesa, jakby chciał go zamordować za to, co właśnie powiedział.
- Nie mów tak nigdy więcej. Chciałbym mieć takiego syna jak ty. Zainteresowanego kosmitami, komputerami, grami jak i przedmiotami ścisłymi. Więc nie wkurwiaj mnie i... – Matt westchnął głęboko, po czym usiadł. – Nic się nie zmieni. Zawsze będziemy przy tobie, nawet w najgorszych momentach.
Popatrzyłam zaskoczona, ale jednocześnie wzruszona na niego. Nie spodziewałam się takich słów, bo nie oszukujmy się, nie był wtedy zbyt... wylewny. Byłam dumna. Po prostu.
- Właśnie – wtrąciła Regina. – Jesteśmy twoją prawdziwą rodziną i nie masz powodu, by czuć się tak, jak zapewne się czujesz. Nie obwiniaj się, bo to nie jest twoja wina. Najwyraźniej los tak chciał. Ale pamiętaj, jesteś naprawdę dobrym człowiekiem. Dobro wraca ze zdwojoną siłą.
Uśmiechnął się smutno.
Poczułam się dziwnie. Nie wiedziałam kompletnie co powiedzieć, a nie chciałam palnąć czegoś głupiego. W końcu wstałam, podeszłam do Charlesa i go przytuliłam. Po chwili dołączyła do mnie Regina, oraz Matt.
Dosłownie parę minut później przyszła Sharon i nie wiedząc o co chodzi, dołączyła się do zbiorowego przytulania.
***
Wieczorem, wszystkie „prawilne i grzeczne dziewczęta” (czyli ja, czerwonowłosa, Regina i Elizabeth) zebrałyśmy się w domu mojej przyjaciółki, by urządzić małe piżama party. W planach miałyśmy bitwę na poduszki (w której naprawdę nie widziało mi się uczestniczyć), jakieś plotki o chłopakach (ciekawe czym miałabym je zaskoczyć, hah) i przebieranki, czy stylizowanie. Wszystko jedno, opierało się to głównie na ubraniach, makijażu i włosach.
- Więc co, Elizabeth? Kto ci się podoba? – Regina przekręciła się na brzuch, przewiercając wzrokiem naszą nową koleżankę, która oczywiście była zarumieniona.
- Ale... nie powiecie mu, prawda? – zapytała nieśmiało, skubiąc swoje włosy.
Jak na zawołanie, wszystkie (z wyjątkiem pytanej, oczywiście) przewróciłyśmy oczami. Czy ona naprawdę uważała nas za takie plotkary, czy coś w ten deseń?
- No nie. Mów szczerze, naprawdę. – Uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam jeść ciastko czekoladowe.
- No więc – zaczęła nieśmiało – to Wickens. Matt Wickens...
Zakrztusiłam się ciastkiem, aż zrobiłam się lekko czerwona. Spojrzałam ukradkiem na Reginę, wyglądała na bardzo rozbawioną.
Odkaszlnęłam i powiedziałam:
- Ciekawe.
- Gadałaś z nim kiedyś? – Sharon przekrzywiła głowę.
Dziewczyna pokręciła głową. Poinformowała nas, że idzie do łazienki i zaraz wróci. A gdy tylko zniknęła z pola widzenia, moja przyjaciółka zaczęła się śmiać.
- Nie no, on naprawdę ma branie. Ale jakby trzeba było jakoś jej wytłumaczyć, że jest twój...
- Zamknij się – jęknęłam.
Blondynka zrobiła naburmuszoną minę i zajęła się chipsami. Powstrzymywałam się od wybuchnięciem śmiechem, bo ona „obrażając się” wygląda naprawdę komicznie.
Gdy Elizabeth wróciła, zaczęłyśmy stylizować siebie nawzajem. Regina wzięła naszą nową koleżankę, a Sharon... no cóż, mnie. Trochę się obawiałam efektu końcowego, ale w końcu przy świadkach nie mogła aż tak źle mnie przebrać, umalować czy co ona tam chciała zrobić. Skończyłyśmy szybko swoje dzieła, więc postanowiłyśmy w końcu się przejrzeć w lustrze. I powiem, że wyglądałam... świetnie. Naprawdę.
Nagle usłyszałyśmy dość wyraźny krzyk, więc postanowiłyśmy sprawdzić, co się dzieje.
Matt
Charles ześlizgnął się z barierki i upadł wprost na mnie. Cholera, niby nie ważył dużo, ale jednak trochę to zabolało.
- Idiota. Trzeba było uciekać. - Popatrzył na mnie z irytacją, a jednocześnie z rozbawieniem.
- To nie ciebie boli tyłek. – Mruknąłem, po czym wstałem i szybko się otrzepałem. – Trzeba było wdrapać się na ten balkon, tak jak ci mówiłem!
Dobra. Pomimo tego, że nasz plan, który mieliśmy poszedł... trochę źle – dowiedzieliśmy się, co dziewczyny sądzą o niektórych chłopakach. Niezmiernie ucieszył mnie fakt, że nie wspominały o Willu, tylko prowadziły dyskusję dotyczącą (tak usłyszał tajny szpieg) drużyny koszykarskiej, w której oczywiście byłem.
Niestety, krzyk Charlesa (który zupełnie nie był wskazany w sytuacji, w której się znajdowaliśmy) skłonił dziewczyny do sprawdzenia, co się stało. Były niezwykle... zdziwione jak i chyba lekko zdezorientowane, a później wkurzone, gdy zajarzyły, co tam robiliśmy.
- Kogo my tutaj mamy. Którego to był pomysł? Szybko się przyznać – powiedziała Regina.
Popatrzyłem na towarzysza. Oboje nie chcieliśmy się wkopać, bo przecież wiadomo, że solidarność pomiędzy najlepszymi przyjaciółmi powinna być. Milczeliśmy.
- Kwieciście. Jak nie chcecie to nie. Wasz wybór – Scarlett wciągnęła nas do domu.
Postanowiliśmy usiąść na podłodze. Sharon przygotowywała coś, co wyglądało jak farba. Spodziewaliśmy się malowania po twarzy, bo z tego najbardziej były mi znane zemsty, szczególnie w jej wykonaniu.
- Matt, powiedz mi. Lubisz, jak ktoś dotyka twoje włosy?
I wtedy, wszystko stało się jasne.
- Zależy kto. Musicie mi w akcie zemsty je malować? Naprawdę? Nie macie nic lepszego?
Pokręciły głowami.
Cholera, nie spodziewałem się, że aż tak szybko będę malował włosy. I to na różowo, co było okrutne. Według dziewczyn wyglądałem dobrze, więc chyba nie było się czym martwić (ale istniała możliwość, że mówiły to tylko po to, by mnie pocieszyć). Charlesa tylko ucharakteryzowały i kazały mu tak zostać do końca naszego posiedzenia. Nie powiem, pomalowały go zarąbiście.
Żartuję, wyglądał jak męska wersja Marylin Monroe. Wszyscy transwestyci by się za nim oglądali. Jego wątpliwa cnota byłaby zagrożona.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz