niedziela, 25 czerwca 2017

Rozdział 33: Ptaki

Will
Nie mogłem narzekać na moje dzieciństwo, bo było wspaniałe. Miałem wszystko, co chciałem, rodzice się mną zajmowali, a nie jakieś opiekunki. A nadal nie czułem się szczęśliwy.
Ludzie, którym to mówiłem uznawali, że albo jestem jakiś nienormalny, albo minie to z wiekiem. Jednak żadne z nich nie miało racji. Dopóki nie pojawiła się pewna osoba, przez którą mój świat nabrał kolorów.
Jak się pewnie domyślacie (ale nie musicie), była nią Scarlett. Poznaliśmy się w czwartej klasie, wtedy akurat skończyła nauczanie indywidualne. Widać było, że jesteśmy podobni - nie lubiliśmy  innych dzieci, bo ciągle wymyślały dziwne zabawy, które nas nie interesowały i były po prostu... dziwne. Wyobrażacie sobie rzucać w ptaka kamieniami i nazywać to rozrywką?
Oczywiście, przyczyniliśmy się do wielu pogrzebów ptaków, stawialiśmy im nawet prowizoryczne groby z kamieni, ewentualnie patyków, zależało to od zebranych przez nas zasobów. Wychowawczyni na nas krzyczała, że "co my robimy, przecież to jest dziwne!". Ale gdy wyjaśniłem jej, co inne dzieciaki robią, wtedy westchnęła i wszystkich zaprowadziła na poważną (w jej mniemaniu) rozmowę u dyrektora. Ostatecznie, nas pochwalono, a szkolnych zabójców ukarano.
Potem, lata mijały nam szybko. I wspólnie, oczywiście. Byliśmy jak nierozłączne rodzeństwo, które pomimo tego, że czasem się irytuje, to i tak potrafi bardzo szybko się pogodzić, jeśli sytuacja  tego wymaga. Jednak w tym przypadku, jedna ze stron w końcu... musiała, ale to musiała się zauroczyć.
I jak wiecie, tą osobą byłem ja. Myślałem, że to nie nastąpi aż tak szybko. Że do tego czasu, będę miał dziewczynę czy coś w tym rodzaju, ale nie. Powoli zaczęło mi nie wystarczać tylko przebywanie z nią, śmianie się. Chciałem ją łapać za rękę, patrzyć jak gestykuluje, gdy nie może znaleźć odpowiednich słów. Wiedzieć po prostu, że nikt inny nie będzie z nią, tylko ja.
Chciałem ją unieść, okręcić dookoła siebie i na koniec pocałować, by wiedziała, że cieszę się z jej zwycięstwa na karaoke. Jednak tylko ją przytuliłem, a uczucie zazdrości, gdy jeden chłopak pocałował ją w policzek, a ona się lekko zarumieniła, narastało niesamowicie.
Byłem typem człowieka, który chciał wszystkim naokoło pomagać, nawracać, prowadzić na dobrą drogę. Jednak ci, odrzucali moją pomoc. Niektórzy po prostu nie chcieli, drudzy na początku próbowali, ale potem zrezygnowali, a trzeci... po prostu mnie zwyzywali i powiedzieli, żebym nie wtrącał się w cudze życie. Nie wiedziałem co mam robić. Ze Scarlett, przebywać nie chciałem. Mógłbym zrobić jej krzywdę, lub wyznać swoje uczucia, co byłoby totalną katastrofą, bo tak zaprzepaściłbym przyjaźń z nią. Więc spróbowałem czegoś innego, czegoś co wymagało ode mnie niezwykłego sprytu, szybkości oraz umiejętnego dysponowania informacjami.
Mianowicie, zacząłem rozpuszczać niewinne plotki. Tak, możecie uwierzyć? Chłopak, który początkowo chciał wszystkim pomagać, nagle zaczyna robić to w odwrotną stronę. Jednak, miałem poczucie winy. Straszne. W pewnej chwili, gdy emocje wzięły górę nad rozumem, który gdzieś tam daleko krzyczał "Przez to, że powiesz, że to ty, zginiesz!" postanowiłem podrzucić karteczkę osobie, która ucierpiała z informacją, że to ja. Pewnie teraz sobie pomyślicie, że ooo, jakie to odważne! Ale to nie było odważne. Bo po kolejnej lekcji, wyjąłem ją, podarłem i napisałem nową. Zwaliłem wszystko na jakiegoś chłopaka z klasy pierwszej, przez co on dostał w twarz.
Scarlett nie wiedziała o tym, co robię. Uznała tylko, że skoro nie chciałem z nią rozmawiać ani się spotkać, to miałem najwidoczniej powód. W trakcie rozwijania się moich "umiejętności", pewnego dnia, ktoś mnie przyłapał. Już nie pamiętam, kto to taki był, ale wiem, że powiedział dwa słowa, które mną wstrząsnęły.
Kiedyś pożałujesz.
Więc chyba nie miałem innego wyboru, jak uważanie bardziej na to, co robię. A przestać nie mogłem, z jednego,  prostego powodu. Zaczęło mi to sprawiać tak ogromną frajdę, tak samo jak tym dzieciakom zabijanie ptaków. Cieszyłem się z cierpienia innych. Jednocześnie, wypełniając moje obowiązki plotkarza, trzymałem się na  początku z daleka od moich przyjaciół. Nie chciałem ich w to mieszać, co to, to nie. Pewnego zimowego dnia, spotkałem się z moją przyjaciółką. Rozmawialiśmy dość długo, ponad trzy godziny. Aż w końcu, przemówiła.
- Ostatnio się dziwnie zachowujesz. Przez krótki czas, uznawałam to za twoje złe dni, ale teraz patrzę... Jesteś inny. W zachowaniu, w swojej mowie. Zakochałeś się we mnie?
Byłem zaskoczony. Ale to chyba zbyt lekkie słowo na moją reakcję.  Czułem tak zwane motyle w brzuchu, bo miałem nadzieję na to, że jednak będziemy razem, bo hej, nawet jej nic nie powiedziałem, a ona to zauważyła! Jednakże, moja mina wyrażała co innego. Jakby smutek, zszokowanie, wstręt. Pokiwałem głową, na co ona, odchyliła głowę do tyłu, zamknęła oczy i zmarszczyła nos. Wiedziałem, że to oznaka intensywnego zastanawiania się, co w tej sprawie powiedzieć. Nie raz tak miała.
- Przepraszam cię, ale... bądźmy nadal przyjaciółmi, dobrze? - zapytała niepewnie otwierając oczy, po czym położyła rękę na moim ramieniu, którą szybko strąciłem.
- Dobrze. A teraz wybacz, muszę wracać. - Odszedłem szybko, by nie zobaczyła moich łez. W końcu byłem chłopakiem, nie mogłem ryczeć przy dziewczynie. To byłoby najgorsze na świecie.
xxx
- Jutro bal, dzieci, więc postarajcie się przyjść ładnie ubrani. I oczywiście z maskami! - krzyknęła wychowawczyni, podczas trwania dzwonka.
Regina oraz Scarlett przytaknęły, po czym z prędkością galopującej gazeli ulotniły się z klasy. A dwóch innych z tej paczki na lekcjach nie widziałem, więc postanowiłem pędzić za tamtymi dziewczynami i z nimi pogadać. W sumie, można powiedzieć, że gdyby nie to, że na chwilę przystanęły przy szafkach, nie złapałbym ich.
- Po co w ogóle ten bal?
- A co, wolisz lekcje? Poza tym, to jest niby bal walentynkowy. Pomimo tego, że mamy marzec - mruknęła niższa.
Przewróciłem oczami.
- Będzie pewnie cała szkoła, co? - zapytałem.
Scar pokiwała głową.
- I osoby spoza niej też.

piątek, 16 czerwca 2017

Rozdział 32: A w mordę chcesz?

Regina
Przepełniona energią, determinacją i wszystkimi innymi dobrymi aurami, które ma dziecko kwiatu połączone z wewnętrznym dresem, który ujawnia się czasami - szłam w stronę Sharon, żeby wyjaśnić kilka spraw. Między innymi fakt, jak się zachowała do Charlesa. Plus, prawdopodobnie zdradziła naszą tajemnicę, więc o tym też musiałam, po  prostu musiałam z nią porozmawiać, inaczej chyba nie byłabym sobą.
Jednocześnie zastanawiał mnie wtedy fakt, czy naprawdę to powiedziała, a jeśli tak, to dlaczego. Przecież sama przechodziła przez nieciekawe sytuacje, wyjawianie sekretów przez fałszywe przyjaciółki, szydzenie z niej, obgadywanie.
Z rozmyślań wyrwały mnie krzyki dochodzące z szatni szajbusów, zwanych potocznie chłopakami. Zaciekawiona, co się tam wyprawia, postanowiłam porzucić chwilowo mój cel i skierować się w stronę hałasu. Dyskretnie, bo na palcach, ukryłam się za jakąś szafką, która znajdowała się na końcu pomieszczenia. Od razu tego pożałowalam. Strasznie z niej śmierdziało potem, sportem i w ogóle. Brrr.
- Masz co do niego?! - krzyczał jakąś chłopak. Prawdopodobnie z drużyny koszykarskiej, bo był ubrany w bluzę z logiem naszej szkoły. Chciałam wtrącić się w dyskusję, ale postanowiłam na razie tego nie robić - chętnie czekałam na rozwój sytuacji.
- No oczywiście! A ty nie masz? Też gej jesteś - zakpił Rick.
Powstrzymując chęć mordu względem tego nieinteligentnego osobnika, postanowiłam napisać do jedynego, słusznego rozdzielacza ludzi zmierzających do bójki (czy takie stanowisko jest, to nie wiem, serio).
Ja:
Matthew, przyjdź natychmiast. Rick zaraz oberwie w twarz godną Shreka i się nie pozbiera.
Na odpowiedź, nie musiałam długo czekać.
CuttieMattie:
Do szatni, ta? I od Ciebie, czy od kogo innego?
Ja:
Oczywiście, że ode mnie. I tak, do szatni.
Powracając do rzeczywistości, chyba przegapiłam parę rzeczy. Gość z irokezem walnął jakiemuś z drużyny, a ten z drużyny walnął innemu ze szkolnego plebsu. O co im poszło to w sumie ciężko rozszyfrować, ale w najlepszym wypadku, któryś komuś odbił dziewczynę i cóż, chłoptasie się zebrali. Może nie brzmi to zbyt fajnie, ale to codzienność w naszej szkole.  Zawsze mogli zaangażować większą grupę, a wtedy... uwierzcie, byłoby ciężko ich rozdzielić.
Odliczając za pomocą stopera na telefonie mierzyłam czas bitwy tych dwóch skłóconych rodów. Czy chodziło o alpaki z Turcji? Czy już nie odpowiada im to, że nie  oni je pasą? A może chodzi o coś innego? Tego właśnie chciała się dowiedzieć Peterson Regina z Seattle. Kończąc śmieszkowanie, szajbusom "małe nieporozumienie" zajęło gdzieś około dziesięciu minut, więc jak na nich, to całkiem niezły czas. Jednak dla mnie, to było trochę nudne, bo ile można słuchać wyzywających się idiotów?
Westchnęłam cicho. Nie chciało mi się czekać na Matta. I tak wystarczająco czasu straciłam, a miałam go przeznaczyć na coś zupełnie innego. Już chciałam wychodzić z tego całego interesu, jednak zatrzymałam się, gdy Rick zapytał dość głośno (ale za to bardzo miło!):
- A W MORDĘ CHCESZ?!
Nie wiedziałam do kogo to, ale bez zastanowienia, podeszłam do grupy, naskoczyłam na któregoś i takim samym tonem odpowiedziałam:
- NO CHCĘ!
Zauważyłam, że drużyna koszykarska, jak i szkolny plebs byli zaskoczeni moim nagłym pojawieniem się.
I dobrze im tak, niech nie czują się bezpiecznie, gdy robią coś nielegalnego, jak na przykład pójście do cukierni za szkołą - pomyślałam.
- Teraz wam zabrakło języka w waszych niewyparzonych buźkach? No dawajcie, chcę się bić - szturchnęłam Harrego.
- Dziewczyny się nie biją - burknął irokez.
Uniosłam brew. Smutno w sumie mi się zrobiło, że tak myśleli. Ich niewiedzę tłumaczyłam sobie tym, że pewnie nie widzieli żadnej walki w wersji żeńskiej. Biedacy, nie wiedzą co tracą... U nas jeszcze bardziej niebezpiecznie jest niż u nich! Włosy latają, tipsy, szminki, wszystko, dosłownie wszystko!
- Co wy? Dzieci, żeby się w szatni umawiać na jakieś bitwy? - Matt oparł się o framugę drzwi. - Proszę was.
Chłopcy z drużyny koszykarskiej wzruszyli ramionami na co ich kapitan, zrezygnowany, westchnął głęboko.
- No wiesz, to nie bez przyczyny ta bitwa! To za Charlesa!
Brunet zmarszczył brwi.
- A co wam do tego właściwie?
- No bo skoro to oni go najbardziej wyzywają, a Charles to twój przyjaciel, to oprawcom trzeba przemówić do rozumu, co nie? - Harry puścił do nas oczko.
- Co nie zmienia faktu, że już raz im coś powiedziałem - posłał w stronę szkolnego plebsu mordercze spojrzenie. - Zróbcie to jeżeli już po szkole, nie chcecie kłopotów, co nie?
Koszykarze pokręcili głowami. Kapitan pożegnał się z nimi i próbował ze mną porozmawiać, ale ja nadal trwałam przy tym, że chcę się bić z którymś z nich. Więc Matt, nie kombinując zbytnio, przewiesił mnie przez ramię i poszedł na górę. Postawił mnie dopiero przy schodach.
- Ej, ja chciałam się bić - burknęłam niezadowolona.
- Podobno miałaś coś załatwiać. Więc m...
- Nic jeszcze nie załatwiłam, bo najpierw poszłam do tych szajbusów - przerwałam mu. - Teraz właśnie będę szła. Jak Charles? - spojrzałam na niego.
- W miarę okej, teraz gada ze Scarlett. Mamy plany pójść gdzieś, żeby nie myślał zbyt wiele o dzisiaj.
- Okej, dobry pomysł, Mugolu - odparłam. - A teraz wybacz, alpaki czekają.
***
- Daj mi spokój, Regina - burknęła Sharon. - Nie mam czasu zawracać sobie głowy jakimiś pytaniami z kosmosu.
Kosmos to możesz zaraz zobaczyć - pomyślałam, zirytowana.
Nie chciała ze mną rozmawiać od bitego tygodnia, a jeżeli już rozmawiała, to zawsze mnie zbywała. Może powinnam była szybciej zareagować, gdy tak dziwnie się zachowywała? Pewnie tak, bym przynajmniej wtedy coś wiedziała. O kurde, ale rymy. Powinnam zostać poetką.
Dziewczyna oddalała się ode mnie coraz bardziej, a ja nie miałam siły, by przez następne pięć kilometrów ją gonić. Do głowy wtedy wpadł mi głupi pomysł, jednak prawdopodobnie skuteczny, by ją zatrzymać.
- Zatrzymaj się, bo pożałujesz, jeżeli pójdziesz dalej! Jesteś moja, a nie jego - wykrzyknęłam.
Szczęśliwie, zatrzymała się i co dziwne - podeszła bliżej! Odetchnęłam z ulgą, skrzyżowałam ręce na piersiach i powiedziałam:
- A teraz, musimy porozmawiać. Poważnie porozmawiać. Czy ty wiesz coś o tej zdradzonej tajemnicy Charlesa?
- Wiem, że była taka a nie inna - rzuciła.
Przewróciłam oczami.
- Chodzi o to, kto ją rozpuścił i podkoloryzował! Bo nie wierzę, żeby ktoś powiedział tak, jak naprawdę było - krzyknęłam, zdenerwowana.
- Jeżeli nawet wiem, to co? Mam ci powiedzieć? Chyba sobie żartujesz. Będzie jeszcze gorzej, jeżeli to zrobię.

środa, 14 czerwca 2017

Rozdział 31: Dach

Charles
Od zawsze nie lubiłem bajek. Jasne, czasem oglądałem, żeby ujść za normalnego dzieciaka, a nie jakiegoś odmieńca. Jednak nie przypadały mi one do gustu w większości, bo były:
a) mało racjonalne,
b) zawsze ludzie mieli swoje drugie połowy, ewentualnie kochających rodziców.
A co miałem ja? Może to zabrzmieć trochę melodramatycznie, ale w tamtej chwili (czyli jak miałem około ośmiu lat) nie miałem nic. Moi opiekunowie - tak, tak ich teraz nazywam, bo nie uznaję ich za prawdziwych rodziców - byli straszni. Ciągle się kłócili, traktowali mnie jak służącego, albo swojego psychologa, gdy chcieli pożalić się na złe życie, które aż takie złe nie było. Nie lubiłem tego, ponieważ jeżeli zmieniałem temat, to od razu mnie policzkowano i mówiono "Nie tak zachowuje się prawdziwe dziecko. Zawiedliśmy się na tobie". Więc sami rozumiecie. Albo i nie.
Jako dziesięcioletnie dziecko, poznałem Matta oraz Reginę. Zadziało się to na stołówce, zresztą pewnie tak rozpoczyna się każde fanfiction z miłosnym wątkiem - jacyś chłopacy atakują dziewczynę na stołówce, a tu nagle badabadum, wyskakuje bohater i dziewczyna, która na pewno zostanie twoją przyjaciółką! Tylko zamieńcie to sobie na wersję dla dziesięciolatków i główną bohaterkę na mnie, wtedy będzie spoko.
Polubiłem tę parę. Dość szybko się zaprzyjaźniliśmy, pomimo różnych zainteresowań. Tak mijały nam lata, Matt zdobył dziewczynę, a potem...
A potem, potem gdzieś w styczniu, oddano mnie.
Tak, może wydawać się wam to mało realne, ale dla mnie takie nie było. Nie wyobrażałem sobie tamtego dnia aż tak dziwnego i denerwującego. Zapowiadało się bardzo dobrze, a skończyło bardzo źle. Znowu znalazłem się w domu dziecka, a przyzwyczaić się nie umiałem. Wyjaśnieniem, dlaczego mnie oddali, był fakt, że przeze mnie kłócili się częściej, mieli problemy przez to, że musieli mnie utrzymywać. Zrozumiałem to tak, że po prostu znudziło im się bycie rodzicami, więc starałem się to przyjąć bez emocji. Jednak w środku, wszystko krzyczało, że to niesprawiedliwe. A z drugiej strony mi ulżyło. I tak tam nie pasowałem, więc po co miałem się kisić i cierpieć jeszcze bardziej?
Wracając ze wspomnień. Czułem, że następny dzień nie zacznie się dobrze. Sharon przez cały tydzień była zdystansowana do mnie jak i do innych ludzi z naszej paczki, a w dodatku, zachowywała się jak damska wersja psa. No i w sumie, na początku, gdy szedłem w kierunku szkoły, wszystko było dobrze. Spotkałem moich przyjaciół, pośmiałem się trochę z ich głupoty, można by było pomyśleć, że to normalny dzień Charlesa Kind. Jednak, niestety. Moja nadzieja poszła w las, gdy tylko moja noga przekroczyła szkolny mur.
W sumie, nie tylko nadzieja. Znacie powiedzenie "Prawdziwych przyjaciół znajduje się w biedzie"? Pewnie każdy słyszał. Jednak, połowa z nas, lub większość, poznała prawdziwość tego powiedzenia w odwrotną stronę. Część przyjaciół straciłem, znajdując się w biedzie.
Wszyscy, ale to dosłownie wszyscy, patrzyli się na mnie. Niektórzy z ukosa, niektórzy wprost. Poczułem się jak klaun na scenie w cyrku, rozśmieszający ludzi, a w środku zupełnie inny, smutniejszy. Szkolne cheerleaderki, a na ich czele Gemma, śmiały się kpiąco. Jakbym zrobił coś głupiego, ale wtedy... nie wiedziałem co. Śmiały się na pewno ze mnie, bo z kogo innego. To mogłem przetrawić, nie pierwszy i nie ostatni raz, zrobiłem z siebie kompletnego idiotę w tej szkole. Jednak na domiar złego, gdy tylko skierowałem się do szatni, usłyszałem różne słowa, kierowane w moją stronę. Słowa, które były raniące i jeszcze bardziej rujnujące moją samoocenę.
- Patrzcie, podrzutek przyszedł - Rick, jeden z wielu ludzi należących do kółka naukowego, podszedł do mnie. - Myślisz, że nadal należysz do kółka? Nie nadajesz się, nie jesteś taki jak my. Jesteś przybłędą.
Chłopcy zaczęli skandować ostatnie wypowiedziane przez niego słowo. Nie zareagowałem, tylko podszedłem do swojej szafki i przebrałem szybko buty. Jednak to i tak nie zmieniło sytuacji, bo jakiś inny chłopak, którego imienia nie znałem, złapał mnie za koszulkę i przycisnął do ściany.
- Nie masz po co się tutaj pokazywać, jasne? Bo jak...
Zdanie przerwał mu Matt, który odrzucił go na przeciwległą ścianę. Odetchnąłem z ulgą, otrzepałem się i pociągnąłem wybawcę w stronę drzwi. Jednak on, niczym nie wzruszony, rzucił do oprawców:
- Jeszcze jeden taki wyskok, a naprawdę, nie ręczę za siebie.
 Rick spojrzał na niego z uniesioną brwią i jakby nie biorąc jego słów na serio, zaśmiał się i splunął mi na buty. Pokręciłem głową, pociągnąłem czarnowłosego za rękaw, mając nadzieję, że teraz przynajmniej mnie posłucha. I to zrobił. Jednak, gdy wychodziliśmy, ktoś rzucił komentarz:
- Nie dość, że podrzutek, to jeszcze gej!
W tym momencie, Matt się odwrócił i z szybkością błyskawicy wymierzył cios prosto w podbródek najbliżej stojącego gościa, który (tak przynajmniej się wydawało) wypowiedział ostatnie zdanie. Potem, nie wiem jak, znaleźliśmy się na korytarzu.
Ucieszyłem się, gdy dotarliśmy do dziewczyn. Mogłem spokojnie pogadać, przez chwilę zapomnieć o tym, co się wydarzyło i wytrzeć w końcu te głupie buty, bo naprawdę nie mogłem znieść tego, że wyglądały tak obleśnie, ze śliną na wierzchu. Jednak nadal byłem zawiedziony, jak i zszokowany faktem, że oni wiedzieli. Skąd niby? Od moich przyjaciół na pewno nie. Chyba, że Sharon...
Jak na zawołanie, pojawiła się. Z jak zawsze, niezadowolonym wyrazem twarzy i pewnością siebie.
- Znajda pokazała się w szkole! A to zaskoczenie - cmoknęła w powietrzu. - Pewnie zastanawiasz się kto to powiedział, co? Jak chcesz, mogę ci pomóc.
Powiem tak. To zabolało jeszcze bardziej, niż komentarze tamtych gości. Miałem nadzieję, że ta dziewczyna się zmieniła. Że w stosunku do swoich przyjaciół, jest naprawdę miła, uczynna.
Niestety się zawiodłem. Ale czego mogłem się spodziewać, powiedzcie mi?
Wszyscy inni byli również tak samo zdziwieni jak ja, a chyba najbardziej Regina, która wierzyła najmocniej w jej poprawę, przynajmniej w minimalnym stopniu.
- To nie ty. Wierzę w to, że to nie ty - wydusiła blondynka.
Sharon wzruszyła ramionami. Wyglądała na całkiem obojętną.
- Jak wolisz. Wierzę, że to, w co wierzy inny człowiek, jest prawdą, chociażby w najmniejszym stopniu - uśmiechnęła się złośliwie. - Chociaż za to, w co ty wierzysz, ręczyć nie mogę.
Odeszła od nas i udała się w stronę cheerleaderek. Patrzyliśmy na nią zdziwieni, jak i lekko rozczarowani? Chyba tak mogę to określić.
- Nie martw się, Charles - powiedziała Scarlett, lekko zmieszana. - Będzie dobrze, musi być. A jeżeli nie, to... poradzimy sobie z tym. I was też to dotyczy - wskazała na Reg oraz Matta.
Przytaknęliśmy, chwilę jeszcze pogadaliśmy i każde udało się w swoją stronę, na lekcje.
Cztery godziny znosiłem obgadywanie, wyśmiewanie, rzucanie we mnie kulkami z papieru i tym podobne. Na lekcji angielskiego rozmawialiśmy o prawdziwej, bezwarunkowej miłości. Od razu podjąłem się dyskusji z nauczycielką, która była bardzo usatysfakcjonowana z powodu mojego zaangażowania. Po mojej rozmowie, wszyscy na chwilę ucichli, aż w końcu ktoś powiedział:
- Pewnie się naczytał o miłości i dlatego takie bzdury opowiada. On nie wie jak to być kochanym.
Westchnąłem głęboko, wrzuciłem niechlujnie książki do torby i najszybciej jak mogłem, wyszedłem. Nogi niosły mnie po prostu przed siebie, bez zbędnego zatrzymywania się, informowania kogokolwiek dokąd idę i kiedy wrócę.
Bo kogo to obchodzi? - pomyślałem.
Ku mojemu niezadowoleniu, gdy wyszedłem ze szkoły, zadzwonił dzwonek. Obawiając się, że ktoś może mnie zauważyć, poszedłem skrótami. Jednak, z tego zdenerwowania zapomniałem o bardzo istotnym fakcie. Mianowicie o tym, że angielski w tym dniu miałem z Mattem. Pewnie teraz sobie myślicie "Ooo, jaki to niby istotny fakt". Ale znałem tego chłopaka. Mógł za mną pójść i chcieć pogadać, czego wtedy nie chciałem. Samotność czasem jest wskazana, by nie popaść w szaleństwo, szczególnie wiedzą o tym introwertycy, którzy są zmęczeni interakcjami z ludźmi, po na przykład całym dniu w szkole.
Usiadłem na dachu starego domu, znajdującego się nieopodal szkoły. Nie wydawało mi się to inteligentne, bo budynek ledwie się trzymał, ale co tam, raz się żyje. Do podziwiania nic niestety nie miałem, a szkoda w sumie. Strasznie lubiłem patrzeć na żyjące miasto z góry, ale  tym razem nie było mi dane tego oglądać. Posiedziałem sam tak gdzieś z piętnaście minut, a może i mniej - bo potem przyszła Scarlett z Mattem. Wytłumaczyli, że zabraliby jeszcze Reginę, ale podobno obiecała im, że dołączy do nas gdy tylko wyjaśni sobie coś z pewną osobą. Machnąłem ręką. Było mi to szczerze mówiąc obojętne. Nie, że byłem wredny, czy było mi źle w ich towarzystwie, po prostu chciałem posiedzieć w swoim towarzystwie, bez gadania. Zazwyczaj ludzie gadają w trudnych sytuacjach z człowiekiem, który to przechodzi, co nie? Chyba, że się mylę. Ale na szczęście, nie rozmawiali o tym, tylko milczeli wraz ze mną, wpatrując się w dal. Wtedy przypomniało mi się pewne stwierdzenie, które użyłem kiedyś przy mojej przyjaciółce, z którą łapałem pokemony. Postanowiłem również podzielić się nim z moimi aktualnymi towarzyszami, bo jakoś wydało mi się to trafne.
- Podobno jeżeli można z kimś milczeć, to można z nim zrobić wszystko.
Oboje się uśmiechnęli i przytaknęli głowami. Zamknąłem oczy.

niedziela, 11 czerwca 2017

Rozdział 30: Nocne rozmowy

Matt
Dotarłem do domu Scarlett najszybciej, jak mogłem. Co prawda dziesięć minut mi to zajęło, jednak wina nie tkwiła w tym, że się ociągałem, tylko w tym, że udałem się pieszo. Brat potrzebował samochodu, więc musiałem biec, nic innego mi nie pozostało. A nocnymi autobusami tłuc się nie chciałem, bo to jeszcze dłużej by zleciało niż pójście na własnych nogach, mówię wam.Zapukałem do drzwi. Nie czekałem długo na otworzenie ich – dosłownie po kilkunastu sekundach, dziewczyna się zjawiła.
- Już jestem, jak widzisz – powiedziałem cicho, zamykając za sobą wejście.
- Widzę – wymamrotała w odpowiedzi, po czym przytuliła  się do mnie. Trochę zszokowany, ale jednak zadowolony z tego gestu, objąłem ją i położyłem podbródek na jej głowie.
- A teraz, na spokojnie, opowiesz mi o tym wszystkim, nie? – zapytałem, głaszcząc delikatnie ją po włosach. Spojrzała na mnie z uniesioną brwią, ale lekko kiwnęła głową i poprowadziła mnie w stronę kuchni, tym samym przerywając nasze przytulanie.
Słuchałem jej przez bitą godzinę, coraz bardziej wkurzając, a jednocześnie dziwiąc się, kto może być aż tak zdesperowany, by przysyłać listy, czekoladki (które na moje, były zatrute), róże – a do tego, straszyć w nocy.
Jak się pewnie domyślacie – albo i nie – postanowiłem odwieść myśli Scar od tej paczki, którą dzisiaj dostała i ogólnie od tego całego zamieszania z tym dziwnym gościem. Próbowałem szukać jakiegoś dobrego filmu (w tym bajek), ale można powiedzieć, że mi nie szło. Jedyne co oglądałem, to seriale i anime. Walnąłem się z otwartej dłoni w czoło, po czym przełączyłem na kanał, na którym lecieli „Przyjaciele”.
- Czyli jednak oglądamy serial. – Dziewczyna usiadła na kanapie z miską popcornu w dłoniach.
- Jak chcesz, mogę włączyć film.
- Nie, nie – pokręciła głową. – Bardzo lubię seriale, zostaw.
Uśmiechnąłem się lekko i usiadłem obok niej. Całkowicie zapomnieliśmy o sprawdzianie z geografii (który zresztą nie był aż tak ważny, chyba), ponieważ woleliśmy oglądać jak rozwija się „związek” Monicy i Chandlera niż uczyć się na jakiś test. Po jakichś dwóch godzinach, Scarlett zaczęła wkurzać się na Rossa oraz Rachel, więc rzucała popcornem w telewizor, mamrocząc przy tym jakieś obelgi na nich. I można powiedzieć, że jej określenia były zabawne. Słyszeliście kiedyś, jak dziewczyna obraża mężczyznę, mówiąc przy tym „ty kurko wodna”? Jeżeli nie, to możecie żałować.
 Nagle, wyłączyła telewizor i odstawiła miskę. Popatrzyłem na nią pytającym wzrokiem, na co ona powiedziała:
- Koniec oglądania, musimy się wyspać.
Jęknąłem cierpiętniczo. Przecież to tylko cztery godziny oglądania! Jednak, pomimo moich sprzeciwów, ona nadal trwała przy swoim, więc nie chcąc więcej dyskutować, zgasiłem wszystkie światła na dole i podążyłem do jej pokoju.
Był on niewielkiej wielkości. Ściany były pokryte beżową farbą, panele zaś wybrała sobie bardzo ciemne. Jeżeli Scarlett w ogóle miała coś tu do mówienia, oczywiście. Pomieszczenie od razu skojarzyło mi się  z popularną w naszych czasach erą na "tumblr girl". Nie będę wam tłumaczył, jaka jest ich definicja, po prostu sobie zobaczcie w internecie, jeżeli nie wiecie. Tak, miły jestem.
Na ścianach były zawieszone linki, zaś na linkach, zdjęcia przypięte za pomocą klamerek. Wydało mi się to urocze, ponieważ klamerki zostały posegregowane według kolorów tęczy.
- Do tego, będą jeszcze światełka. Ale na razie nie mogę znaleźć odpowiednich, więc jest jak jest - rzuciła przez ramię.
Skinąłem głową i zacząłem przyglądać się bliżej fotografiom. Były one prawdopodobnie wykonane starym polaroidem, który stał na szafce nocnej, tuż obok łóżka. Nagle poczułem coś ocierającego się o moje nogi. Spojrzałem w dół i zobaczyłem Midnighta, w sumie nic nadzwyczajnego. Podrapałem kota za uchem, na co on, bardzo, ale to bardzo zadowolony, zaczął mruczeć i prosić o więcej. Nie, nie przemówił do mnie, po prostu tak wywnioskowałem. Ewentualnie mój wniosek był zły, ale to nie pierwszy raz. Wracając - zacząłem głaskać go po głowie, na co on przewrócił się na brzuch i zaczął gryźć mój palec. Uniosłem brew, na co "pani domu" wzruszyła ramionami. Rzuciła w naszą stronę włóczką, przez co kot ze mnie zszedł i rzucił się na obiekt. 
- Dziwi mnie jedno - powiedziałem, siadając na krześle.
- Co cię dziwi? - zapytała, opierając się o ścianę.
- Nie masz aż takiego burdelu, jak mówiłaś. Plus, inaczej opisywałaś swój pokój. Bardziej chaotycznie.
Dziewczyna westchnęła i rzuciła we mnie poduszką. Nie próbowałem jej nawet złapać, więc trafiła mnie w twarz. Przewróciłem oczami, ale nic nie powiedziałem, tylko położyłem się na łóżku.
- Nie za dobrze ci, Matthew?
Pokręciłem głową i poklepałem miejsce na łóżku obok siebie. Scarlett z wielkim ociąganiem zgasiła światło i położyła się obok mnie. 
- Teraz lepiej - uśmiechnąłem się.
Na moje słowa, zaśmiała się i uderzyła mnie lekko w ramię. Przyciągnąłem ją do siebie bliżej i zacząłem bawić się jej włosami. Rozmyślałem nad tym, jak mogę tego jej tajemniczego wielbiciela znaleźć i przemówić do rozumu, albo chociaż przegonić. Problem tkwił w tym, że miałem tylko jednego podejrzanego i to aż tak bardzo oczywistego, że głowa boli. Innych nie posądzałem o to, no bo przecież Regina z mety odpadała, Charles też, a Sharon by się nie chciało tego robić. A Will to inna sprawa.
- Cieszę się, że ci się nic nie stało, Słońce - powiedziałem cicho.
Przekrzywiła głowę. Popatrzyła na mnie swoimi brązowymi, lśniącymi w ciemności oczami, pewnie zastanawiając się nad "głębszym sensem" moich słów.
- Też się cieszę - powiedziała w końcu. - Jestem ci wdzięczna, że przyszedłeś, Matt. Naprawdę. A mogłeś robić coś innego, przykładowo grać lub...
- Wszyscy wiemy, co mogłem robić - przerwałem jej - jednak nie zrobiłem tego, tylko przyszedłem do ciebie. Tak powinien postąpić każdy na moim miejscu, wiesz, Scarlett?
Westchnęła.
- A jakie jest twoje miejsce w tym wszystkim? - zapytała, podpierając głowę na prawej dłoni, wpatrując się we mnie. Widziałem wyraźną ciekawość w tym pytaniu i chyba wy również, prawda?
Poważnie zastanowiłem się nad odpowiedzią. Nie powinna być ona nijaka - nie dająca żadnej informacji, bo zasługiwała na to, żeby wiedzieć. Nie powinienem też powiedzieć czegoś w stylu "Odczep się, nie powiem ci choćbym miał umrzeć". Oczywiście te zdanie brzmiałoby bardziej wulgarnie jeżeli już, no ale rozumiecie o co chodzi.
- Cóż, jestem na bardzo zaawansowanym stanowisku. A teraz, idź spać - poczochrałem ją i zamknąłem oczy.
Nadal czułem na sobie jej wzrok, więc otworzyłem jedno oko i spojrzałem na nią.
- Po czym? - Scarlett delikatnie przejechała palcem po bliźnie za moim uchem.
- Nie dasz spokoju, póki się nie dowiesz, co nie? - pokiwała głową, więc chcąc nie chcąc, musiałem kontynuować. - Kiedyś, taki pijany koleś się na mnie wkurzył na jakiejś imprezie, bo postanowiłem zwrócić mu uwagę za rzucanie butelkami w przechodniów. Więc zrobił sobie tulipana i gdy odchodziłem, przywalił mi nim w ucho. Prosta historia, nie ma czego rozpamiętywać.
- Bolało?
Zaśmiałem się.
- Jak cholera. A teraz, naprawdę idź spać.

niedziela, 4 czerwca 2017

Rozdział 29: Geografia z nożem


Znacie te uczucie, kiedy chce wam się spać, ale zamiast tego, musicie uczyć się na jakiś głupi, totalnie bezsensowny sprawdzian? Tak, ja też znam. Dopiero o dziewiątej w nocy przypomniałam sobie o całogodzinnym sprawdzianie z geografii (a uwierzcie, że nienawidzę jej całym swoim sercem), więc musiałam zacząć sobie powtarzać. A zamiast tego, pisałam z Mattem. 
Matt:
Taniec przed kfc był straszny. Żyją chociaż trochę Twoje stopy?
Ja:
Żyją, nie było aż tak źle xD Poza tym, kiedy powtórka z rozrywki?
Matt:
Nigdy.
Ja:
Oj no weeź, będzie bardziej profesjonalnie!
Matt:
Może. Zobaczymy, na razie muszę psychicznie się do tego nastawić, haha :p

Zaśmiałam się pod nosem i zeszłam po schodach, w celu zajrzenia do kuchni. Światła były zgaszone. Wzdrygnęłam się, na myśl, że miałabym przejść w zupełnej ciemności do lodówki, więc włączyłam latarkę w telefonie i szybko popędziłam do kuchni. Nie zdziwił mnie fakt, że było światła były zgaszone – no bo w końcu, Bridget przyszła zmęczona po pracy, zjadła to, co jej zrobiłam i powyłączała wszystko. Odłożyłam telefon na blat, po czym zaczęłam robić sobie kanapkę. Byłam głodna, to mogłam, a co! Usłyszałam dźwięk powiadomienia i od razu wiedziałam, że to była kolejna wiadomość od Matta. Spojrzałam na wyświetlacz.
Matt:
A właściwie, dlaczego ty nie śpisz? Późno już jest.
Ja:
Uczę się. Test z geografii. Nienawidzę z całego serca.

Zgasiłam światła, ponownie zapaliłam latarkę  i czym prędzej popędziłam na górę. Telefon co chwilę przysyłał powiadomienia, więc spodziewałam się spamu bezsensownych wiadomości.
Matt:
Wtf
Matt:
Jaki test
Matt:
Z  jakiej geografii
Matt:
Ale że jutro?
Matt:
o mój boże, dlaczego dopiero teraz mi o tym powiedziałaś?

Ja:
A czy ja muszę Ci o testach przypominać? xD
Matt:
Tak! Czekam na kolejny chatroom z Mystic Messengera i obecnie oglądam anime, więc…
Ja: 
Dobra, nie tłumacz się.
Matt:
Dlaczego kropka nienawiści?
Ja:
Gdzie ty widzisz kropkę nienawiści? Aj, trzeba komuś załatwić wizytę u okulisty…
Matt:
Dzięki wielkie :^|     


Moje palce wystukiwały kolejną wiadomość, aż w końcu zamarły w bezruchu, gdy usłyszałam trzask gałęzi na dole. Wyjrzałam dyskretnie przez okno, wcześniej się upewniając, że drzwi na górę są zamknięte.  Zobaczyłam ciemną, dość wysoką sylwetkę mężczyzny. Pochylał się nad naszą wycieraczką (biedna, pewnie się bała tak samo jak ja), aż w końcu zostawił jakieś małe pudełko i poszedł. Zasłoniłam roletę w pokoju i próbowałam sobie tłumaczyć, że to na pewno nie jest ten, który wysyłał mi róże, ale jakoś to nie przeszło. Na palcach przeszłam do drzwi frontowych na dole, otworzyłam je, wzięłam tą cholerną paczkę i zamknęłam na cztery spusty wejście. Odetchnęłam z ulgą, po czym sprawdziłam czy Matt wysłał mi jakąś wiadomość. Standardowo, zostawił po sobie ich milion. Co się ze mną dzieje, czemu nie odpowiadam, że mam odpowiedzieć, bo inaczej do mnie zadzwoni.
Ja:
Dostałam  paczkę.
Matt:
O tej godzinie? Od kogo...?
Ja:
Gdybym to wiedziała, byłoby dobrze ;)

Usiadłam w moim pokoju z nożem. Zamysł był taki, by otworzyć nim szczelnie zapakowany karton i odłożyć go do kuchni, ale potem stwierdziłam, że w razie czego, może się przydać. Westchnęłam głęboko, nadal zastanawiając się, czy lepszym pomysłem po prostu byłoby wyrzucić pakunek. Jednak, moja ciekawość zwyciężyła – zabrałam się za otwieranie, poszło mi w miarę gładko. 
Znowu zobaczyłam tą cholerną różę i list, który TYM RAZEM był trochę dłuższy od poprzedniego.

Poczekaj na mnie tylko trochę,
Zlikwiduję tych, którzy przeszkadzają,
Żyć nam nie dają,
Ale warto.
Bo wtedy, gdy to się stanie
Na zawsze będziemy szczęśliwi.
Nie mogę się doczekać naszego spotkania! ;)
S.

Uniosłam brew. Jaki do cholery S? Nie znałam wtedy żadnego mężczyzny na literę S. A Sharon z mety wykluczałam, bo jakby chciała utrudnić mi życie i mnie przestraszyć, zrobiłaby to w prostszy sposób. Chyba.
Matt:
Scar, o co chodzi?
Matt:
Proszę, powiedz mi.
Matt:
Hej, nie ignoruj mnie...
Matt:
Bo zadzwonię.
Ja:
Jeez, człowieka pięć minut nie ma i od razu groźby lecą. No co to za kraj.
Matt:
Ponawiam pytanie.
Ja:
Za długie do wyjaśniania, jak na sms-y. Ale w skrócie, to chodzi między innymi o tę różę, o którą cię pytałam.
Matt:
...
Matt:
Dobra, przyjadę do ciebie, nie możesz  być sama.
Ja:
Hej, nie możesz! Idź się uczyć! Poza tym, ja jestem na korkach.
Matt:
W nocy? Proszę cię. Jadę, martwię się o ciebie.

Ja:
Jesteś nieznośny.
Matt:
Przez całe życie ;)