niedziela, 26 lutego 2017
Rozdział 12: Pokemony Charlesa
Niecałe dwa tygodnie przed uroczystym obiadem wigilijnym odbyły się ostatnie zajęcia taneczno – teatralne w tym roku. Mieliśmy ją spędzić w „naszym stylu”. Nie wiedziałam do końca czego się spodziewać, ale na pewno w repertuarze Starlight widniały piosenki, jakieś scenki plus tańczenie.
- A panienka co się zamyśla? Jeszcze Charles cię napadnie i będzie klops – Regina szturchnęła mnie, jednocześnie związując swoje włosy w wysoką kitkę.
Spojrzałam ukradkiem na chłopaka. Był tak zaaferowany grą, że nie reagował nawet na osoby powoli pojawiające się w sali (zazwyczaj to robił, narzekając na dużą ilość członków kółka).
- Jest zbyt pochłonięty ewoluowaniem pokemonów – zaśmiałam się i zajęłam swoje standardowe miejsce.
Po około piętnastu minutach przyszła pani Starlight. Swoją „przemowę” zaczęła od pochwał – była z nas dumna, że wszystko szło po myśli, że musical w końcu się uda. Gdy tylko skończyła, rozpoczęliśmy naszą imprezę. Wpierw poleciały krótkie rady, a co za tym idzie – duety mieszane.
- Kto chce pierwszy i „z czym”, że się tak wyrażę?
- Ja i Scarlett z „Maybe” – oznajmił Matt, ciągnąc mnie w stronę sceny.
Wziął gitarę ze stojaka i zaczął grać znaną mi melodię. Słowa z naszych ust płynęły same – doskonale znaliśmy tę piosenkę. Była ona soundtrackiem z mojej ukochanej książki „Run”, autorstwa Sky Smith.
Zerknęłam na czarnowłosego i okazało się, że robi to samo. Posłałam mu szczery uśmiech, który po chwili odwzajemnił. Czułam z nim niesamowitą więź na scenie. A może również poza nią? Niewykluczone.
Nim się obejrzałam, piosenka dobiegła końca, a ja i Matt byliśmy bardzo blisko siebie. Żeby trochę rozluźnić sytuację, poczochrałam go i powróciłam na miejsce. Po nas wystąpiło jeszcze wiele par – między innymi Sharon z Reginą. W czasie gdy śpiewały, zaczęłam myśleć o zielonookim. Wtedy minęły trzy miesiące naszej znajomości, a wiedzieliśmy o sobie niewiele. Może to było spowodowane przez Sharon, a ja byłam zbyt zajęta zaprzyjaźnianiem się z blondynką? Nie odrzucam tej opcji.
Ale w tamtym momencie, zapragnęłam poznać go bliżej. I chyba chciałam, żeby on również to zrobił.
Kończąc intensywne myślenie zobaczyłam, że Regina z zaciekawieniem mi się przygląda.
- Chodzi o Matta? – zapytała cicho.
- Mniej więcej. Potem ci powiem – oświadczyłam, lekko się uśmiechając.
Matt
Samym swoim zachowaniem wprowadzała mnie w cholerny trans, z którego nigdy łatwo nie wyszedłem. Prostymi gestami jak i słowami potrafiła sprawić, że czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Pomimo tego, że chciałem jej ukazać to, co czuję... po prostu nie umiałem. Nie byłem typem człowieka, który się przed nią otworzy, który natychmiast opowie jej całe swoje życie. Byłem muzykiem. Zagubionym w swoim małym, a jednocześnie tak wielkim świecie. Codziennie, gdyby wtedy poprosiła – grałbym jej dzień i noc, byleby była szczęśliwa. Ale... nie chciała. Byłem tego tak pewien. Wtedy niestety, nie wiedziałem wielu ważnych rzeczy. Myślałem, że to ja jestem jakiś dziwny, że nie powinienem być aż tak pewnym swoich uczuć wobec Scarlett.
Może po prostu, póki co, będę zachowywał się jak przyjaciel – pomyślałem.
Próbując otrząsnąć się z tego całego szajsu, który jak mniemam dość długo szumiał w mojej głowie – zacząłem grać na gitarze. Ten instrument uspokajał mnie tak, jak śpiewana mi w dzieciństwie przez mamę kołysanka.
Scarlett
Po imprezie postanowiłyśmy z Reginą pójść do mnie, chciałyśmy pogadać. O musicalu, szkole, studiach i tak dalej.
- Więc co, po tych trzech miesiącach pan gitarzysta zaczyna ci kręcić w głowie?
- Może trochę –odparłam krótko. – Ale na nic nie licz.
Dziewczyna popatrzyła na mnie zszokowana.
- Czemu niby? Co wam stoi na przeszkodzie, co?
- Nie znamy się dobrze, możliwe, że z Sharon mu się jeszcze uda. – Wyliczałam na palcach, a Regina przewróciła oczami.
Gdy tylko weszłyśmy do domu, zaczęłyśmy przygotowywać różne słodkości – od babeczek czekoladowych zaczynając, na spalonym brownie kończąc. Można powiedzieć, że pieczenie nie było naszą mocną stroną, ale jak to mówią – do trzech (ewentualnie pięciu) razy sztuka!
Rozmawiałyśmy o różnych rzeczach – początkowo śmiałyśmy się z nieudolnych tańców, lecz temat szybko przeszedł na nadchodzącym meczu koszykówki. Blondynka namawiała mnie do pójścia, a ja wykręcałam się tym, że nie jestem tam potrzebna.
- A Matt to co? – zapytała, przekrzywiając lekko głowę. – Poza tym i tak będziemy w cheerleaderkach, więc bycie na tym meczu jest kwieciście ważne! – wykrzyknęła wojowniczo.
Cheerleaderki nie kojarzyły mi się miło. We wszystkich filmach jak i serialach które oglądałam, były one po prostu bezduszne. I najczęściej miały popularnych chłopaków, więc coś mi nie grało w tym, że miałyśmy nimi zostać.
- Czy my się nadajemy? Nie sądzę byśmy były bezduszne – zaśmiałam się i zaczęłam sprzątać bałagan, który zrobiłyśmy.
- Będziemy nietypowe! Uwierz mi, że warto być jedną z nich – oświadczyła z pełnymi ustami.
- Niby po co? – zapytałam, unosząc brew.
- Spódniczki, imprezy tylko dla nas co jakiś czas, zniżki na zakupy!
- A dla koszykarzy toto nie?...
- Niezbyt mnie interesują, ale tak, też są.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz