sobota, 4 marca 2017

Rozdział 13: Cheerleaderki?



Jako, że mecz rozpoczynał się dwudziestego drugiego grudnia, a ja i Regina „chciałyśmy” (tak naprawdę to ona mnie zmusiła) dołączyć do drużyny cheerleaderek – musiałyśmy zgłosić się do rekrutacji. Nie było zbyt wiele czasu, w tamtym momencie miałyśmy tylko trzy dni na dołączenie.
A dołączając jeszcze to, że nie kupiłam prezentu dla moich przyjaciół – trzeba było odhaczyć cheerleaderki jak najszybciej.
Siedziałyśmy z Reginą i kilkoma dziewczynami ponad DWIE GODZINY. Powodem było to, że pani „jestem kapitanem, a kapitan może sobie na to pozwolić” postanowiła po drodze pójść do Starbucksa, galerii i swojego chłopaka.
- Więc! Cześć i czołem wszystkim odważnym dziewczynkom, które postanowiły spróbować swoich sił w cheerleaderingu! Jak wiecie, dostanie się do nas jest bardzo trudne. – Spojrzała na nas, mając lekko smutną minę. – Ale nie martwcie się, w następnym roku może się wam uda – uśmiechnęła się do nas sztucznie i zaczęła przedstawiać podstawowy skład, który według niej „nie zmieniał się często”
Po jej przemowach, nastał czas na działanie. Tuż po rozciąganiu dostałyśmy różne „pozy”.  Wydawało mi się, że ta dziewczyna podawała najtrudniejsze – wręcz nie do zrobienia dla nowych. I rzeczywiście tak było.
Ale ja i moja przyjaciółka tak łatwo się nie dałyśmy – wykonałyśmy to głupie „bow and arrow”! Chwała nam!
- Czyli was to nie powstrzyma – mruknęła kapitan, po czym słodko kontynuowała. – Witam w składzie, dziewczyny. Od razu idźcie do J&I, Muszą wam dopasować stroje.
- Wrócić, gdy to zrobią, czy...
- Idźcie do domu. – Przerwała mi. – Wystarczająco długo tutaj siedziałyście, czyż nie?
***
- Już nie lubię tej  babki – oznajmiła Regina, gdy szłyśmy w stronę kawiarni z gotowymi już strojami.
- Może się do niej przekonamy? Ewentualnie, jeżeli nie – wypiszemy się!
- O nie, nie, nie moja droga. – Pokręciła głową. – Tak łatwo to nie ma, Scarlett!
Przewróciłam oczami, tym samym zajmując miejsce przy stoliku. Było tutaj całkiem ładnie, pomimo wszędzie walających się farb.
Wraz z moją przyjaciółką zastanawiałyśmy się gdzieś z piętnaście minut, co chcemy zamówić. Szczerze mówiąc, największy problem miałyśmy z ciastami – dosłownie wszystkie tutaj były niezbyt apetyczne. Ale w końcu wybrałyśmy czekoladowe. Sądziłyśmy, że powinno być dobre.
Największym zdziwieniem w tamtym dniu było to, że kelnerem obsługującym nas nie był kto inny, jak zawodowy łapacz pokemonów – Charles.
- Co wy tutaj robicie? – zapytał wyraźnie zdziwiony naszą obecnością.
- To ja powinnam o to zapytać – Regina westchnęła. – Nigdy nie mówiłeś, że pracujesz tutaj.
- Jakoś tak wyszło. Powiem wam w odpowiednim czasie. A teraz wybaczcie, idę podać kartkę z waszym zamówieniem. – Oznajmił, po czym poszedł w stronę kuchni.
- Mam nadzieję, że powie nam niedługo...
- Też mam taką nadzieję, Reg.
***
Chodzenie dzień przed meczem na „spóźnione zakupy świąteczne” jest naprawdę dziwne. Spieszysz się, wywalasz na prostej drodze (nie pytajcie), bo:
a) znalezienie odpowiedniego prezentu jest trudne,
b) musisz zdążyć na trening cheerleaderek,
c) masz ogarniczony czas, bo niektóre sklepy zamykają szybciej.
Naprawdę nie polecam. Jak coś się ma do zrobienia, najlepiej zrobić to od razu albo najszybciej jak się może. Inaczej to się odwleka, odwleka. A potem stajecie się taką Scarlett Forestter latającą jak uciekinierka z psychiatryka.
Poszukiwania rozpoczęłam od biżuterii dla Reginy. Lubiła ją. Nosiła najróżniejsze kolczyki, naszyjniki i inne pierdoły, ale w małej ilości. Powiadała, że nie wolno przesadzać.
Dość długo siedziałam w tym sklepie, ale gdy z niego wyszłam – czułam się jak zwycięzca, dosłownie.
Charlesowi kupiłam grę „The Walking Dead” z dodatkiem „400 days”. Interesował się tematyką zombie (w sumie kosmici byli dla niego największą zagwostką, więc mogłam poszukać coś w tamtych klimatach, ale pomińmy), grami również – więc czemu tego nie połączyć?
Prezent dla Bridget miałam już od dobrego tygodnia, więc nie bawiłam się w kolejny (pomimo wielkiej miłości między nami – nie chciało mi się wydawać więcej hajsu).
Na deser został Matt, który niestety – był najtrudniejszym orzechem do zgryzienia. Gitary mu dawać nie chciałam. Miał jedną, kolejna nie była mu potrzebna. Banjo nie wchodziło w grę, po zapewne chciałby mnie wkurzać, grając pod oknem.
Nagle wpadłam na genialny pomysł. Czarnowłosy tyle razy skarżył się na to, że jego podrywy nie są skuteczne. Więc zgarnęłam z półki „Symulator randek” dla niego. Miałam nadzieję, że nie będzie rzucał aluzjami na prawo i lewo, bo to mogłoby się naprawdę źle skończyć dla którejś strony.  Chociaż znając Matta i tak by nie oberwał.
xxx
Z tego miejsca gorąco pozdrawiam Julię, która wraz ze mną głowiła się nad prezentem dla Matta. Kocham po prostu nasze rozmowy XD

1 komentarz: