sobota, 25 marca 2017
Rozdział 18: Marylin!
Dwa dni po walce skończyliśmy lekcje wyjątkowo szybko, bo o czternastej. Standardowo kończyliśmy o szesnastej, więc jakaś różnica jest, prawda?
Wraz z naszą jakże świetną piątką (tak, Sharon oficjalnie dołączyła do naszego kółka wzajemnej adoracji) umówiliśmy się na piętnastą trzydzieści w naleśnikarni na „obiad”. Plus, Charles chciał nam coś powiedzieć, więc to była idealna okazja do wspólnego wypadu.
Nie znalazłam się szybko w umówionym miejscu, bo jak się okazało, było to na drugim końcu miasta. Jak zobaczyłam, gdy weszłam do lokalu, wszyscy już byli – poza czerwonowłosą, która się spóźniała z „powodów osobistych”.
- Dobra, powiem wam coś szybko. Ale obiecajcie, że nie powiecie nikomu. – Charles popatrzył na nas błagalnie.
- Czy przypadkiem nie mieliśmy poczekać na Sharon? – zapytała Regina, wyraźnie zaskoczona postawą przyjaciela.
- Nie ufam jej do końca. Przepraszam, że tak mówię, ale to naprawdę... ważne.
- Mów, stary. Słuchamy. – Powiedział Matt, opierając głowę na dłoni.
Charles spuścił wzrok. Chwilę milczał, po czym oznajmił szybko:
- Jestem adoptowany i aktualnie oddali mnie opiekunowie. Będę od teraz przebywał w sierocińcu. Nie znam biologicznych rodziców.
Wszyscy zamarliśmy.
Po prostu... nie spodziewaliśmy się takiego obrotu akcji.
- Dlaczego... dlaczego cię oddali? – Regina ledwo wydusiła słowa.
Nasz przyjaciel, wyraźnie zmieszany, wzruszył ramionami.
- Chyba nie byłem zbyt dobrym dzieckiem.
Matt wstał gwałtownie z krzesła i popatrzył na Charlesa, jakby chciał go zamordować za to, co właśnie powiedział.
- Nie mów tak nigdy więcej. Chciałbym mieć takiego syna jak ty. Zainteresowanego kosmitami, komputerami, grami jak i przedmiotami ścisłymi. Więc nie wkurwiaj mnie i... – Matt westchnął głęboko, po czym usiadł. – Nic się nie zmieni. Zawsze będziemy przy tobie, nawet w najgorszych momentach.
Popatrzyłam zaskoczona, ale jednocześnie wzruszona na niego. Nie spodziewałam się takich słów, bo nie oszukujmy się, nie był wtedy zbyt... wylewny. Byłam dumna. Po prostu.
- Właśnie – wtrąciła Regina. – Jesteśmy twoją prawdziwą rodziną i nie masz powodu, by czuć się tak, jak zapewne się czujesz. Nie obwiniaj się, bo to nie jest twoja wina. Najwyraźniej los tak chciał. Ale pamiętaj, jesteś naprawdę dobrym człowiekiem. Dobro wraca ze zdwojoną siłą.
Uśmiechnął się smutno.
Poczułam się dziwnie. Nie wiedziałam kompletnie co powiedzieć, a nie chciałam palnąć czegoś głupiego. W końcu wstałam, podeszłam do Charlesa i go przytuliłam. Po chwili dołączyła do mnie Regina, oraz Matt.
Dosłownie parę minut później przyszła Sharon i nie wiedząc o co chodzi, dołączyła się do zbiorowego przytulania.
***
Wieczorem, wszystkie „prawilne i grzeczne dziewczęta” (czyli ja, czerwonowłosa, Regina i Elizabeth) zebrałyśmy się w domu mojej przyjaciółki, by urządzić małe piżama party. W planach miałyśmy bitwę na poduszki (w której naprawdę nie widziało mi się uczestniczyć), jakieś plotki o chłopakach (ciekawe czym miałabym je zaskoczyć, hah) i przebieranki, czy stylizowanie. Wszystko jedno, opierało się to głównie na ubraniach, makijażu i włosach.
- Więc co, Elizabeth? Kto ci się podoba? – Regina przekręciła się na brzuch, przewiercając wzrokiem naszą nową koleżankę, która oczywiście była zarumieniona.
- Ale... nie powiecie mu, prawda? – zapytała nieśmiało, skubiąc swoje włosy.
Jak na zawołanie, wszystkie (z wyjątkiem pytanej, oczywiście) przewróciłyśmy oczami. Czy ona naprawdę uważała nas za takie plotkary, czy coś w ten deseń?
- No nie. Mów szczerze, naprawdę. – Uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam jeść ciastko czekoladowe.
- No więc – zaczęła nieśmiało – to Wickens. Matt Wickens...
Zakrztusiłam się ciastkiem, aż zrobiłam się lekko czerwona. Spojrzałam ukradkiem na Reginę, wyglądała na bardzo rozbawioną.
Odkaszlnęłam i powiedziałam:
- Ciekawe.
- Gadałaś z nim kiedyś? – Sharon przekrzywiła głowę.
Dziewczyna pokręciła głową. Poinformowała nas, że idzie do łazienki i zaraz wróci. A gdy tylko zniknęła z pola widzenia, moja przyjaciółka zaczęła się śmiać.
- Nie no, on naprawdę ma branie. Ale jakby trzeba było jakoś jej wytłumaczyć, że jest twój...
- Zamknij się – jęknęłam.
Blondynka zrobiła naburmuszoną minę i zajęła się chipsami. Powstrzymywałam się od wybuchnięciem śmiechem, bo ona „obrażając się” wygląda naprawdę komicznie.
Gdy Elizabeth wróciła, zaczęłyśmy stylizować siebie nawzajem. Regina wzięła naszą nową koleżankę, a Sharon... no cóż, mnie. Trochę się obawiałam efektu końcowego, ale w końcu przy świadkach nie mogła aż tak źle mnie przebrać, umalować czy co ona tam chciała zrobić. Skończyłyśmy szybko swoje dzieła, więc postanowiłyśmy w końcu się przejrzeć w lustrze. I powiem, że wyglądałam... świetnie. Naprawdę.
Nagle usłyszałyśmy dość wyraźny krzyk, więc postanowiłyśmy sprawdzić, co się dzieje.
Matt
Charles ześlizgnął się z barierki i upadł wprost na mnie. Cholera, niby nie ważył dużo, ale jednak trochę to zabolało.
- Idiota. Trzeba było uciekać. - Popatrzył na mnie z irytacją, a jednocześnie z rozbawieniem.
- To nie ciebie boli tyłek. – Mruknąłem, po czym wstałem i szybko się otrzepałem. – Trzeba było wdrapać się na ten balkon, tak jak ci mówiłem!
Dobra. Pomimo tego, że nasz plan, który mieliśmy poszedł... trochę źle – dowiedzieliśmy się, co dziewczyny sądzą o niektórych chłopakach. Niezmiernie ucieszył mnie fakt, że nie wspominały o Willu, tylko prowadziły dyskusję dotyczącą (tak usłyszał tajny szpieg) drużyny koszykarskiej, w której oczywiście byłem.
Niestety, krzyk Charlesa (który zupełnie nie był wskazany w sytuacji, w której się znajdowaliśmy) skłonił dziewczyny do sprawdzenia, co się stało. Były niezwykle... zdziwione jak i chyba lekko zdezorientowane, a później wkurzone, gdy zajarzyły, co tam robiliśmy.
- Kogo my tutaj mamy. Którego to był pomysł? Szybko się przyznać – powiedziała Regina.
Popatrzyłem na towarzysza. Oboje nie chcieliśmy się wkopać, bo przecież wiadomo, że solidarność pomiędzy najlepszymi przyjaciółmi powinna być. Milczeliśmy.
- Kwieciście. Jak nie chcecie to nie. Wasz wybór – Scarlett wciągnęła nas do domu.
Postanowiliśmy usiąść na podłodze. Sharon przygotowywała coś, co wyglądało jak farba. Spodziewaliśmy się malowania po twarzy, bo z tego najbardziej były mi znane zemsty, szczególnie w jej wykonaniu.
- Matt, powiedz mi. Lubisz, jak ktoś dotyka twoje włosy?
I wtedy, wszystko stało się jasne.
- Zależy kto. Musicie mi w akcie zemsty je malować? Naprawdę? Nie macie nic lepszego?
Pokręciły głowami.
Cholera, nie spodziewałem się, że aż tak szybko będę malował włosy. I to na różowo, co było okrutne. Według dziewczyn wyglądałem dobrze, więc chyba nie było się czym martwić (ale istniała możliwość, że mówiły to tylko po to, by mnie pocieszyć). Charlesa tylko ucharakteryzowały i kazały mu tak zostać do końca naszego posiedzenia. Nie powiem, pomalowały go zarąbiście.
Żartuję, wyglądał jak męska wersja Marylin Monroe. Wszyscy transwestyci by się za nim oglądali. Jego wątpliwa cnota byłaby zagrożona.
niedziela, 19 marca 2017
Rozdział 17: Pokemony
Rano wszyscy dotarliśmy w świetnych humorach do szkoły. Spotykając się w przerwie między zajęciami, zauważyliśmy wraz z Mattem i Sharon, że pomiędzy Reginą a Charlesem wywiązała się niezbyt zrozumiała dla nas dyskusja. Stawała się ona coraz bardziej ożywiona. Do coraz głośniej wypowiadanych słów dołączyła nerwowa gestykulacja rąk. Postanowiliśmy się nie wtrącać, więc powoli się wycofywaliśmy, znikając im z pola widzenia. Jednak, niestety się zorientowali. Krzyknęli do nas jak w chórku:
- Stać, dezerterzy!
Zatrzymaliśmy się posłusznie.
- Wy i ty – powiedziała, wskazując jedną ręką na nas, a drugą na Charlesa. – Po lekcjach. Piętnasta. Za garażami. Ty i ja, Charles. Na gołe klaty.
Ten zaśmiał się krótko w odpowiedzi i mruknął:
- O piętnastej to mnie na obiad wołają. Ale jeżeli tak bardzo ci zależy, to spóźnię się te piętnaście minut. Więcej znokautowanie ciebie mi nie zajmie.
Robiliśmy z Mattem coraz większe oczy, ale zaczęliśmy domyślać się o co chodzi.
- Oni chyba serio się czegoś nawciągali – powiedział cicho zielonooki z rozbawieniem w głosie, po czym odciągnął Charlesa od nas i poszedł w kierunku stołówki.
- Mówię ci Scarlett, wygram tę bitwę – powiedziała Regina, która była dość pewna siebie.
- Nie wątpię w to. Przygotować jakieś transparenty dla was? – zapytałam, ledwie powstrzymując śmiech.
Moja przyjaciółka w tamtej chwili była idealnym połączeniem dziecka kwiatu i dresa. Bez dwóch zdań, pasowała do obu grup. Takie pokolenie byłoby ciekawe, prawda? Chociaż jednocześnie niebezpieczne, ale pomińmy ten fakt.
- Dla nas? Nie, tylko dla twojej jakże kochanej przyjaciółki – mrugnęła do mnie porozumiewawczo i pociągnęła w stronę sali od fizyki.
***
Lekcje upłynęły nam na niecierpliwym oczekiwaniu „piętnastej za garażami”. Radość była nie do opisania, gdy Charles w końcu pojawił się na horyzoncie. Wszyscy ustawili się po dwóch stronach – lewa „należała” do fanów Reginy, a prawa do fanów Charlesa. My z Mattem postanowiliśmy w ogóle na żadną nie wkraczać, jednak Sharon przeszła do zielonookiej, co praktycznie nas nie zdziwiło. Transparenty, które rozdałam obu drużynom (na szczęście żaden z „wojowników” tego nie widział) szybko znalazły się w górze.
Patrzyliśmy lekko rozbawieni na naszych przyjaciół. Gdy zaczęli wyjmować telefony, zaczęliśmy obserwować reakcje ludzi, które... cóż. Były naprawdę nieziemskie.
- Vulpix, wybieram cię! – wykrzyknął Charles.
Wyglądało to naprawdę śmiesznie, gdy oboje co chwilę wykrzykiwali nazwy pokemonów z taką pasją, że aż chciało się zobaczyć, co w tych ich telefonach się dzieje. Niektórzy z widzów już odeszli, ale większość została i nadal dopingowała „trenerów”, jednak z mniejszym zapałem niż wcześniej. Czyżby nie podobały im się aż tak walki pokemonów? Chociaż, może oni byli obrońcami zwierząt? Kto wie.
Bitwa nie skończyła się zwycięstwem którejś ze stron. Obojgu wyładowały się telefony.
- Chyba to znak, że jednak nie powinniście walczyć. – Stwierdziłam.
- Dokładnie – powiedzieli chórem, uśmiechnęli się i podali sobie ręce.
Pożegnaliśmy się z wszystkimi, po czym rozeszliśmy się do domów. Jako, że z Mattem mieliśmy w jedną stronę, postanowiłam dotrzymać mu towarzystwa, nie uciekać tak szybko i dopytać się, czy to on zostawił różę na mojej wycieraczce. Oczywiście, gdy go zapytałam, on zareagował śmiechem.
- Wiem, Kotek, że o tym marzysz, ale tym razem to nie ja. Jednak, jeżeli chcesz, mogę to nadrobić. – I wyszczerzył się bezczelnie.
Przerwałam mu machnięciem ręki.
- Zapomnij Matt, zapomnij, że pytałam. – Wyprzedziłam go, po czym odwróciłam się, dodając:
- I daruj sobie tego Kotka. Nie mów tak do mnie. Serio.
Na moje słowa zatrzymał się, przewiercając mnie spojrzeniem. Gdy odwróciłam się, by iść dalej wpadłam prosto na Willa. Dosłownie.
- O, cześć, Will! Jak miło cię tutaj widzieć, nie spodziewałam się ciebie! – wykrzyknęłam przesadnie radośnie (mając nadzieję, że wkurzę tym Matta).
- Ciebie też miło widzieć. Co ty tutaj robisz? – zapytał z lekkim śmiechem, czochrając mnie.
Kątem oka zerknęłam na mojego poprzedniego towarzysza i nie bez satysfakcji zauważyłam, że zaciska ze złości szczęki. Czyżby był zazdrosny?
- A mieszkam niedaleko. A ty, hm? Co tutaj robisz?
- Zwiedzam okolicę – odparł z uśmiechem. - Dopiero się klimatyzuję – dodał, patrząc znacząco na Matta.
- Skoro już mowa o zwiedzaniu okolicy... Nie zawędrowałeś wczoraj pod moje drzwi z czerwoną różą?
Will spojrzał z pytaniem w oczach.
- Wczoraj nie wychodziłem z domu. Więc nie mogłem dać ci róży, ale z chęcią to nadrobię.
Wywróciłam oczami.
- Matko, co wy wszyscy z tym nadrabianiem – skomentowałam jego dobre chęci.
- Ktoś jeszcze ci chce coś nadrabiać? Mam być zazdrosny? A może skopać komuś tyłek? – uniósł brew do góry, z wyraźnym rozbawieniem w oczach.
Prawie udusiłam się ze śmiechu.
- Nie, dzięki. Ale wygląda na to, że mam cichego wielbiciela. Sorki, ale muszę już iść! – krzyknęłam na odchodne.
Matt
Co on sobie myślał? Że co, jest jej przyjacielem i co? Może rzucać takimi tekstami? Nie, nie może. Zdecydowanie nie na mojej zmianie.
Gdy Scarlett odeszła, jej „przyjaciel” odwrócił się w moją stronę.
- Mam nadzieję, że to nie jest kolejny z twoich żartów.
Uniosłem brew do góry. Nie znał mnie, a twierdził, że ja coś mogę mieć z tym wspólnego. Zdecydowanie śmieszny był ten cały Will.
- Słuchaj, koleś. Nie kręcą mnie takie żarty, zdecydowanie wolałbym wręczyć jej różę osobiście. – Uśmiechnąłem się, widząc, że niezbyt spodobała mu się moja odpowiedź.
- Nie tylko ty. Lepiej trzymaj się z daleka, Wickens.
- Chyba żartujesz. Do mnie to mówisz? – wybuchnąłem lekceważącym śmiechem.
- W żadnym razie. Jeśli mnie nie posłuchasz, te twoje zadawanie się z nią, będzie miało konsekwencje.
- Jesteś psychopatą czy co? Grożąc mi, nic nie wskórasz. Nie boję się ciebie. A tak z innej beczki. Jestem ciekaw, czy Scarlett zna twoje mniej fajne oblicze, blondynku. – Powiedziałem, odchodząc.
Rozdział 16: Kwiatuszek?
Powroty - szczególnie do szkoły - bywają naprawdę trudne. Musimy się na nowo przyzwyczajać do tej musztry, niemalże wojskowej, którą jest ranne wstawanie chociażby. Ogólnie, nie polecam.
Poniedziałek to chyba najbardziej znienawidzony dzień w historii. Przynajmniej tak twierdziła Regina, Charles oraz większość uczniów.
Około godziny ósmej byłam już w szkole. Miałam na dziewiątą, ale chciałam być szybciej ze względu na jedną z ostatnich prób do musicalu „Heathers”. Zależało nam na tym ogromnie, w końcu to było wyzwanie. Odwzorować wszystko idealnie, bez żadnych pomyłek i tym podobnych.
Jak się okazało, byłam jedną z pierwszych osób na próbie. Przede mną tylko był Charles, który (co mnie wcale nie zdziwiło) zajmował się łapaniem Kadabry. Postanowiłam mu w tym nie przeszkadzać, wolałam trzymać się z dala, byleby nie narażać się na gniew gracza.
W trakcie czekania na pozostałych, zaczęłam powtarzać sobie tekst „Big Fun”. Ta piosenka była jedną z weselszych, jak i grupowych. Wszyscy, bez względu na rolę mogli wziąć w niej udział. Magia, co?
- Jak zawsze musisz być pierwsza na miejscu - mruknął Matt, po czym się zaśmiał. – Witam serdecznie, koleżanko.
- Nie byłam pierwsza. – Przewróciłam oczami. – Poza tym, nawet jakbym była pierwsza, to co? Masz z tym jakiś problem, kolo?
Ja i Matt wybuchnęliśmy śmiechem, co zwróciło uwagę Charlesa jak i woźnego. Oboje popatrzyli na nas jak na jakichś obłąkanych ludzi.
- Scarlett, ja rozumiem, że bawisz się w dresa – zaczął szatyn – ale pogódź się z tym, że nim nie będziesz.
Zrobiłam obrażoną minę, po czym odwróciłam się od nich i podążyłam w stronę garderoby. Miałam nadzieję, że ubranie Veronicy jest już gotowe – koniecznie chciałam zobaczyć, jak w nim wyglądam.
W sumie wracając pamięcią do dobierania ról, ciągle się śmieję. To nie było żadne „ja chcę”. Pani Starlight wybierała na ślepo, dosłownie. Zawiązała na oczach chustkę i kręciła się, powtarzając po cichu imię postaci, którą ktoś się stanie.
Dziesięć minut po Mattcie przyszli praktycznie wszyscy „bardzo potrzebni” ludzie. Założyliśmy nasze stroje i przystąpiliśmy do działania. Na pierwszy ogień poleciało „Candy Store” w wykonaniu Sharon, Reginy oraz Elizabeth. Szczerze mówiąc, to była jedna z moich ulubionych piosenek, ze względu na synchronizację dziewczyn i pasję z jaką śpiewały.
***
- Kobieta w kwiaciarni była wyjątkowo skupiona na własnych gustach, a nie na moim zamówieniu dla mamy. No i mówię, że nie interesują mnie białe róże, a ona nadal namawia mnie na ich kupno. Gdzie tutaj słuchanie ludzi ze zrozumieniem, Scar? – Regina zamówiła kolejnego truskawkowego shake’a.
- Taa, czyli mama ucieszyła się z bukietu? Rozumiem, że postawiłaś na swoim.
- Taaak, sklepikarka była rozczarowana, że nie udało jej się wtrynić tego gównianego bukietu, który chciała – zaśmiałyśmy się krótko i przybiłyśmy piątkę.
I nagle nastrój mi się zmienił. Pomyślałam, że też chciałabym móc wręczyć mamie czerwone róże na urodziny.
Byłyśmy krótko po lekcjach. Kolejnej próby nie zrobiliśmy, bo wszyscy stwierdziliśmy (pani Starlight również), że jesteśmy naprawdę dobrze przygotowani. Może było to niewłaściwe zachowanie, ale my tak nie myśleliśmy. W końcu wtedy mieliśmy zaplanowane próby na następne dni. Więc nie było się czym martwić, racja?
- Tylko czerwone, jak rozumiem? – Matt uniósł brew do góry, mieszając słomką w swoim napoju.
- Tak, zdecydowanie czerwone róże wygrywają. – Uśmiechnęłam się lekko.
- Moglibyście zainteresować się w końcu kosmitami, a nie różami – prychnął Charles, powstrzymując śmiech.
- Dlaczego akurat kosmitami? – i tak w odpowiedzi na moje pytanie, przypomniano mi, że szatynowi naprawdę dobrze szła budowa komputera do „rozmowy” z nimi. Chociaż wszyscy wątpili w to, że się z nimi skontaktuje (a nie oszukujmy się, to było niemożliwe) on nadal trwał w swoim przekonaniu spotkania. A faktem, który zaskoczył Reginę, Sharon oraz mnie było to, że Matt od czasu do czasu mu pomagał. Ale w końcu byli przyjaciółmi od piaskownicy.
- Kosmici są niezwykle interesującym tematem. - Czarnowłosy popatrzył na mnie i uśmiechnął się lekko. – W końcu należysz do nich. Prawda, Scarlett?
- Ha, ha. Bardzo śmieszne – przewróciłam oczami – tak naprawdę, to każdy z tutaj obecnych do nich należy. Prawda?
Wszyscy obecni przytaknęli, po czym wrócili do jedzenia.
Gdy już znudziło nam się siedzenie w barze, poszliśmy do parku. Oczywiście, żeby nie było nudno, w międzyczasie graliśmy w dwadzieścia pytań. W sumie po samym tytule gry, można było się domyśleć o co w niej chodziło.
- Na jakie studia chcesz iść? – zapytała mnie Sharon.
W tamtym momencie nie wiedziałam w sumie, co powiedzieć. Przez siedemnaście lat swojego życia nie myślałam na poważnie o studiach, zdawały się... bardzo odległe. A jeżeli już myślałam, to miałam tysiąc kierunków, które mnie „interesowały” i były lepiej lub mniej płatne.
- Na razie nie mam pomysłu, ale sądzę, że pójdę w sztukę – odparłam niepewnie. – Charles. Dlaczego lubisz kosmitów?
Szatyn zaśmiał się pod nosem i zaczął swój wywód o tym, dlaczego interesują go te „niezwykle inteligentne” istoty pozaziemskie. Jednym z ważniejszych powodów był fakt, że wiedzą o nas tylko podstawowe rzeczy, jak pochodzenie i rodzina, a nie oceniają ludzi na ich podstawie. To było ewidentne picie do kogoś...
***
Wieczorem obejrzałam w internecie cały oryginalny musical „Heathers”. Piosenki były świetne, ogromnie się cieszyłam, że dostaliśmy szansę wystawienia tego. Bridget deklarowała, że przyjdzie, więc trzymałam ją za słowo – to był nasz pierwszy, poważny projekt. Jasne, po drodze były mniejsze przedstawienia i tym podobne, ale ten... należał do bardziej wymagających.
Obejrzenie do końca musicalu przerwał mi dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć, jednak nikogo nie zobaczyłam. Spojrzałam w dół, na wycieraczce leżała czerwona róża. Podniosłam ją z uśmiechem i poszłam poszukać wazonu.
sobota, 18 marca 2017
Rozdział 15: Nowe horyzonty
25 grudnia chyba jest najbardziej oczekiwanym dniem przez wszystkich. Wtedy jest organizowana uroczysta kolacja, która ma na celu „zebranie ludzi w tym jakże pięknym dniu”. Jednak wszystkie dzieci czekały na 26 grudnia – bo przecież rano są prezenty.
Bridget latała po domu jak szalona, a ja po prostu w spokoju wypełniałam babeczki naprawdę słodką masą bakaliową. Były one od zawsze obecne na naszym obiedzie, więc i w tym roku zabraknąć ich nie mogło.
„Obiad” był zaplanowany na siedemnastą – o innej godzinie nie było mowy, ze względu na pracę Bridget. Zresztą i tak zjadłybyśmy to wszystko we dwie, więc jaki był sens na siłę zwalniania się z roboty?
W międzyczasie oczywiście pisałam z moimi przyjaciółmi, którzy zresztą tak samo jak ja przygotowywali najróżniejsze smakołyki. No dobra, może poza Charlesem – on zajmował się szkicem komputera, bo nie był dobry w gotowaniu.
Regina:
O której macie obiad? My o 15.
Matt:
Też 15. Rodzice muszą jechać jak najszybciej do pracy. Jaka to sprawiedliwość?
Charles:
14. Moi chcą wyjść na jakąś imprezę.
Scarlett:
17. Bridget ma pracę, więc.
Regina:
O jeez, jak późno!
Charles:
Przynajmniej będzie mieć obiad i kolację za jednym zamachem ;)
Matt:
Z serii: patrzmy na pozytywy sytuacji!
Zaśmiałam się cicho. Nie wiem jak, ale oni zawsze potrafili mnie rozśmieszyć.
***
Siedemnasta. Wszystko było przygotowane, dopięte na ostatni guzik. Można było pomyśleć, że nic mnie już nie zaskoczy – ale jednak zaskoczyło. Gdy miałyśmy zasiadać do stołu, usłyszałyśmy dzwonek. Szybko poszłam otworzyć i jak się okazało...
- NIESPODZIANKA – wykrzyknęli moi przyjaciele.
Każdy z nich miał coś do jedzenia – od sałatek zaczynając, na mięsie kończąc. Wszystko, ale to wszystko zjedliśmy. Po co zostawiać na następny dzień?
Prezenty również sobie rozdaliśmy – stwierdziliśmy jednogłośnie, że nie jesteśmy dziećmi i możemy rozdać je sobie teraz. Tym bardziej, że 31 grudnia nie będzie już tego klimatu świąt.
Byliśmy zachwyceni tym, że tak bardzo trafiliśmy w nasz gust. W końcu komuś coś się mogło nie podobać, prawda?
- Ten symulator randek jest jakąś sugestią, Scarlett? – zapytał Matt, obejmując mnie ramieniem.
- Nie wychodzi ci podrywanie. – Powiedziałam patrząc na niego, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Oj kochanie, będzie mu wychodziło – Regina uśmiechnęła się i posłała mu porozumiewawcze spojrzenie.
Nie podobało mi się to, że knują coś za moimi plecami. Co jak chcieli mnie związać, wywieźć i sprzedać? Opcja jak najbardziej możliwa z szalonymi pomysłami blondynki. Oczywiście nie miałam wątpliwości, że oni mogą mieć kiedyś spisek, bo to było do przewidzenia, ale żeby tak wcześnie?
- Mam nadzieję, że to nie jest kolejny z twoich jakże szatańskich planów, Regino. – Zmarszczyłam brwi.
- Szatański nie, bo ostatnio pożegnałam go z przytupem. Ale jak najbardziej w grę wchodzą plany słoneczne, kwieciste i świeciste – mrugnęła do mnie.
***
Matt
Nowy rok kojarzy się z czystą kartą, nowym życiem i innymi takimi duperelami. A mi od piętnastego roku życia kojarzył się z jednym – byłem coraz bliżej zostania studentem.
Głupie, prawda? Piętnastoletni chłopak myśli o studiach, a zaczyna się je mając dziewiętnaście lat. Coś tu nie grało.
Wybór studiów jest i zawsze będzie rzeczą ciężką – w końcu od tego zależy kim zostaniemy, gdzie będziemy mieszkać. Niektórzy wybierają je ze względu na osoby, między innymi rodziców, ale również przyjaciół, kasę, swoje miłości.
Ale ja tak nie chciałem.
Zależało mi po prostu na robieniu tego, co kocham. Bez większego patrzenia na przyjaciół i tak dalej, bo w tym świecie niczego nie można być pewnym. Standardowo, po krótkim czasie swoje zdanie zmieniłem.
Pewnie, pieniądze się również liczyły. W końcu to one są priorytetem w tym świecie, czyż nie?
- Matthew. Nie myśl tyle. Musisz iść do przyjaciół, w końcu niedługo północ – Eliott oparł się o framugę drzwi od mojego pokoju.
- Dziesięć minut nie zrobi im różnicy.
Mój brat parsknął śmiechem.
- Masz zamiar grać dzisiaj, czy mogę pożyczyć twoją gitarę? – zapytał.
- Mam zamiar dzisiaj grać, więc nie ma opcji. Poza tym, jak ci ostatnio ją pożyczyłem, to struny były w opłakanym stanie. – Wzdrygnąłem się na wspomnienie tego feralnego dnia.
- Oj przesadzasz – przewrócił oczami. – Lepiej idź, bo ci ta twoja Julia ucieknie.
Szturchnąłem Eliotta i zacząłem się sprawnie ogarniać. Nie zajęło mi to długo, więc szybko byłem na miejscu.
Regina wybrała cichy zakątek nad jeziorem – uznała, że będzie klimatycznie jak i romantycznie. Charles niestety musiał jej pomagać w zawieszaniu lampek i tak dalej. Dlaczego niestety? No cóż, można powiedzieć, że blondynka jest lekko wymagająca i zbyt upierdliwa.
Scarlett gadała ze swoją przyjaciółką – w sumie nie było to dziwne, spędzała z nią dużo czasu. Do nich po chwili dołączyła Sharon, wyraźnie uszczęśliwiona.
Co ona tu robiła – tego nie wiedziałem, ale miałem nadzieję, że się dowiem.
- W końcu jesteś! Miałeś problemy z bratem, że nie pojawiłeś się wcześniej? – Charles podszedł do mnie.
Pokręciłem głową. Eliott nie był aż tak surowy jak się wydawało moim przyjaciołom, ale póki co nie zamierzałem wyprowadzać ich z błędu.
- Mam nadzieję, że przyniosłeś gitarę. Dzisiaj wyjątkowo będę cię słuchał.
- No wiesz co! A myślałem, że zawsze mnie słuchasz. To smutne – zaśmialiśmy się równocześnie i ruszyliśmy w stronę dziewczyn.
- A jak ze Scarlett? Wszystko w porządku?
Westchnąłem. Szatyn zupełnie nie miał pojęcia o wydarzeniu, które zaszło między nami, więc mu opowiedziałem. Jak zobaczyłem, słuchał uważnie, co w jego przypadku było naprawdę dużym osiągnięciem. Szczególnie po wyjściu gry Pokemon:Go.
- Słyszałem o tym od Reg, ale pomińmy. Możecie zagrać w dwadzieścia pytań, lepiej się poznacie i w ogóle.
Zamierzałem zrobić tak, jak powiedział. Niektóre fakty o Scarlett były wtedy dla mnie zupełną tajemnicą, a chciałem wiedzieć o niej jak najwięcej.
Gdy w końcu dotarliśmy do celu, dziewczyny się śmiały. A jak nas zobaczyły, to zaczęły jeszcze bardziej.
- W końcu dotarliście – wydusiła Sharon, turlając się po piasku.
- Musieliśmy porozmawiać. O co chodzi? – zapytałem, pochylając się nad Scarlett.
- Ej, Matthew! Nie molestuj jej, zostaw to na razie – oznajmiła Regina, co jakiś czas przerywając, by się wyśmiać. – Zacznij lepiej grać tę piosenkę i zaśpiewaj ją ze swoją wybranką.
Oczywiście zrobiliśmy tak, jak powiedziała blondynka. Sprzeciwienie się jej mogłoby mieć naprawdę niefajne jak i w niektórych przypadkach bolesne skutki.
Piosenką wybraną przeze mnie był stary hit Roya Orbitsona – Pretty Woman. Praktycznie nie odrywałem wzroku od Scar, chciałem z nią nawiązać kontakt wzrokowy. Na moje szczęście, udało się. Nasze głosy idealnie się dopełniały. Dźwięk gitary był tutaj jedynie tłem, które jakbyśmy chcieli – mogłoby nie istnieć.
Zauważyłem, że Sharon była uśmiechnięta i opierała głowę o ramię Reginy. Wydało mi się to słodkie, sam nie wiem czemu. Tak jakby obie były stworzone dla siebie, pomimo dość dużych różnic w charakterze, ale jak to mówią – przeciwieństwa się przyciągają.
Około dwóch minut przed północą odpłynęliśmy łódką spory kawałek od brzegu. Oczywiście tylko Scarlett i ja.
- Spędzenie ostatnich dwóch minut tego roku na ziemi byłoby banalne, ta?
- Oczywiście! A co, nie podoba się?
- Proszę cię, mam takie zdanie jak ty!
Uśmiechnąłem się, a ona ten uśmiech odwzajemniła. Spojrzałem na godzinę. Za piętnaście sekund północ. Niebo zaczęły rozświetlać fajerwerki. Widok był magiczny, podobnie jak nastrój w tej chwili.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Scar – szepnąłem i przytuliłem ją do siebie.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)