niedziela, 19 marca 2017

Rozdział 17: Pokemony


Rano wszyscy dotarliśmy w świetnych humorach do szkoły. Spotykając się w przerwie między zajęciami, zauważyliśmy wraz z Mattem i Sharon, że pomiędzy Reginą a Charlesem wywiązała się niezbyt zrozumiała dla nas dyskusja. Stawała się ona coraz bardziej ożywiona. Do coraz głośniej wypowiadanych słów dołączyła nerwowa gestykulacja rąk. Postanowiliśmy się nie wtrącać, więc powoli się wycofywaliśmy, znikając im z pola widzenia. Jednak, niestety się zorientowali. Krzyknęli do nas jak w chórku:
- Stać, dezerterzy!
Zatrzymaliśmy się posłusznie.
- Wy i ty – powiedziała, wskazując jedną ręką na nas, a drugą na Charlesa. – Po lekcjach. Piętnasta. Za garażami. Ty i ja, Charles. Na gołe klaty.
Ten zaśmiał się krótko w odpowiedzi i mruknął:
- O piętnastej to mnie na obiad wołają. Ale jeżeli tak bardzo ci zależy, to spóźnię się te piętnaście minut. Więcej znokautowanie ciebie mi nie zajmie.
Robiliśmy z Mattem coraz większe oczy, ale zaczęliśmy domyślać się o co chodzi.
- Oni chyba serio się czegoś nawciągali – powiedział cicho zielonooki z rozbawieniem w głosie, po czym odciągnął Charlesa od nas i poszedł w kierunku stołówki.
- Mówię ci Scarlett, wygram tę bitwę – powiedziała Regina, która była dość pewna siebie.
- Nie wątpię w to. Przygotować jakieś transparenty dla was? – zapytałam, ledwie powstrzymując śmiech.
Moja przyjaciółka w tamtej chwili była idealnym połączeniem dziecka kwiatu i dresa. Bez dwóch zdań, pasowała do obu grup. Takie pokolenie byłoby ciekawe, prawda? Chociaż jednocześnie niebezpieczne, ale pomińmy ten fakt.
- Dla nas? Nie, tylko dla twojej jakże kochanej przyjaciółki  – mrugnęła do mnie porozumiewawczo i pociągnęła w stronę sali od fizyki.
***
Lekcje upłynęły nam na niecierpliwym oczekiwaniu „piętnastej za garażami”. Radość była nie do opisania, gdy Charles w końcu pojawił się na horyzoncie. Wszyscy ustawili się po dwóch stronach – lewa „należała” do fanów Reginy, a prawa do fanów Charlesa.  My z Mattem postanowiliśmy w ogóle na żadną nie wkraczać, jednak Sharon przeszła do zielonookiej, co praktycznie nas nie zdziwiło. Transparenty, które rozdałam obu drużynom (na szczęście żaden z „wojowników” tego nie widział) szybko znalazły się w górze.
Patrzyliśmy lekko rozbawieni na naszych przyjaciół. Gdy zaczęli wyjmować telefony, zaczęliśmy obserwować reakcje ludzi, które... cóż. Były naprawdę nieziemskie.
- Vulpix, wybieram cię! – wykrzyknął Charles.
Wyglądało to naprawdę śmiesznie, gdy oboje co chwilę wykrzykiwali nazwy pokemonów z taką pasją, że aż chciało się zobaczyć, co w tych ich telefonach się dzieje. Niektórzy z widzów już odeszli, ale większość została i nadal dopingowała „trenerów”, jednak z mniejszym zapałem niż wcześniej. Czyżby nie podobały im się aż tak walki pokemonów? Chociaż, może oni byli obrońcami zwierząt? Kto wie.
Bitwa nie skończyła się zwycięstwem którejś ze stron. Obojgu wyładowały się telefony.
- Chyba to znak, że jednak nie powinniście walczyć. – Stwierdziłam.
- Dokładnie – powiedzieli chórem, uśmiechnęli się i podali sobie ręce.
Pożegnaliśmy się z wszystkimi, po czym rozeszliśmy się do domów. Jako, że z Mattem mieliśmy w jedną stronę, postanowiłam dotrzymać mu towarzystwa, nie uciekać tak szybko i dopytać się, czy to on zostawił różę na mojej wycieraczce. Oczywiście, gdy go zapytałam, on zareagował śmiechem.
- Wiem, Kotek, że o tym marzysz, ale tym razem to nie ja. Jednak, jeżeli chcesz, mogę to nadrobić. – I wyszczerzył się bezczelnie.
Przerwałam mu machnięciem ręki.
- Zapomnij Matt, zapomnij, że pytałam. – Wyprzedziłam go, po czym odwróciłam się, dodając:
- I daruj sobie tego Kotka. Nie mów tak do mnie. Serio.
Na moje słowa zatrzymał się, przewiercając mnie spojrzeniem. Gdy odwróciłam się, by iść dalej wpadłam prosto na Willa. Dosłownie.
- O, cześć, Will! Jak miło cię tutaj widzieć, nie spodziewałam się ciebie! – wykrzyknęłam przesadnie radośnie (mając nadzieję, że wkurzę tym Matta).
- Ciebie też miło widzieć. Co ty tutaj robisz? – zapytał z lekkim śmiechem, czochrając mnie.
Kątem oka zerknęłam na mojego poprzedniego towarzysza i nie bez satysfakcji zauważyłam, że zaciska ze złości szczęki. Czyżby był zazdrosny?
- A mieszkam niedaleko. A ty, hm? Co tutaj robisz?
- Zwiedzam okolicę – odparł z uśmiechem. - Dopiero się klimatyzuję – dodał, patrząc znacząco na Matta.
- Skoro już mowa o zwiedzaniu okolicy... Nie zawędrowałeś wczoraj pod moje drzwi z czerwoną różą?
Will spojrzał z pytaniem w oczach.
- Wczoraj nie wychodziłem z domu. Więc nie mogłem dać ci róży, ale z chęcią to nadrobię.
Wywróciłam oczami.
- Matko, co wy wszyscy z tym nadrabianiem – skomentowałam jego dobre chęci.
- Ktoś jeszcze ci chce coś nadrabiać? Mam być zazdrosny? A może skopać komuś tyłek? – uniósł brew do góry, z wyraźnym rozbawieniem w oczach.
Prawie udusiłam się ze śmiechu.
- Nie, dzięki. Ale wygląda na to, że mam cichego wielbiciela. Sorki, ale muszę już iść! – krzyknęłam na odchodne.
Matt
Co on sobie myślał? Że co, jest jej przyjacielem i co? Może rzucać takimi tekstami? Nie, nie może. Zdecydowanie nie na mojej zmianie.
Gdy Scarlett odeszła, jej „przyjaciel” odwrócił się w moją stronę.
- Mam nadzieję, że to nie jest kolejny z twoich żartów.
Uniosłem brew do góry. Nie znał mnie, a twierdził, że ja coś mogę mieć z tym wspólnego. Zdecydowanie śmieszny był ten cały Will.
- Słuchaj, koleś. Nie kręcą mnie takie żarty, zdecydowanie wolałbym wręczyć jej różę osobiście. – Uśmiechnąłem się, widząc, że niezbyt spodobała mu się moja odpowiedź.
- Nie tylko ty. Lepiej trzymaj się z daleka, Wickens.
- Chyba żartujesz. Do mnie to mówisz? – wybuchnąłem lekceważącym śmiechem.
- W żadnym razie. Jeśli mnie nie posłuchasz, te twoje zadawanie się z nią, będzie miało konsekwencje.
- Jesteś psychopatą czy co? Grożąc mi, nic nie wskórasz. Nie boję się ciebie. A tak z innej beczki. Jestem ciekaw, czy Scarlett zna twoje mniej fajne oblicze, blondynku. – Powiedziałem, odchodząc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz