niedziela, 28 maja 2017

Rozdział 28: Parking


W szkole nie działo się nic ciekawego, więc nie ma czego opowiadać. Will zapisał się w kółku dyskusyjnym twierdząc, że to kółko taneczno-teatralne, do którego chodziłam. Nie chciałam go wyprowadzać z błędu, więc tylko kiwałam głową, dla świętego spokoju. Cały dzień chodziłam jak na szpilkach, zastanawiając się nad tym, jak przebiegnie kolacja, w co mam się ubrać i czy potem gdzieś pójdziemy, czy od razu do domu. Kurka wodna, po prostu strasznie się denerwowałam faktem, że będę u Matta, z częścią jego rodziny. Zależało mi, czego w sumie nie chciałam przyznać Reginie, gdy próbowała wybić mi z głowy pomysł spodni na te spotkanie.
- Masz tyle pięknych sukienek, których nie używasz! Nie są w twoim stylu, czy co? Jak coś, zawsze mogę ci je przerobić, no ale kobieto! Powinno korzystać się z tego co ma, tym bardziej, że przecież masz najlepszą stylistkę na świecie obok siebie.
Przewróciłam oczami i powiedziałam:
- No to zabierajmy się za przeróbkę którejś sukienki.
Moja przyjaciółka zaklaskała i zaczęła szybko przeglądać moje ubrania. Trochę przeraził mnie fakt, że rzucała nimi na wszystkie strony, ale cóż – artyści tak mają, prawda…? Po około trzydziestu minutach miała już wybrane “składniki”, które nam się przydadzą. Rozcinając moją bluzkę, dawała mi rady dotyczące przerabiania ciuchów. Słuchałam jej, bo mnie to zaciekawiło. Pomińmy to, że zrozumiałam połowę tego, co powiedziała.
Ostatecznie, nasza tajna misja zakończyła trzy godziny później. Kto by pomyślał, że to aż tak czasochłonne! Jednak, efekt zniewalający – sukienka była jedną z najpiękniejszych, które do tamtej pory widziałam. Nie za krótka, nie za długa, po prostu w sam raz. Kolor też mi się podobał, bo szmaragdowy kolor idealnie grał z czarną, skórzaną kurtką, którą przerobiłyśmy. Wcześniej była trochę (ta, jasne) podarta i ogólnie zniszczona, więc cieszyłam się, że w ogóle nam się udało.
- Będziesz wyglądać piękniście, mówię ci – Regina skakała dookoła mnie, zachwycając się nad efektem.
- Jest w ogóle takie słowo? – zapytałam. Dziewczyna pokiwała głową, po czym obie wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem.
***
Matt przyszedł po mnie punktualnie o siódmej wieczorem. Nie był ubrany jakoś nadzwyczajnie, po prostu miał białą koszulę, spodnie i jakieś buty. Jednak muszę mu przyznać, podobał mi się strasznie w czarnej marynarce, narzuconej na koszulę. Przestałam go skanować wzrokiem dopiero wtedy, kiedy rozbawiony, zaczął mi machać dłonią przed twarzą.
- Pa, Bridget! – krzyknęłam, po czym wyszłam razem z chłopakiem.
Przez drogę rozmawialiśmy o szkole i wielkim finale w koszykówce, który zbliżał się niemiłosiernie szybko. W końcu siedemnasty dzień lutego, a mecz był dwudziestego drugiego.  Czyli pięć dni, prosta matematyka. Szybko i gładko przeszliśmy na temat narzeczonej jego brata. Chłopak nie wiedział skąd pochodziła, ani jak wyglądała, więc miał małą nadzieję, że tego wszystkiego dowie się właśnie w tę noc. No prócz jej imienia i nazwiska, bo to akurat wiedział.
Dotarliśmy do domu po trzydziestu minutach. Na wejściu przywitała nas niska, niebieskooka szatynka, z wielkim uśmiechem na twarzy. Wesoła osoba – pomyślałam, odwzajemniając uśmiech i uścisnęłam dziewczynę.
- Czyli to ty jesteś dziewczyną mego brata – Eliott pojawił się przy swoją narzeczoną. – Dziwię się, że mi nie powiedział…
Popatrzyłam zszokowana na Matta, który nic nie przejęty, niemal natychmiast posłał mi wzrok “Wyjaśnię ci później”. Kiwnęłam niewidocznie głową i poklepałam mojego “chłopaka” po głowie, po czym weszłam do środka mieszkania. Było one idealne dla dwóch braci, spędzających tutaj czas bez rodziców.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie gdy zobaczyłam na stole w jadalni gdzieś z dziesięć potraw. Może mieli taki zwyczaj? Nadal tego nie wiem. Jednak nie okazałam tego uczucia, bo przecież może ktoś jeszcze potem przyszedł, czy coś. Ewentualnie tak dużo jedli. Jednak strasznie zdenerwowałam się moją teorią, że prócz Eliotta oraz jego narzeczonej mogli również zjawić się inni. Przecież zostałam przedstawiona jako dziewczyna młodszego z braci, a to nie było komfortowe! Chociaż nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo, ale jednak…
Kolacja zaczęła się chwilę później. Ku mojej uldze, nikt nie przyszedł, dzięki czemu mogłam poobserwować jak się zachowują w stosunku do siebie bracia. I w sumie, zachowywali się normalnie. Uprzedzając wasze wszystkie pytania – tak, można się zachowywać nienormalnie względem rodzeństwa.
- Więc, od kiedy jesteście razem?
Westchnęłam głęboko. Już miałam zamiar coś powiedzieć, ale “mój chłopak” mnie ubiegł.
- To był żart, Sugar. Nie jesteśmy razem – oznajmił spokojnie, po czym szepnął szatynce coś na ucho, przez co się zaśmiała.
Eliott przewrócił oczami i zaczął mówić o dzieciństwie swojego brata. Okazało się, że był wielkim fanem wchodzenia na drzewa – podobno często tam spędzał czas gdy się zdenerwował, lub nie chciał być zauważony przez rodziców, ewentualnie przez kogoś innego. Oczywiście Matt wypierał się tego, ale jak to się mówiło “Tylko winny się tłumaczy”. W pewnym momencie zaczęłam się z nim przekomarzać, już nawet nie wiem o co chodziło – ale na pewno o coś głupiego – ale nie zauważyłam, że pewna osóbka pstryknęła nam zdjęcie, które potem nam wywołała. Było one ładne, naturalne i takie jakby… Przyjemne? Chyba tak to mogę nazwać. Potem zaczęła się gadka o “Superttcie”, którego chłopak sobie wymyślił jako dziecko. Chciał ochronić świat przed kłótniami, bójkami i takimi innymi rzeczami, co uznałam za słodkie, no bo sami pomyślcie. Siedmioletnie dziecko wymyślające bohatera ochraniającego świat nie przed potworami, tylko przed czymś innym.
Kolacja skończyła się trzy godziny później, więc nawet nie myślałam o pójściu gdzieś jeszcze, poza domem.
Jednak i tutaj się pomyliłam, ponieważ Matt zabrał mnie do KFC. Skąd on wiedział, że ten lokal bardzo lubię toto nie wiem, jednak bardzo doceniłam gest. I nie tylko za to, że za mnie zapłacił, okej?
- Nie wyśpię się – pociągnęłam łyk zimnej coli.
Chłopak przewrócił oczami i poklepał mnie po głowie.
- Scar, Scar. Wyśpisz się, spokojnie.
- To nie ty musisz spać dwanaście godzin, żeby nie łazić jak jakiś zombie, psze pana – burknęłam w odpowiedzi. Cisza była między nami tylko chwilkę, ponieważ potem zaczęliśmy śmiać się jak opętani, przez co jedna z kasjerek wyglądała, jakby przymierzała się do wykręcenia numeru szpitala psychiatrycznego.
Nie było nam dane długo napawać się przebywaniem w tym jakże pięknym miejscu, ponieważ zjedliśmy wszystko w gdzieś piętnaście minut – a byliśmy zbyt pełni, żeby zamówić jeszcze więcej. Przez głowę przebiegł mi szatański plan, więc gdy tylko znaleźliśmy się przy samochodzie i chłopak już miał go otwierać, pociągnęłam go w moją stronę. Był zdziwiony. I w sumie spodobało mi się te zdziwienie, bo pierwszy raz, na serio nie wiedział o co chodzi. Zauważyłam, że jego oczy się świeciły.
- Co ty robisz, co? – zapytał cicho.
Zaśmiałam się i położyłam jedną z jego dłoni na moim biodrze, a drugą złączyłam z moją. Wolną zaś, umieściłam na jego ramieniu.
- Uczę cię najprostszego tańca na świecie.
Matt  uniósł brew, ale nic nie powiedział. Krok po kroku mówiłam mu, którą stopę ma przesunąć, w którą stronę. Oczywiście szło to mozolnie, bo musiał ciągle deptać moje stopy, ale to mogłam mu wybaczyć. W końcu nie mogłam krzyczeć na kogoś, kto dopiero się uczył. Bo tak nie można, a przynajmniej ja tak sądziłam.
Wyglądało to komicznie – chłopak i dziewczyna tańczą na parkingu, przed jednym z największych fastfoodów na świecie. Ale takie sceny powinny być w książkach oraz filmach, bo przecież inne miejsca są oklepane, no nie?

niedziela, 21 maja 2017

Rozdział 27: Akapit


Bridget
Szczerze mówiąc, żałowałam. Żałowałam cholernie tego faktu, że poszłam na imprezę, zamiast posiedzieć z siostrą, zapytać co u niej, pośmiać się ze wszystkiego i niczego. Ale z drugiej strony, przecież chciałam się dobrze bawić, tańczyć. I te inne duperele, które robi się na takich “spotkaniach towarzyskich”, jak to ujęła Beatrice. Zresztą, to ona praktycznie zawsze namawiała mnie na różne wyjścia z grupką znajomych, rzadziej robiłam to ja z własnej, nieprzymuszonej woli. Śmieszne, prawda? Dorosła (według prawa) kobieta dawała namawiać się młodszej od siebie dziewczynie na jakieś imprezy. Jednak mogę teraz się usprawiedliwić. Nie robiłam tego bez powodu. Chciałam pomóc mojej przyjaciółce w odnalezieniu właściwej drogi. Brzmi banalnie, ale naprawdę tak było. Możecie wierzyć lub nie, ale ta dwudziestolatka, którą spotkałam w Seattle, była bardzo pogubiona.
Gdy tylko Scarlett poszła do szkoły, udałam się do piekarni, która znajdowała się stosunkowo niedaleko naszego mieszkania. Z okazji wolnego dnia, postanowiłam zrobić jedno z naszych ulubionych dań, które z siostrą ubóstwiałyśmy i zawsze chciałyśmy więcej. Widziałam, że brakowało jej również wspólnych obiadów oraz kolacji, więc zdecydowałam dzisiaj nigdzie nie wychodzić, tylko poświęcić czas mojej marudzie.
Jak się okazało, musiałam jeszcze wysłuchać Beatrice. Z jej tonu głosu wywnioskowałam, że potrzebuje szczerej rozmowy. Ze mną, przyjaciółką.
- Dobra, wszystko fajnie. Ale dlaczego ja ci mam w tym pomagać? – zapytałam, krzyżując ręce na piersiach. Dziewczyna przewróciła oczami.
- Mogłabyś pomóc mi w rozreklamowaniu, wtedy byłoby mi prościej ze wszystkim!
Westchnęłam. Nienawidziłam tych momentów, przez które ona przypominała mi o swojej historii.
- Otworzyli nową kawiarenkę. Możesz tam pracować, nieźle płacą, szukają pracowników – powiedziałam zdecydowanie. – Zawsze to jakiś zarobek, lepszy niż…
- Prostytuowanie się? Nie sądzę – prychnęła.
Czy ona musiała wszystko utrudniać? Musiałam przez bitą godzinę przekonywać ją do tego, że zarobi więcej, przez co jej rodzina na tym zyska, że będzie sprawiało to mniej bólu i cierpień niż to, co wtedy robiła. Jednak tak prosto nie było, bo wyszła z mojego domu trzaskając drzwiami. Na odchodne jednak rzuciła:
- Nie zmienię pracy, bo kto by chciał osobę, która się zeszmaciła.
Widziałam, że jest strasznie poddenerwowana, ale jakby też strasznie zasmucona. Miała nieciekawą sytuację, bo jednak to, przez co przeszła łatwe nie było. Wszyscy uważaliśmy ją za najsilniejszą z naszej  grupy, nigdy nie bała się poznawać nowych ludzi, próbować nowych rzeczy, jeździć w nowe miejsca. Moje zdanie o jej osobie zmieniło się, gdy poznałam jej historię. Ukryłam twarz w dłoniach mając nadzieję, że wyciągnę jakoś z tego szajsu Beatrice, przez co potem, za dziesięć lat, będziemy z tego żartować. Bo tak powinna się ta historia skończyć, nieprawdaż? Powinna mieć swój osobny akapit.
Odbiegając od tematu mojej najlepszej przyjaciółki, zastanawiałam się nad przyszłością. Nie tylko swoją, ale również siostry. Myśl, że może poznać prawdę o naszym biologicznym ojcu wcale nie napawała mnie determinacją, tylko strachem. Przed znienawidzeniem, gdyż “mogłam powiedzieć wcześniej”. A ja naprawdę nie chciałam tego, by moje relacje się z nią popsuły, bo i tak nie należały do najlepszych na świecie, pomimo moich starań (których nawet wspominać nie będę, bo były tak marne, że głowa mała).
- Już jestem – usłyszałam głos Scarlett, na który szybko się podniosłam i ruszyłam w jej stronę.
- Dzisiaj robimy twoje ulubione danie! Co ty na to?
Spojrzała na mnie zdziwiona, po czym kiwnęła głową nadmieniając, że zaraz mi pomoże w przygotowaniach, tylko się ogarnie i wypakuje. Ucieszyłam się, ponieważ znaczyło to jedno – w końcu spędzimy ze sobą więcej czasu, niż piętnaście minut.
Ostatecznie nasz obiad był lekko przypalony przez to, że się zagadałyśmy. Ale i tak był smaczny, więc nic straconego. Myjąc naczynia, zaproponowałam siostrze, by kolację zrobić również razem. Jednak ku mojemu zdziwieniu, odmówiła.
- Umówiłam się ze Sharon na spotkanie. Przepraszam, nie mogę tego odwołać – podrapała się po głowie.
Zaśmiałam się głośno.
- Nic się nie stało! To i tak cud, że zjadłyśmy razem obiad. I nawet go wspólnie przygotowałyśmy – uśmiechnęłam się do niej.
***
Scarlett

Możecie uznać, że byłam szalona, umawiając się z byłą dziewczyną mojego… przyjaciela, jednakże! Widać było, że się zmieniła i nie ma zamiaru mnie uśmiercić w żaden możliwy sposób, więc czemu nie spróbować się zaprzyjaźnić? To zawsze ktoś więcej do rozmowy.
- Nie chcę iść na ten cholerny bal – jęknęła, gdy usiadłam obok niej.
Uniosłam brew. Wcześniej nie wyrażała jakiegoś buntu związanego z tym, że idziemy, wręcz przeciwnie. Emanowała energią, była szczęśliwa z tego powodu, bo mieli wybrać króla i królową (czego zupełnie nie rozumiałam, ale mojej szkoły nie dało się pojąć).
- Czemu? Wydawało mi się, że bardzo chciałaś na niego pójść.
Sharon spojrzała na mnie pobłażliwie, jakbym była dzieckiem, które nie rozumie żadnego słowa, które się do niego mówi. Przewróciłam oczami.
- Udawałam. Jak pewnie wiesz, nie mam partnera, a to oznacza jedno. Nie mogę iść.
- A z kim chciałabyś iść, co?
Dziewczyna, jakby na komendę, swój wzrok przeniosła na buty. Czy to aż tak krępujące? – pytałam się w myślach. Raczej nie, przecież to jedno z normalniejszych rzeczy, jak na mnie. W końcu przemogła się i powiedziała szybko:
- Z Reginą. A teraz przestańmy gadać o pierdołach i zmieńmy temat.
Uśmiechnęłam się pod nosem, posłusznie skinęłam głową i zaczęłam z nią rozmowę o czymś innym. Wprawdzie nie składała zdań poprawnie, często plątała się w wypowiedziach (widać było zakłopotanie malujące się na jej twarzy, bo pewnie  mi powiedziała) oraz to, co mówiła, czasem sensu nie miało, ale muszę przyznać, że naprawdę dobrze mi się z nią gadało. Bez owijania w bawełnę, prosto. Czułam, że polubię ją jeszcze bardziej.
- A między tobą i Mattem to jak jest?
Zmarszczyłam brwi. Chciałam dać jej satysfakcjonującą odpowiedź, jednak jedynym słowem, które wypaliłam było:
- Świetnie.
Sharon natychmiast się rozprostowała i spojrzała na mnie uważnie. Trochę mnie to zmroziło, bo jej wzrok był wręcz przeszywający. Brr…
- Słuchaj, bardziej chodzi mi o to, czy coś do niego czujesz. I nie mów “może” – zrobiła cudzysłów w powietrzu – bo takiego czegoś nie ma.
No to wpadłam – pomyślałam, przygryzając wargę.
- Wiesz, w sumie tak. Zauroczyłam się nim, tak na amen – zaśmiałam się cicho, machając nogami.
- Teraz czekam na trzeci etap. Tworzylibyście ładną parę, moim zdaniem. No i w sumie masz na niego dobry wpływ, przynajmniej nie gada aż tyle o sobie. – Szturchnęła mnie lekko w bok.
Pokiwałam głową. Nasza rozmowa ciągnęła się jeszcze przez długi czas. Zrobiło się ciemno, gdy wracałam do domu, ale naprawdę cieszyłam się, że mam z nią lepszy kontakt. I nie próbuje być dla mnie na siłę miła, po prostu jest taka, jaka jest. Rozmyślania na temat spotkania nie trwały długo, gdyż zadzwonił mój telefon. Okazało się, że to Matt.
- Mam do ciebie maleńkie pytanie, Scarlett.
- Słucham uważnie, Matthew.
Usłyszałam głośne westchnięcie. Lubiłam czasem nazywać go pełnym imieniem. Brzmiało fajnie, według mnie.
- Otóż, zapraszam cię na kolację w środę. U mnie w domu. Pojawi się również tam mój brat, jak i jego narzeczona, którą chciałem poznać od dłuższego czasu. Jeżeli odmówisz, bo masz jakieś inne sprawy to spoko, nie będę urażony, czy coś w tym stylu.
Byłam szczerze zadziwiona jego propozycją, jak i trochę… zawstydzona. Poczułam lekki rumieniec na policzkach. Zapytałam szybko:
- Czy to randka?
Przez chwilę nie słyszałam nic z jego strony, przez co złapałam obawę, że to było głupie pytanie, niepotrzebne w ogóle! Już miałam przepraszać za to, ale mój rozmówca się odezwał.
- Tak, można tak powiedzieć.

niedziela, 14 maja 2017

Rozdział 26: Houston...


Większość ludzi sądzi, że szkoła jest potrzebna, by się wykształcić. Większość nastolatków sądzi, że to piekło. A co sądzę ja?
Że to dobre miejsce do schowania się. Choć na chwilę. Jednak nie mówię o wszystkich miejscach, bo niektóre są żałosne i bardzo, ale to bardzo przewidywalne.
Pewnie teraz jesteście ciekawi, dlaczego się chowałam (albo i nie). Ale bez względu na wasze zdanie – i tak wam to powiem. Otóż, poprzedniej nocy, zadzwoniłam do Matta, przez koszmar, który tak mnie przeraził, że musiałam zająć myśli czymś innym. No i się zajęłam. Ale gdy tylko zaczęłam z nim rozmawiać, poczułam się głupio. Po prostu jak dziecko, które potrzebuje pomocy, bo samo sobie poradzić nie może. Z każdą napływającą sekundą, coraz bardziej miałam obawę, że On to rozpowie – że wszyscy będą wiedzieć, a co najgorsze, śmiać się. Tak, wiem, pewnie histeryzowałam, ale teraz to nie jest ważne.
Poczułam napływające do moich oczu łzy. Zaczęłam przypominać sobie rodziców, a szczególnie to, jaka szczęśliwa z nimi byłam. W co bawiłyśmy się wraz z Bridget, pod ich nieobecność, potem to przerywając, by ich powitać po pracy. To wszystko zrujnowało się w jedną noc. Przez jeden samochód. Przez jednego człowieka, który nie panował nad kierownicą.
Potrząsnęłam głową. Nie mogłam o tym myśleć w kantorku sali taneczno-teatralnej, co to, to nie. Jeszcze ktoś by mnie zobaczył. Wytarłam ręką łzy i szybko skierowałam się na swoje miejsce, by poczekać na innych. Przyszłam jak zawsze wcześniej, bo mieliśmy mieć przedostatnią próbę do musicalu. Jak się okazało, ludzie dość szybko przyszli, co było pocieszające, bo mogłam oderwać myśli od wczorajszej nocy i ogólnie – od wypadku.
Standardowo, musieliśmy się przebrać w stroje naszych postaci. Nie mieliśmy z tym większego kłopotu, ponieważ ubrania nie były jakieś skomplikowane do założenia. Jedynie “Heathers” musiały się nagimnastykować z perukami. Głównie Sharon, która miała czerwone włosy, a postać, którą grała, miała blond. Więc sami rozumiecie problem.
Cała próba przebiegała idealnie – nie było żadnego pomylenia się, gdy śpiewaliśmy, omsknięcia nogi podczas którejś z choreografii. Można powiedzieć, że chcieliśmy, żeby tak przebiegało finalne przedstawienie.
Ale niestety (albo i stety), nic nie może być idealne.
W trakcie ostatniej z piosenek, spadł reflektor, który mnie oświetlał. Gdybym w tamtym momencie nie przesunęła się, Bóg wie, co by było. Usłyszałam tylko roztrzaskiwanie się szkła i huk. Tak, jak przy wypadku. Spanikowałam. Przypomniał mi się wypadek, roztrzaskana przednia szyba samochodu, światło. Uciekłam jak najszybciej z klasy i chcąc uspokoić się w samotności, pobiegłam do schowka woźnego. Na moje nieszczęście, nie był otwarty, więc popędziłam do basenowej szatni.
Tym razem, nie powstrzymywałam płaczu, bo miałam po prostu dość. Miałam dość tego, że próbowałam stłumić emocje za każdym razem, kiedy wspominałam rodziców oraz ten nieszczęsny wypadek. Chciałam po prostu się wypłakać. Więc bez żadnych zbędnych ceregieli, zrobiłam to. Moja “samotność” długo nie trwała, z dwóch powodów. A mianowicie mojej najlepszej przyjaciółki i Matta, którzy byli jednocześnie zmartwieni  i zszokowani tym, że płaczę.
- O co chodzi, skarbie? – Regina usiadła obok mnie.
Spojrzałam na nią i westchnęłam, zastanawiając się, czy jej powiedzieć. Kłóciłam się ze złymi myślami, będąc (możecie mi pogratulować) w przekonaniu, że ona to zrozumie i nie wyśmieje.
- Chodzi o ten rozbity reflektor. To wszystko skojarzyłam sobie ze śmiertelnym wypadkiem moich rodziców, dwa lata temu. Dlatego się tutaj przeprowadziłam i dlatego Bridget chodzi na wszelkie spotkania, wywiadówki.
Regina wytrzeszczyła oczy, po czym zakryła je obiema dłońmi. Wydawała się strasznie przejęta tym, co powiedziałam. Mogę nawet stwierdzić, że przez wiadomość, którą jej dostarczyłam, chwilę nie oddychała. Jednak po dłuższej chwili, odkryła oczy i przytuliła mnie mocno, przez co jeszcze bardziej zaczęły mi lecieć łzy. Matt również dołączył do zbiorowego tulenia.
- Masz zapewnione, że się od ciebie nie odwrócimy. I to nie z litości. Bo jesteśmy jak rodzina. A rodzina musi się wspierać – wyszeptał zielonooki do mojego ucha.
Cieszyłam się niezmiernie, że mam takich przyjaciół. Wspierających, rozumiejących wszystko, bo o takich jest trudno, niezależnie, w jakim kraju czy miejscowości mieszkasz.
Odkleiliśmy się od siebie po kilku minutach i podążyliśmy w kierunku sali. Postanowiłam, że muszę o tym jeszcze powiedzieć Charlesowi oraz Sharon, jeżeli nadal była na próbie. Co do niej, nie byłam pewna, czy mogę jej ujawnić prawdę o mojej “przeszłości” i tym, co się wydarzyło. Ale stwierdziłam, że skoro nie powiedziała innych rzeczy, to czemu akurat ma powiedzieć tą? To byłoby idiotyczne.
- Co  się stało? Natychmiast mów, Scarlett. – Szatyn dopadł do mnie, gdy tylko wróciliśmy na miejsce  naszego wcześniejszego pobytu. Zaśmiałam się pod nosem i pociągnęłam go w mniej zatłoczoną okolicę. Po  drodze zgarnęłam Sharon, bo jej wypadało również wyjaśnić.
Powiedziałam im to samo, co moim “stalkerom”. Również byli zszokowani. Dziewczyna poklepała mnie po plecach, co uznałam za przyjazny gest, mówiący “Będzie dobrze”. A Charles, no cóż. Zaczął zasypywać cytatami najróżniejszych filozofów, oraz dał w miarę dobre rady, jak stłumić ból po stracie rodziców, bo w sumie on wiedział o co chodzi.
Pani Starlight wypytała mnie, co się stało, ale wykręciłam się tym, że mam zaraz test z chemii i niestety nie mogę jej tego wytłumaczyć. Chciała zaprotestować, ale w końcu Bóg mnie wysłuchał, bo zadzwonił dzwonek, obwieszczający początek pierwszej godziny lekcyjnej.
Zajęcia nie przebiegały ciekawie, mogę powiedzieć w sumie, że to był jeden z najnudniejszych dni w szkole. Po tym “piekle” planowałam udać się z przyjaciółmi na imprezę. Wiecie, domówka u jednej z koleżanek Reginy, wypadało być, chociażby z samej grzeczności, bo oficjalnie zaprosiła nas wszystkich. Jednak, ktoś musiał pokrzyżować mi plany i oznajmić, że nie pójdę.
- Ale Bridget! Przecież wypełniam wszystkie swoje obowiązki, jestem grzeczna, opiekuję się Midnightem! – wyjęczałam, siedząc tuż przy jej nodze.
- Musisz zostać dzisiaj w domu, zrozum to – westchnęła. – Poza tym, nie odebrałaś listu, więc nie możesz pójść. Jakby co, jest na stole – mrugnęła do mnie, po czym skierowała się w stronę kuchni.
Zmarszczyłam brwi, usiadłam na kanapie i wzięłam do ręki lekko wypukłą kopertę. Była zielona, czyli w sumie w moim ulubionym kolorze. Otworzyłam ją i pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to czekolada orzechowa W KSZTAŁCIE RÓŻ. Wyjęłam smakołyk, po czym położyłam na kanapie, z zamiarem późniejszego zjedzenia jej. Zaczęłam czytać list. Nadawca nie fatygował się z napisaniem  chociażby dwóch wyrazów, jedynym napisem było “Smacznego”, które zostało wydrukowane. Nie chciał, żebym poznała jego pismo. Powoli zaczynało mnie to wkurzać, bo pod swoim domem praktycznie codziennie znajdowałam czerwone róże, a śladu po darczyńcy brak.
- Scarlett, będę o drugiej w nocy! Nie rozrabiaj tylko – krzyknęła Bridget, trzaskając drzwiami od domu.
Jasne, nie narozrabiam. Przynajmniej nie w domu – pomyślałam, uśmiechając się pod nosem. Nasypałam Midnightowi różnych przysmaków do miski, wypełniłam drugą mlekiem i zaczęłam głaskać kota. Trwało to tylko przez chwilę, bo do imprezy nie zostało zbyt dużo czasu. Postanowiłam ubrać coś innego niż zazwyczaj, mianowicie niebieską bluzkę z logiem nowej płyty Eda Sheerana, czarną, skórzaną kurtkę oraz tego samego koloru spodnie i trampki. Zanim zapytacie – nie, nie byłam zwolenniczką butów na obcasie oraz sukienek.
Wykręciłam numer do Matta. Odebrał niemal natychmiastowo.
- Przyjedziesz po mnie? – zapytałam.
***
- Dom zamknięty, wszystko zamknięte i zabezpieczone. Cholera, a może o czymś zapomniałam…
Regina zaśmiała się głośno, klepiąc mnie po głowie. Po tym, jak “uciekłam” niepostrzeżenie (bo nie było mojej siostry) z domu, całą drogę martwiłam się, czy na pewno zamknęłam dom, ubezpieczyłam kota w karmę i piciu. Różne takie pierdoły.
- Nie martw się, nikt ci tego domu nie ukradnie. A nawet jak, przeniesiesz się do mojego, nie ma problemu!
Mimowolnie,  zaśmiałam się cicho. Potrafiła mnie rozbawić, nawet jeżeli jej żarty były suche czy coś w tym rodzaju.
- Jestem trochę pod wrażeniem tego, że nie spotkaliśmy jeszcze gospodyni – powiedziałam, przeciskając się przez tłum, z resztą moich przyjaciół.
- Może jest czymś zajęta – rzucił Matt. – Ogarnięcie takiej imprezy nie jest łatwe, Słońce – mrugnął do mnie prawym okiem, na co przewróciłam tylko oczami i szturchnęłam go lekko.
Postanowiliśmy udać się do kuchni, bo we wszystkich filmach jakie oglądaliśmy, tam przebywała osoba, która organizowała wydarzenie. I jak się okazało, była to prawda. Osobiście nie znałam tej dziewczyny, migała mi tylko na szkolnym korytarzu. Najczęściej witała się z  Charlesem albo po prostu przytulała wszystkich dookoła. Na pierwszy rzut oka, dość miła osóbka.
- Jak ja się cieszę, że w końcu dotarliście! – wykrzyknęła. – Sharon, wyglądasz zniewalająco.
Regina rzuciła ostrzegawcze spojrzenie w stronę… Alison? Susane? Sama nie wiem jak się nazywała, a nie chciałam pytać, by nie wyjść na tą, która jej nie zna.
- My też się cieszymy. Jakie atrakcje przygotowałaś? – Matt objął mnie ramieniem. Zadziwiające było to, że nie odsunęłam się od niego. A może to było normalne? A kto to wie.
Gospodyni zaśmiała się serdecznie, po czym zaczęła wymieniać. Najbardziej interesowała mnie interaktywna bitwa taneczna z kimś z imprezy oraz karaoke, które jak zauważyłam, było okupywane przez grupkę chłopaków, którzy fałszowali tak mocno, że nie dało się ich słuchać. Był też piwny ping-pong, ale on mnie nie interesował. Udałam się więc z moim ochroniarzem (kto zgadnie, kto to był, dostanie pięćdziesiąt ciastek!) w stronę mniej okupywanej atrakcji. Zaczęliśmy rywalizację z chłopakiem o tytuł najlepszego tancerza i oczywiście, wygrałam ja. Tłumaczeniem było to, że “Nie umiał tańczyć”, więc za cel na najbliższe dni obrałam sobie również nauczenie go tej jakże łatwej (dla niektórych) rzeczy. Wracając do naszych przyjaciół, trafiliśmy na jakiegoś mężczyznę, który zaczepił mnie zupełnie bez przyczyny.
- Scarlett Forestter, prawda?
Spojrzałam na niego nieufnie, skinając powoli głową.
- Do czego ta wiadomość panu potrzebna?
- Chciałem po prostu się przekonać, kogo będę musiał wyciągać z muzyki. Do zobaczenia na lekcjach – odszedł od nas.
Przywaliłam sobie z otwartej dłoni w czoło. MARK KENNET DO JASNEJ CIASNEJ.
Może dlatego Bridget nie chciała mnie wypuścić – pomyślałam, wznawiając marsz.
- Dlaczego się uderzyłaś? – Matt przekrzywił głowę.
- Długa historia, związana z tym facetem, który mnie zaczepił. Jak będę coś wiedziała, to powiem.
Reszta imprezy, minęła bardzo spokojnie. Głównie śpiewaliśmy, bo na tańczenie, większość sił nie miała. W trakcie powrotu do domu, czułam się obserwowana. Zresztą tak samo było na imprezie.  Możecie uznać to za śmieszne – na imprezie obserwowana, tak samo, gdy wraca do domu. Wariatka normalnie. Ale fakt, że ktoś mi wysyłał listy, róże, czekoladki I NIE CHCIAŁ SIĘ PRZYZNAĆ, wcale nie polepszał sytuacji. Chciałam powiedzieć Bridget o swoich obawach, ale wkurzyłaby się na mnie za fakt, że poszłam na imprezę. Zadecydowałam, że jeśli jeszcze raz ten ktoś się do mnie odezwie, powiem o tym komuś. Po prostu, bez ociągania i machnięcia ręką.

poniedziałek, 8 maja 2017

Rozdział 25: Dzień i noc


Matt
Resztę dni, w których musiałem chodzić do szkoły, spędziłem na rozmowach, głównie z moimi przyjaciółmi (czyli między innymi Charlesem i Reginą). Gdy przyszedł czas na mój upragniony weekend, niestety w sobotę przyszło mi iść na trening koszykówki, który odbywał się o… szóstej rano.
Tak, o szóstej rano.
Szaleństwo.
Niektórzy mogli nie przyjść, jak powiedział trener – ale ja musiałem być. Spodziewałem się w sumie najgorszego, jednak do końca w moim sercu była malutka iskra nadziei, która mówiła “on chce tylko pogadać na temat przyszłych meczów, bo ty to kapitan!”.
Jednak, niestety ta nadzieja całkowicie umarła, gdy zobaczyłem Willa na boisku, trenującego. I zawzięcie rozmawiającego z niektórymi członkami naszej drużyny.
- Wickens, dobrze, że jesteś! – krzyknął pan Boston. – Mamy tutaj nowego, więc myślę, że powinieneś jakoś się z nim przywitać, objaśnić mu co i jak.
Przewróciłem oczami, skinąłem głową i poszedłem w stronę ćwiczących “kolegów”.
Swoją drogą, wyglądali na bardzo skupionych na grze. Jak nigdy.
- Hej wszystkim – powiedziałem głośno. Jak na gwizdek, odwrócili się w moją stronę, witali się i próbowali nawiązać jakiś temat do rozmowy. Zawsze uważałem to za zabawne, bo próbowali przypodobać się na siłę, zmienić swój charakter, dostosować się do mnie. A ja wolałem, żeby byli sobą, bo w sumie nie byli aż tacy źli, na jakich wyglądali.
- Matt, a jak tam dziewczyna na walentynkowy? Pewnie nie masz z kim iść, bo ze Sharon zerwaliście… Biedak – cmoknął Harry. Był cholernym narcyzem, ale jego zaletą na pewno było to, że bardzo dobrze grał i rozwiązywał szybko najgorsze problemy w naszej drużynie.
- Mam z kim iść, więc się nie martw, Harold – poklepałem go po plecach, po czym podszedłem do Willa, który z zaciekawieniem się nam przyglądał.

W myślach układałem sobie plan, jak go powitać. Nie chciałem wyjść na chamskiego jeszcze bardziej (a uwierzcie, że do tego człowieka było trudno nie podejść chamsko), więc powiedziałem najspokojniej jak mogłem:
- Witaj w drużynie, blondasku.
Chłopcy zaśmiali się głośno (trener chyba też, ale mogę się mylić), po czym zaczęli podrzucać “Nowego”. Zyskaliśmy na tym, że dołączył do nas – mieliśmy większe szanse na wygraną, plus on nie należał do tych, co grają delikatnie w koszykówkę. Jednocześnie w sercu strasznie się wkurzałem, bo to oznaczało, że prawdopodobnie będzie bardziej dążył do wkurzania mnie lub rozpoczęcia bójki.
  Po treningu, który skończył się cztery godziny później, umówiłem się z Reginą na kawę w pobliskiej kawiarni. Miały do nas dołączyć również Scarlett i Sharon, ale z “przyczyn osobistych” w które wnikać na razie nie chcieliśmy, przyjść nie mogły. Charles wyjechał z miasta na weekend, więc o zaproszeniu go nawet mowy nie było.
- Zaprosiłeś w końcu Scar? Jeżeli nie, to cię zabiję. – Dziewczyna spojrzała na mnie morderczo.
O cholera, zginę – pomyślałem.
Zaśmiałem się i powoli zacząłem wstawać z miejsca.
- Dobra, siadaj. Kogo ja wychowuję – westchnęła głęboko, po czym wybuchnęła śmiechem. – Ale serio mówię, zaproś ją jak najszybciej. Muszę jeszcze uszyć te stroje, a to do najprostszych nie należy.
- Ay, ay.
Poszedłem z moją kompanką w przygodzie odebrać nasze zamówienia, jednocześnie wypytując ją o rzeczy, które lubią dziewczyny. Odpowiadała krótko, ale nie zadowalały mnie te odpowiedzi. Nie-e. Postanowiłem więc zapytać ją wprost “Co lubi Scarlett?”. Jak na złość, wtedy piła shake’a. Dlaczego na złość? Ano dlatego, że w nagłym przypływie głupawki, wypluła zawartość na mnie.
Moja ulubiona koszulka, z logiem Guns n’ Roses, ucierpiała. Jasnoróżowy kolor niezbyt komponował się z różami oraz pistoletami, nie uważacie? Jednak nie miałem Reginie tego za złe, bo:
a) przeprosiła,
b) powiedziała, co lubi moja “ukochana”,
c) postawiła mi za to ciasto czekoladowe.
- No i pamiętaj. Niedługo jest festiwal, na którym będzie Ed Sheeran i Artic Monkeys. Możesz nas wszystkich zabrać.
Uniosłem brew.
- Jakich “nas”? Zabiorę tylko Słońce, więcej ludzi nie potrzeba.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, jakby nie wiedziała, kim jest “Słońce”. Dosłownie po chwili walnęła się otwartą dłonią w czoło, w końcu rozumiejąc, o kogo chodzi. Zaśmiałem się cicho i poklepałem ją po głowie, na co zgromiła mnie spojrzeniem.
- Wracając. Nas, czyli całą wspaniałą piątkę. Poza tym, będzie tam ktoś z Nightcore, a Charles to lubi. A Ed Sheeran ma dobre piosenki do przytulania się, więc nie jęcz. Będziecie mogli nam zniknąć z widzenia oczywiście, my tylko liczymy na podwózkę. To co, deal? – zapytała.
Westchnąłem.
- Deal. Ale złożymy się na benzynę.
Przyjaciółka wyszczerzyła białe zęby w szerokim uśmiechu i zaczęła trajkotać o tym, że ten wypad będzie niesamowicie ciekawy, jak i pożyteczny dla “naszych przyszłych, wspaniałych związków, które zwojują i podbiją ten szary świat”. W pewnym momencie po prostu przestałem jej słuchać, tylko od czasu do czasu kiwałem głową dla świętego spokoju. Niestety, zauważyła to, że odleciałem gdzieś i mocno przywaliła mi torebką w twarz.
- Za co?! – krzyknąłem, zaczynając masując obolałe miejsce.
- Nie słuchałeś mnie – wydęła dolną wargę. – A poza tym, pytałam o coś.
Westchnąłem, wypiłem do końca mojego shake’a i poprosiłem (bo inaczej by to nie przeszło), żeby powtórzyła pytanie. A pytanie brzmiało tak:
- Kiedy nauczysz się tańczyć?
To było takie z nikąd wyjęte, ale odpowiedziałem jej zgodnie z prawdą, że nie zamierzam się uczyć tańczyć. Na co ona tylko przewróciła oczami i powiedziała:
- Hetero, zmienisz zdanie.
***
Muszę powiedzieć, że nasze spotkanie z Reginą przebiegło naprawdę miło. Wróciliśmy do domu o 14, ale ja jeszcze musiałem zahaczyć o kilka miejsc (między innymi musiałem kupić bilety na festiwal, żebyśmy mieli jak najlepsze miejsca), więc dodajcie sobie do czternastki pięć godzin. Taaa, kolorowo, czyż nie?
Gdy wyszedłem spod prysznica, ubrałem się, zjadłem i wróciłem do pokoju, była już dwudziesta pierwsza. Zacząłem grać na gitarze, siedząc na moim łóżku. Niesamowicie mnie to relaksowało. Potrafiłem się zmęczyć tak, że nie marzyłem o niczym innym niż o śnie, ale jednak zawsze musiałem zagrać przynajmniej cztery akordy. To był taki mój rytułał.
Po jakichś dziesięciu minutach odłożyłem instrument i z zamiarem uśnięcia, wszedłem pod kołdrę. Udało mi się. Jednak nie było mi dane aż tak długo spać, bo ktoś do mnie zadzwonił. W środku nocy. Zirytowany spojrzałem na wyświetlacz.
Okazało się, że dzwoniła Scarlett, więc bez wahania odebrałem.
- Myślę, że musisz mieć jakiś powód, skoro do mnie dzwonisz w środku nocy, Słońce – powiedziałem zachrypniętym głosem.
Dziewczyna zaśmiała się cicho. Przez chwilę w słuchawce nastała cisza tak, jakby zastanawiała się, co chce mi powiedzieć.
- Jezu, przepraszam. Już się rozłączam, nie powinnam była…
- Hej, hej – przerwałem jej. – Możesz do mnie dzwonić, nie zabraniam ci przecież.
- Gorzej z tym, że powód zadzwonienia jest głupi – westchnęła. – Dziecinny wręcz.
Byłem cholernie ciekawy, dlaczego do mnie zadzwoniła i dlaczego uważa, że jej powód jest dziecinny, więc zapytałem:
- Dlaczego tak sądzisz?
No i wtedy, zaczęła mi opowiadać. Okazało się, że miała nawrót koszmarów, związanych z jej przeszłością. Troska, która przeze mnie przemawiała, kazała mi zapytać, jakie te koszmary były. Więc z początkowym zawahaniem, zrobiłem to. Znowu nie odpowiadała przez dłuższą chwilę, po czym na jednym wydechu wypaliła:
- Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, resztę powiem kiedy indziej.
Byłem szczerze zadziwiony. Myślałem, że sprawa jej rodziców przedstawia się zupełnie inaczej. Na przykład, że są w delegacji, dlatego tak często ich nie ma. Postanowiłem jednak nie roztrząsać tego tematu, szczególnie dlatego, że to nie należało do najprzyjemniejszych tematów na świecie.
- Chcesz, żebym zaśpiewał ci piosenkę?
- Co?
Przewróciłem się na prawy bok i  powiedziałem:
- Może ci to pomoże się uspokoić, albo zasnąć. Kto to wie. Muzyka działa kojąco.
- Okej, spróbuj.
Podniosłem się do siadu, sięgnąłem po gitarę. Nie wiedziałem co jej zagrać, w końcu nie słuchałem wielu zespołów, a piosenki, które miałem w głowie, nie nadawały się na imitację kołysanki. Ale w odpowiednim czasie wspomniałem słowa Reginy, że “Ed Sheeran ma dobre piosenki do przytulania się”. Jedyna piosenka od niego, którą znałem nazywała się “Thinking Out Loud” i była w miarę spokojna, więc zacząłem cicho śpiewać.

And I'm thinking 'bout how
People fall in love in mysterious ways
Maybe just the touch of a hand
Oh me, I fall in love with you every single day
And I just wanna tell you I am

I byłem z siebie niesamowicie dumny, gdy usłyszałem, że Scarlett usnęła.