niedziela, 21 maja 2017

Rozdział 27: Akapit


Bridget
Szczerze mówiąc, żałowałam. Żałowałam cholernie tego faktu, że poszłam na imprezę, zamiast posiedzieć z siostrą, zapytać co u niej, pośmiać się ze wszystkiego i niczego. Ale z drugiej strony, przecież chciałam się dobrze bawić, tańczyć. I te inne duperele, które robi się na takich “spotkaniach towarzyskich”, jak to ujęła Beatrice. Zresztą, to ona praktycznie zawsze namawiała mnie na różne wyjścia z grupką znajomych, rzadziej robiłam to ja z własnej, nieprzymuszonej woli. Śmieszne, prawda? Dorosła (według prawa) kobieta dawała namawiać się młodszej od siebie dziewczynie na jakieś imprezy. Jednak mogę teraz się usprawiedliwić. Nie robiłam tego bez powodu. Chciałam pomóc mojej przyjaciółce w odnalezieniu właściwej drogi. Brzmi banalnie, ale naprawdę tak było. Możecie wierzyć lub nie, ale ta dwudziestolatka, którą spotkałam w Seattle, była bardzo pogubiona.
Gdy tylko Scarlett poszła do szkoły, udałam się do piekarni, która znajdowała się stosunkowo niedaleko naszego mieszkania. Z okazji wolnego dnia, postanowiłam zrobić jedno z naszych ulubionych dań, które z siostrą ubóstwiałyśmy i zawsze chciałyśmy więcej. Widziałam, że brakowało jej również wspólnych obiadów oraz kolacji, więc zdecydowałam dzisiaj nigdzie nie wychodzić, tylko poświęcić czas mojej marudzie.
Jak się okazało, musiałam jeszcze wysłuchać Beatrice. Z jej tonu głosu wywnioskowałam, że potrzebuje szczerej rozmowy. Ze mną, przyjaciółką.
- Dobra, wszystko fajnie. Ale dlaczego ja ci mam w tym pomagać? – zapytałam, krzyżując ręce na piersiach. Dziewczyna przewróciła oczami.
- Mogłabyś pomóc mi w rozreklamowaniu, wtedy byłoby mi prościej ze wszystkim!
Westchnęłam. Nienawidziłam tych momentów, przez które ona przypominała mi o swojej historii.
- Otworzyli nową kawiarenkę. Możesz tam pracować, nieźle płacą, szukają pracowników – powiedziałam zdecydowanie. – Zawsze to jakiś zarobek, lepszy niż…
- Prostytuowanie się? Nie sądzę – prychnęła.
Czy ona musiała wszystko utrudniać? Musiałam przez bitą godzinę przekonywać ją do tego, że zarobi więcej, przez co jej rodzina na tym zyska, że będzie sprawiało to mniej bólu i cierpień niż to, co wtedy robiła. Jednak tak prosto nie było, bo wyszła z mojego domu trzaskając drzwiami. Na odchodne jednak rzuciła:
- Nie zmienię pracy, bo kto by chciał osobę, która się zeszmaciła.
Widziałam, że jest strasznie poddenerwowana, ale jakby też strasznie zasmucona. Miała nieciekawą sytuację, bo jednak to, przez co przeszła łatwe nie było. Wszyscy uważaliśmy ją za najsilniejszą z naszej  grupy, nigdy nie bała się poznawać nowych ludzi, próbować nowych rzeczy, jeździć w nowe miejsca. Moje zdanie o jej osobie zmieniło się, gdy poznałam jej historię. Ukryłam twarz w dłoniach mając nadzieję, że wyciągnę jakoś z tego szajsu Beatrice, przez co potem, za dziesięć lat, będziemy z tego żartować. Bo tak powinna się ta historia skończyć, nieprawdaż? Powinna mieć swój osobny akapit.
Odbiegając od tematu mojej najlepszej przyjaciółki, zastanawiałam się nad przyszłością. Nie tylko swoją, ale również siostry. Myśl, że może poznać prawdę o naszym biologicznym ojcu wcale nie napawała mnie determinacją, tylko strachem. Przed znienawidzeniem, gdyż “mogłam powiedzieć wcześniej”. A ja naprawdę nie chciałam tego, by moje relacje się z nią popsuły, bo i tak nie należały do najlepszych na świecie, pomimo moich starań (których nawet wspominać nie będę, bo były tak marne, że głowa mała).
- Już jestem – usłyszałam głos Scarlett, na który szybko się podniosłam i ruszyłam w jej stronę.
- Dzisiaj robimy twoje ulubione danie! Co ty na to?
Spojrzała na mnie zdziwiona, po czym kiwnęła głową nadmieniając, że zaraz mi pomoże w przygotowaniach, tylko się ogarnie i wypakuje. Ucieszyłam się, ponieważ znaczyło to jedno – w końcu spędzimy ze sobą więcej czasu, niż piętnaście minut.
Ostatecznie nasz obiad był lekko przypalony przez to, że się zagadałyśmy. Ale i tak był smaczny, więc nic straconego. Myjąc naczynia, zaproponowałam siostrze, by kolację zrobić również razem. Jednak ku mojemu zdziwieniu, odmówiła.
- Umówiłam się ze Sharon na spotkanie. Przepraszam, nie mogę tego odwołać – podrapała się po głowie.
Zaśmiałam się głośno.
- Nic się nie stało! To i tak cud, że zjadłyśmy razem obiad. I nawet go wspólnie przygotowałyśmy – uśmiechnęłam się do niej.
***
Scarlett

Możecie uznać, że byłam szalona, umawiając się z byłą dziewczyną mojego… przyjaciela, jednakże! Widać było, że się zmieniła i nie ma zamiaru mnie uśmiercić w żaden możliwy sposób, więc czemu nie spróbować się zaprzyjaźnić? To zawsze ktoś więcej do rozmowy.
- Nie chcę iść na ten cholerny bal – jęknęła, gdy usiadłam obok niej.
Uniosłam brew. Wcześniej nie wyrażała jakiegoś buntu związanego z tym, że idziemy, wręcz przeciwnie. Emanowała energią, była szczęśliwa z tego powodu, bo mieli wybrać króla i królową (czego zupełnie nie rozumiałam, ale mojej szkoły nie dało się pojąć).
- Czemu? Wydawało mi się, że bardzo chciałaś na niego pójść.
Sharon spojrzała na mnie pobłażliwie, jakbym była dzieckiem, które nie rozumie żadnego słowa, które się do niego mówi. Przewróciłam oczami.
- Udawałam. Jak pewnie wiesz, nie mam partnera, a to oznacza jedno. Nie mogę iść.
- A z kim chciałabyś iść, co?
Dziewczyna, jakby na komendę, swój wzrok przeniosła na buty. Czy to aż tak krępujące? – pytałam się w myślach. Raczej nie, przecież to jedno z normalniejszych rzeczy, jak na mnie. W końcu przemogła się i powiedziała szybko:
- Z Reginą. A teraz przestańmy gadać o pierdołach i zmieńmy temat.
Uśmiechnęłam się pod nosem, posłusznie skinęłam głową i zaczęłam z nią rozmowę o czymś innym. Wprawdzie nie składała zdań poprawnie, często plątała się w wypowiedziach (widać było zakłopotanie malujące się na jej twarzy, bo pewnie  mi powiedziała) oraz to, co mówiła, czasem sensu nie miało, ale muszę przyznać, że naprawdę dobrze mi się z nią gadało. Bez owijania w bawełnę, prosto. Czułam, że polubię ją jeszcze bardziej.
- A między tobą i Mattem to jak jest?
Zmarszczyłam brwi. Chciałam dać jej satysfakcjonującą odpowiedź, jednak jedynym słowem, które wypaliłam było:
- Świetnie.
Sharon natychmiast się rozprostowała i spojrzała na mnie uważnie. Trochę mnie to zmroziło, bo jej wzrok był wręcz przeszywający. Brr…
- Słuchaj, bardziej chodzi mi o to, czy coś do niego czujesz. I nie mów “może” – zrobiła cudzysłów w powietrzu – bo takiego czegoś nie ma.
No to wpadłam – pomyślałam, przygryzając wargę.
- Wiesz, w sumie tak. Zauroczyłam się nim, tak na amen – zaśmiałam się cicho, machając nogami.
- Teraz czekam na trzeci etap. Tworzylibyście ładną parę, moim zdaniem. No i w sumie masz na niego dobry wpływ, przynajmniej nie gada aż tyle o sobie. – Szturchnęła mnie lekko w bok.
Pokiwałam głową. Nasza rozmowa ciągnęła się jeszcze przez długi czas. Zrobiło się ciemno, gdy wracałam do domu, ale naprawdę cieszyłam się, że mam z nią lepszy kontakt. I nie próbuje być dla mnie na siłę miła, po prostu jest taka, jaka jest. Rozmyślania na temat spotkania nie trwały długo, gdyż zadzwonił mój telefon. Okazało się, że to Matt.
- Mam do ciebie maleńkie pytanie, Scarlett.
- Słucham uważnie, Matthew.
Usłyszałam głośne westchnięcie. Lubiłam czasem nazywać go pełnym imieniem. Brzmiało fajnie, według mnie.
- Otóż, zapraszam cię na kolację w środę. U mnie w domu. Pojawi się również tam mój brat, jak i jego narzeczona, którą chciałem poznać od dłuższego czasu. Jeżeli odmówisz, bo masz jakieś inne sprawy to spoko, nie będę urażony, czy coś w tym stylu.
Byłam szczerze zadziwiona jego propozycją, jak i trochę… zawstydzona. Poczułam lekki rumieniec na policzkach. Zapytałam szybko:
- Czy to randka?
Przez chwilę nie słyszałam nic z jego strony, przez co złapałam obawę, że to było głupie pytanie, niepotrzebne w ogóle! Już miałam przepraszać za to, ale mój rozmówca się odezwał.
- Tak, można tak powiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz