niedziela, 28 maja 2017
Rozdział 28: Parking
W szkole nie działo się nic ciekawego, więc nie ma czego opowiadać. Will zapisał się w kółku dyskusyjnym twierdząc, że to kółko taneczno-teatralne, do którego chodziłam. Nie chciałam go wyprowadzać z błędu, więc tylko kiwałam głową, dla świętego spokoju. Cały dzień chodziłam jak na szpilkach, zastanawiając się nad tym, jak przebiegnie kolacja, w co mam się ubrać i czy potem gdzieś pójdziemy, czy od razu do domu. Kurka wodna, po prostu strasznie się denerwowałam faktem, że będę u Matta, z częścią jego rodziny. Zależało mi, czego w sumie nie chciałam przyznać Reginie, gdy próbowała wybić mi z głowy pomysł spodni na te spotkanie.
- Masz tyle pięknych sukienek, których nie używasz! Nie są w twoim stylu, czy co? Jak coś, zawsze mogę ci je przerobić, no ale kobieto! Powinno korzystać się z tego co ma, tym bardziej, że przecież masz najlepszą stylistkę na świecie obok siebie.
Przewróciłam oczami i powiedziałam:
- No to zabierajmy się za przeróbkę którejś sukienki.
Moja przyjaciółka zaklaskała i zaczęła szybko przeglądać moje ubrania. Trochę przeraził mnie fakt, że rzucała nimi na wszystkie strony, ale cóż – artyści tak mają, prawda…? Po około trzydziestu minutach miała już wybrane “składniki”, które nam się przydadzą. Rozcinając moją bluzkę, dawała mi rady dotyczące przerabiania ciuchów. Słuchałam jej, bo mnie to zaciekawiło. Pomińmy to, że zrozumiałam połowę tego, co powiedziała.
Ostatecznie, nasza tajna misja zakończyła trzy godziny później. Kto by pomyślał, że to aż tak czasochłonne! Jednak, efekt zniewalający – sukienka była jedną z najpiękniejszych, które do tamtej pory widziałam. Nie za krótka, nie za długa, po prostu w sam raz. Kolor też mi się podobał, bo szmaragdowy kolor idealnie grał z czarną, skórzaną kurtką, którą przerobiłyśmy. Wcześniej była trochę (ta, jasne) podarta i ogólnie zniszczona, więc cieszyłam się, że w ogóle nam się udało.
- Będziesz wyglądać piękniście, mówię ci – Regina skakała dookoła mnie, zachwycając się nad efektem.
- Jest w ogóle takie słowo? – zapytałam. Dziewczyna pokiwała głową, po czym obie wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem.
***
Matt przyszedł po mnie punktualnie o siódmej wieczorem. Nie był ubrany jakoś nadzwyczajnie, po prostu miał białą koszulę, spodnie i jakieś buty. Jednak muszę mu przyznać, podobał mi się strasznie w czarnej marynarce, narzuconej na koszulę. Przestałam go skanować wzrokiem dopiero wtedy, kiedy rozbawiony, zaczął mi machać dłonią przed twarzą.
- Pa, Bridget! – krzyknęłam, po czym wyszłam razem z chłopakiem.
Przez drogę rozmawialiśmy o szkole i wielkim finale w koszykówce, który zbliżał się niemiłosiernie szybko. W końcu siedemnasty dzień lutego, a mecz był dwudziestego drugiego. Czyli pięć dni, prosta matematyka. Szybko i gładko przeszliśmy na temat narzeczonej jego brata. Chłopak nie wiedział skąd pochodziła, ani jak wyglądała, więc miał małą nadzieję, że tego wszystkiego dowie się właśnie w tę noc. No prócz jej imienia i nazwiska, bo to akurat wiedział.
Dotarliśmy do domu po trzydziestu minutach. Na wejściu przywitała nas niska, niebieskooka szatynka, z wielkim uśmiechem na twarzy. Wesoła osoba – pomyślałam, odwzajemniając uśmiech i uścisnęłam dziewczynę.
- Czyli to ty jesteś dziewczyną mego brata – Eliott pojawił się przy swoją narzeczoną. – Dziwię się, że mi nie powiedział…
Popatrzyłam zszokowana na Matta, który nic nie przejęty, niemal natychmiast posłał mi wzrok “Wyjaśnię ci później”. Kiwnęłam niewidocznie głową i poklepałam mojego “chłopaka” po głowie, po czym weszłam do środka mieszkania. Było one idealne dla dwóch braci, spędzających tutaj czas bez rodziców.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie gdy zobaczyłam na stole w jadalni gdzieś z dziesięć potraw. Może mieli taki zwyczaj? Nadal tego nie wiem. Jednak nie okazałam tego uczucia, bo przecież może ktoś jeszcze potem przyszedł, czy coś. Ewentualnie tak dużo jedli. Jednak strasznie zdenerwowałam się moją teorią, że prócz Eliotta oraz jego narzeczonej mogli również zjawić się inni. Przecież zostałam przedstawiona jako dziewczyna młodszego z braci, a to nie było komfortowe! Chociaż nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo, ale jednak…
Kolacja zaczęła się chwilę później. Ku mojej uldze, nikt nie przyszedł, dzięki czemu mogłam poobserwować jak się zachowują w stosunku do siebie bracia. I w sumie, zachowywali się normalnie. Uprzedzając wasze wszystkie pytania – tak, można się zachowywać nienormalnie względem rodzeństwa.
- Więc, od kiedy jesteście razem?
Westchnęłam głęboko. Już miałam zamiar coś powiedzieć, ale “mój chłopak” mnie ubiegł.
- To był żart, Sugar. Nie jesteśmy razem – oznajmił spokojnie, po czym szepnął szatynce coś na ucho, przez co się zaśmiała.
Eliott przewrócił oczami i zaczął mówić o dzieciństwie swojego brata. Okazało się, że był wielkim fanem wchodzenia na drzewa – podobno często tam spędzał czas gdy się zdenerwował, lub nie chciał być zauważony przez rodziców, ewentualnie przez kogoś innego. Oczywiście Matt wypierał się tego, ale jak to się mówiło “Tylko winny się tłumaczy”. W pewnym momencie zaczęłam się z nim przekomarzać, już nawet nie wiem o co chodziło – ale na pewno o coś głupiego – ale nie zauważyłam, że pewna osóbka pstryknęła nam zdjęcie, które potem nam wywołała. Było one ładne, naturalne i takie jakby… Przyjemne? Chyba tak to mogę nazwać. Potem zaczęła się gadka o “Superttcie”, którego chłopak sobie wymyślił jako dziecko. Chciał ochronić świat przed kłótniami, bójkami i takimi innymi rzeczami, co uznałam za słodkie, no bo sami pomyślcie. Siedmioletnie dziecko wymyślające bohatera ochraniającego świat nie przed potworami, tylko przed czymś innym.
Kolacja skończyła się trzy godziny później, więc nawet nie myślałam o pójściu gdzieś jeszcze, poza domem.
Jednak i tutaj się pomyliłam, ponieważ Matt zabrał mnie do KFC. Skąd on wiedział, że ten lokal bardzo lubię toto nie wiem, jednak bardzo doceniłam gest. I nie tylko za to, że za mnie zapłacił, okej?
- Nie wyśpię się – pociągnęłam łyk zimnej coli.
Chłopak przewrócił oczami i poklepał mnie po głowie.
- Scar, Scar. Wyśpisz się, spokojnie.
- To nie ty musisz spać dwanaście godzin, żeby nie łazić jak jakiś zombie, psze pana – burknęłam w odpowiedzi. Cisza była między nami tylko chwilkę, ponieważ potem zaczęliśmy śmiać się jak opętani, przez co jedna z kasjerek wyglądała, jakby przymierzała się do wykręcenia numeru szpitala psychiatrycznego.
Nie było nam dane długo napawać się przebywaniem w tym jakże pięknym miejscu, ponieważ zjedliśmy wszystko w gdzieś piętnaście minut – a byliśmy zbyt pełni, żeby zamówić jeszcze więcej. Przez głowę przebiegł mi szatański plan, więc gdy tylko znaleźliśmy się przy samochodzie i chłopak już miał go otwierać, pociągnęłam go w moją stronę. Był zdziwiony. I w sumie spodobało mi się te zdziwienie, bo pierwszy raz, na serio nie wiedział o co chodzi. Zauważyłam, że jego oczy się świeciły.
- Co ty robisz, co? – zapytał cicho.
Zaśmiałam się i położyłam jedną z jego dłoni na moim biodrze, a drugą złączyłam z moją. Wolną zaś, umieściłam na jego ramieniu.
- Uczę cię najprostszego tańca na świecie.
Matt uniósł brew, ale nic nie powiedział. Krok po kroku mówiłam mu, którą stopę ma przesunąć, w którą stronę. Oczywiście szło to mozolnie, bo musiał ciągle deptać moje stopy, ale to mogłam mu wybaczyć. W końcu nie mogłam krzyczeć na kogoś, kto dopiero się uczył. Bo tak nie można, a przynajmniej ja tak sądziłam.
Wyglądało to komicznie – chłopak i dziewczyna tańczą na parkingu, przed jednym z największych fastfoodów na świecie. Ale takie sceny powinny być w książkach oraz filmach, bo przecież inne miejsca są oklepane, no nie?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
cute
OdpowiedzUsuń